Rosalie's POV:
Szybko pokonałam drogę dzielącą mnie od Justina i otworzywszy drzwi, weszliśmy do jednego z pokoi. Pomimo iż nie był ogromny, śmiało mogłam porównać go do zamkowej komnaty. Był tak przepiękny, że nie byłam w stanie stwierdzić, czy słowo "przepych" jest tutaj odpowiednie. Bordowe ściany, ogromne łóżko z solidną, drewnianą ramą, szafa pasująca do koloru ramy łoża i wielkie pianino stojące w centralnej części pomieszczenia.
- Podoba ci się? - spytał Justin, uważnie obserwując moją reakcję.
- Żartujesz? Tu jest obłędnie! - powiedziałam, po czym ruszyłam w kierunku instrumentu. Stanęłam przed nim i delikatnie przejechałam palcami po klawiszach. - Umiesz grać?
Chłopak dołączył do mnie, zasiadł za pianinem i poklepał miejsce obok siebie chcąc, bym usiadła obok niego. Zrobiłam o co prosił, po czym spojrzałam na niego pytająco. Ale on nic nie powiedział. Zamiast tego zaczął grać.
Muzyka, która docierała do moich uszu była tak piękna, że z wrażenia otworzyłam usta. Z zdumieniem wpatrywałam się, jak długie palce Justina szybko, zwinnie i z wyczuciem naciskają klawisze, by móc wydobywać z nich dźwięk. Melodia nie była szybka - raczej stonowana, czyli taka, jaką lubiłam najbardziej. Zastanawiało mnie tylko, czy sam to skomponował.
Jego twarz wyrażała pełne skupienie i powagę i mogłabym przysiąc, że w tym jednym momencie wyglądał jak grecki bóg.
Kompozycja, którą mi grał nie była długa, to też kiedy Justin nacisnął ostatni klawisz odwrócił się w moją stronę i obdarzył mnie nieziemskim uśmiechem.
- I jak?
- Rany, sam to skomponowałeś?
- Tak.
- Jesteś naprawdę dobry. Nie rozumiem, dlaczego zajmujesz się tym, czym się zajmujesz, skoro masz taki talent?
- To dosyć skomplikowane, shawty. To jest po prostu łatwiejsze.
- Napadanie na banki, porywanie, ukrywanie się, życie pod ciągłą presja i kombinowanie jest prostsze, niż bycie muzykiem?
- Mówiłem, że to skomplikowane. - puścił mi oczko i wstał z siedzenia. Patrzyłam jak zmierza w stronę jakichś drzwi i potem jak wraca ku mnie z domową apteczką.
- To chyba nie jest potrzebne. - parsknęłam śmiechem. - Już nie boli.
- Może i nie boli, ale wygląda jakbyś zleciała z co najmniej drugiego piętra. I to prosto na głowę. Dlatego nie gadaj już tylko wstawaj i siadaj na łóżku zanim cię do tego zmuszę.
Z grymasem wymalowanym na twarzy, wstałam, podeszłam i usiadłam na niesamowicie miękkim materacu. Justin stanął nada mną, szperając w apteczce.
- Jak długo grasz? - spytałam nagle.
- Hm, w sumie to odkąd pamiętam. Zawsze miałem dryg do muzyki. Gram też na gitarze. - pochwalił się, przy okazji delikatnie dotykając moją głowę w miejscu, w którym miałam guza. - A co tak wypytujesz o muzykę? Też na czymś grasz?
- Nie, nie potrafię. Ale od zawsze marzyłam, żeby mieć takie cudo. - rzekłam, nie mogąc oderwać wzroku od białego pianina.
- Mogę cię nauczyć. - poczułam, jak przykłada coś do mojej głowy - plaster.
- Naprawdę?
- No jasne. - powiedział i lekko się ode mnie odsunął oceniając wygląd mojej głowy. Schował wszystko z powrotem do apteczki i ją zamknął. Odłożył pudełko na szafkę nocną obok łóżka i chwycił mnie za rękę.
- Chodź. - mruknął, ciągnąc mnie w stronę wymarzonego instrumentu. Zasiedliśmy przy nim tak, jak wcześniej.
- To jest dźwięk "A". - rzekł po czym nacisnął jeden klawisz. Podążyłam dłonią na klawisz, który nacisnął i zrobiłam to samo.
- Nie, źle. - sapnął, szarpiąc moją dłoń. - Rozluźnij ją. Wyobraź sobie, że nie ma kości.
Ta sytuacja lekko mnie krępowała, ale zrobiłam, jak kazał.
- Dobrze. Posłuchaj: naciskasz za mocno. Rób to delikatnie. Jakbyś się bała, że go wciśniesz do środka. - szeptał cichutko.
No i rzeczywiście. Rozluźniłam rękę i lekko przyłożyłam palec do wskazanego wcześniej miejsca i delikatnie je nacisnęłam, tworząc piękny dźwięk.
- Dokładnie tak. A teraz spróbuj zrobić to tak samo delikatnie, ale szybciej.
Powtórzyłam czynność, czując się jak prawdziwa profesjonalistka. Wiedząc, że robię to dobrze uśmiechnęłam się triumfalnie. Justin wybuchł śmiechem.
- Jesteś niezła. Teraz już tylko w górę. - odwzajemnił uśmiech. Zapadła między nami niezręczna cisza. - Boli cię?
- Hm? - spytałam jakby wybudzona ze snu.
- Głowa, boli cię jeszcze?
- Ach, nie, już jest okej. Tylko co ja innym powiem...
- Powiedz, że uderzyłaś głową w słup. Zawsze wierzą.
- Skąd wiesz, że wierzą?
- Jestem gangsterem. Takie szkody to u mnie codzienność. - wzruszył ramionami.
- Czyli często odnosisz obrażenia?
- Częściej je zadaję. - rzekł, po czym wstał. - Chodź, chcę, żebyś kogoś poznała.
- Co? Kogo? - spytałam wstając.
- Nie przedstawię ci jeszcze moich rodziców, bo to chyba za wcześnie. Musimy poczekać, aż nasz związek bardziej rozkwitnie...
- Bardzo śmieszne. - wtrąciłam.
- ... ale przedstawię ci Drake'a. To spoko koleś, polubisz go. - chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął w kierunku drzwi. Wyszliśmy na korytarz i zostawiliśmy za sobą mega komnatę i weszliśmy do innego pokoju. Jednak chłopak zasłonił mnie całym ciałem tak, że nie byłam w stanie nikogo zobaczyć. Czułam się dziwnie. Poznawałam jego bandę, a tak właściwie wcale go nie znałam. Nie to, że mi to przeszkadzało...
- Drake? - spytał Juju uchylając drzwi.
- Tak?
- Jest ze mną ktoś, z kim chciałbym cię zapoznać. - powiedział po czym się odsunął. Zobaczyłam chłopaka siedzącego na fotelu z jakąś gazetą. Miał piękne, głębokie oczy i ciemne włosy, a jego muskuły, tak jak w przypadku Justina, robiły niesamowite wrażenie.
- Cześć. - mruknęłam nieśmiało.
-Yo. - powiedział, wstając. Podszedł do nas i wyciągnął rękę ku mnie, nieziemsko się uśmiechając. - Drake Johnson.
- Rosalie Average. Ale mów mi Rose. - odpowiedziałam ciepło, lekko ściskając jego dłoń. Nowo poznany chłopak zrobił duże oczy i spojrzał na Justina z niedowierzaniem, po czym znów przeniósł wzrok na mnie.
- Average? Zakładniczka?
- We własnej osobie. - wtrącił Justin.
- No, no. Wiele dzięki tobie zawdzięczamy, Rose. Jesteś naszą bohaterką.
- Chyba troszkę przesadzasz.
- Gdyby nie ty, właśnie kłócilibyśmy się o to, kto bierze łóżko pod oknem w ciasnej celi.
W tej chwili zadzwoniła moja komórka. Szybko wyjęłam ją z kieszeni jeansów i spojrzałam na wyświetlacz. Mama.
- Halo?
- Rose? Gdzie jesteś?
- Ja... w kawiarni. - skłamałam.
- Wracaj do domu. Natychmiast.
- Co? Ale dlaczego?
- Chyba nam czegoś nie wyjaśniłaś. - głosy mamy był tak chłodny, że aż przeszedł mnie dreszcz.
- Ale o co chodzi, mamo?
- W domu porozmawiamy. I słowo ci daję, że jeśli za piętnaście minut nie zobaczę cię w salonie, nie skończy się to dla ciebie dobrze.
Już miałam odpowiedzieć, gdy telefon wydał dźwięk mówiący o zakończeniu połączenia.
- Wszystko okej? - spytał Justin ujmując mój łokieć.
- Nie wiem. - wzruszyłam ramionami, chowając telefon do kieszeni. - Muszę już iść.
- Rozumiem. Chodź, odwiozę cię.
- Okej... To do zobaczenia, Drake. Miło było cię poznać. - powiedziałam ciepłym głosem i pomachałam mu, kierując się w stronę wyjścia.
- Mi też było miło. Do kiedyś.
Kiedy tylko wyszłam z pokoju Drake'a dostałam ogromnych duszności. Zaczęło kręcić mi się w głowie i musiałam przystanąć. Oparłam dłonie o zgięte kolana i zamknęłam oczy.
- Hej, co z tobą? - usłyszałam zmartwiony głos Justina.
- Nie nic, po prostu.. Gorąco mi. I kręci mi się w głowie. - wydyszałam, robiąc krótkie pauzy między każdym słowem.
- Chodź tu. Nie wrócisz do domu w takim stanie.
Poczułam, jak unoszę się do góry. Otworzyłam na moment oczy i zobaczyłam, że Justin znów wziął mnie na ręce.
- Ale ja muszę iść do domu...
- Nie ma mowy, zostajesz tu. Masz odpocząć. Słyszysz? Odpocząć.
Wzięłam sobie jego słowa całkiem na poważnie i wiedziałam, że nie ma sensu się z nim kłócić. Poczułam pod sobą miękką powierzchnię, ale nie miałam już siły, by otworzyć oczy. Zamiast tego niemal natychmiast, jak w hipnozie, odpłynęłam w głęboki sen.