Rosalie's POV:
Gdy Justin miał już wychodzić krzyknęłam do niego, żeby na siebie uważał. W końcu w okolicach mogła czaić się policja. Wtedy spojrzał na mnie i obiecał mi, że będzie ostrożny. Zapewnił mnie, że nic mu się nie stanie. Trochę się uspokoiłam, ale nadal miałam wrażenie, że go złapią. Martwiłam się o niego. Strasznie mi się spodobał, lecz nie chciałam mu tego pokazać.
Udawałam obojętną, a po tym jak wyszedł zjechałam po drzwiach na dół i siedząc na podłodze wybrałam w telefonie nowo zapisany kontakt. Przez chwilę patrzyłam w ekran komórki nie wierząc, że naprawdę mam numer tego seksownego porywacza. Ze łzami w oczach przyłożyłam telefon do klatki piersiowej. Tuliłam go do siebie około pięć minut.
Przerwało mi to pukanie do drzwi, gdy otworzyłam drzwi przed moimi oczyma stał Patrick i wtedy pomyślałam sobie "ahh, jeszcze tego mi brakowało". To było najgorsze co mogło mnie spotkać. Bardzo go lubię, ale przyszedł zadręczać mnie pytaniami. Cały czas rzucał pytania w moją stronę typu "Kim on był?", "Czy ja go znam?", "Nic Ci nie zrobił?".
Nie chciałam mówić mu, że nie mam dzisiaj ochoty na takie rozmowy. Trochę z nim porozmawiałam, zapytałam czy chce herbatę i ruszyłam w stronę kuchni. Po drodze potknęłam się o ciuchy, które są porozrzucane po całym mieszkaniu. Oczywiście nie obeszło się bez chichotów przyjaciela siedzącego w salonie.
Patrick najwidoczniej zauważył, że nie jestem w dobrym stanie, że jestem zmęczona i potrzebuję odpoczynku. Powiedział, że jak chcę to możemy się umówić w kawiarni. Bardzo się ucieszyłam i bez zastanowienia zgodziłam się na tą propozycję.
On nie chcąc dłużej mnie męczyć podszedł do mnie i powiedział, że mam napisać kiedy będę chciała się spotkać. Uścisnęłam go po czym on ruszył w stronę drzwi. Przez chwilę stałam w kuchni zastanawiając się nad zaistniałą sytuacją.
Ocknęłam się po usłyszeniu dźwięku sms'a. Podbiegłam do stolika, na którym leżał mój telefon i zerknęłam od kogo. Na początku myślałam, że to od Patrick'a, lecz doznałam szoku. Był to sms od Justina, którego treść brzmiała: "Dobranoc, piękna".
Byłam doprawdy wniebowzięta i pewnie stałabym w tej kuchni wpatrzona w ekran komórki znacznie dłużej, gdyby nie zmęczenie, które mnie dopadło. Nie czekając dłużej, poszłam się odświeżyć i zanim się obejrzałam, zasnęłam.
Justin's POV:
- Nawijaj, Bieber. - powiedział sucho Mike. - Dlaczego tamta mała
suka właśnie siedzi w domu i w każdej chwili może na nas donieść,
zamiast leżeć pod stertą liści?!
- Uspokój
się, bo zaraz ci piana z pyska wypłynie. - odparłem cierpko, siadając na
fotelu, naprzeciwko całej reszty. - Ona jest w porządku.
-
Ona jest w porządku. - zacytował mnie Mike wysokim głosikiem, robiąc
skrzywioną minę. - Czy ty kurwa w ogóle siebie słyszysz?! - wstał z
kanapy i zaczął chodzić w tę i z powrotem, wyraźnie zamyślony.
-
Uspokójcie się. - wtrącił Drake. - Justin najwyraźniej miał jakiś
powód, by ją uwolnić. Może i jest idiotą, ale jednak ma mózg.
- Ja tu jestem. - burknąłem cicho.
-
Och, świetnie. - odezwała się Ashley. - Więc może szanowny i doprawdy
superinteligentny pan Justin zechce nam przedstawić powód dla którego
uwolnił naszą zakładniczkę, paradował przy niej bez kominiarki, jak
gdyby nigdy nic i na dodatek, jakby tego było mało, podał jej swoje imię. No dalej, słuchamy. - powiedziała zdzirowato,
zakładając nogę na nogę i podpierając policzek o otwartą dłoń.
Wszyscy zerknęli na mnie wyczekująco.
- No, okej. Powodów jest kilka, panno Redbrid. - skinąłem głową w stronę Ashley, otrzymując w zamian wrogie spojrzenie. - Pierwszym
z nich jest strach. Ona się mnie boi, rozumiecie? Wie, że gdyby komuś
pisnęła słówkiem o tym, co widziała, zapłaciłaby za to. Drugi powód:
pomogła mi i mogła wcisnąć mnie za kratki, ale tego nie zrobiła...
- Możesz trochę jaśniej? - zirytował się Mike.
-
Ścigała mnie policja i nie miałem zielonego pojęcia, gdzie jechać.
Znajdowałem się w części Startford, w której bywałem raz na ruski rok.
Ona mnie pokierowała do swojego domu, a przecież wszystko mogło potoczyć
się inaczej i zamiast pomagać mi, mogła pomóc policji, czyż nie? Mogła
poprowadzić mnie tak, że zamiast dojechać na the winners, wjechałbym
prosto w obławę policji. I co wy na to?
Wszyscy milczeli. Jak widać, wszyscy byli tak samo jak ja zdumieni postawą Rose. Nikt się tego nie spodziewał.
- I co teraz? - spytał Drake przerywając ciszę.
-
Nie musicie się martwić. Nic złego nas z jej strony nie spotka, już ja
tego dopilnuję. Mam zamiar mieć ją na oku przez kilka najbliższych dni.
Wymyślę jakąś wiarygodną historyjkę, którą wciśnie policji i wszyscy
będą zadowoleni. - klasnąłem w dłonie.
- Obyś miał rację, Bieber, bo daję ci słowo, że jeśli ta dziwka nas wyda...
-
Nie wyda. A poza tym, nazywa się Rosalie. - przerwałem mu i wstałem z
fotela, kierując się ku schodom. Minąłem wściekłego Mike'a i wbiegłem na
górę kilkoma dużymi susami. Wszedłem do swojego pokoju, już po drodze
zdejmując koszulkę. Zamknąłem za sobą drzwi na klucz, by ktoś z
siedzących na dole tutaj nie wchodził.
Już chwilę potem znalazłem się w łazience i całkowicie pozbawiony ubrań, wszedłem pod prysznic.
Na te kilka chwil przestałem myśleć o czymkolwiek; o Rose, o nieudanym
napadzie na jubilera, o reszcie bandy. Prysznic zadziałał na mnie
uspokajająco. Delikatnie mydliłem ciało, czując unoszący się miły zapach
mydła. Ani trochę się nie spieszyłem i pozwalałem wodzie strumieniami
spływać po swoim ciele. Kiedy woda całkowicie zmyła mydliny z mojej
skóry, zakręciłem gorącą wodę i wyszedłem z kabiny.
W mgnieniu oka wytarłem się ręcznikiem, który wisiał na haku obok
kabiny prysznicowej i owinąłem go sobie wokół pasa. Przeczesałem jeszcze
włosy palcami i umyłem zęby.
Kiedy
wszystkie moje potrzeby fizjologiczne zostały załatwione, wyszedłem z
łazienki, gasząc za sobą światło i podszedłem do szafy, z której wyjąłem
czyste bokserki i szare dresy. Założyłem to, co wyciągnąłem, zgasiłem
światło w pokoju, po czym rzuciłem się na łóżko, zupełnie wycieńczony.
Zanim jednak zasnąłem , sięgnąłem po telefon, który leżał na szafce
nocnej.
Odblokowałem ekran i zacząłem
wystukiwać treść wiadomości z szerokim uśmiechem. Treść okazała się
krótka, tylko dwa słowa. Wysłałem ją do prawidłowej osoby, odłożyłem
komórkę z powrotem na szafkę i o niczym już nie myśląc odpłynąłem w
głęboki sen.
Rosalie's POV:
Obudziłam się dokładnie o
godzinie ósmej piętnaście. Wzięłam telefon do ręki znów czytając sms'a,
którego dostałam wczoraj od Justina. Westchnęłam kilka razy, wstałam i
pościeliłam łóżko.
Miałam wyjątkowo dobry humor, czyżby przez tego
sms'a? To było bardzo prawdopodobne. Zdecydowałam się dzisiaj na
spotkanie z przyjacielem, ale w miarę szybko uświadomiłam sobie, jak
wczesna jest godzina i że Patrick pewnie śpi. Stwierdziłam, że nie będę
go budziła .
Przechodząc korytarzem mojego mieszkania i
rozglądając się dookoła wzięłam się za sprzątanie. Straszny bałagan
wczoraj zostawiłam. Nie mogłam już na to patrzeć. Pokonując tą "kupę"
brudu, usłyszałam dzwoniący telefon. Nie zdążyłam odebrać. Okazało się,
że dzwonił Patrick. Teraz mogłam być pewna, że już nie śpi. Wyszukałam go w
kontaktach i natychmiastowo zadzwoniłam prosząc o spotkanie.
Jak można się było tego
spodziewać, Patrick zgodził się nawet się nad tym nie zastanawiając.
Umówiliśmy się więc na dziesiątą w "naszej" kawiarni, a co za tym szło, miałam jeszcze dużo czasu w zapasie. Kontynuowałam zatem sprzątanie, nie spiesząc się i błagając los, by czas płynął szybciej.
Rodzice w sypialni twardo spali, więc każdą czynność starałam się
wykonywać jak najciszej. Męczyło
mnie już tosprzątanie, ale uśmiech nadal widniał na mojej twarzy. Tego
dnia już nic nie mogło zepsuć mi humoru. Po jakimś czasie, gdy
zamiatałam podłogę otworzyły się drzwi z pokoju rodziców i zza futryny
wyłoniła się moja mama.
Była wyraźnie zdziwiona tym, że już nie śpię i jednocześnie zadowolona tym, że sprzątam. Miała jednak
gorszy dzień. Można było wywnioskować to po jej wyrazie twarzy.
- Dzień dobry. - powiedziałam wesoło podskakując ku mamie i całując ją w policzek.
- No cześć. - odpowiedziała zaskoczona moim zachowaniem. - Jak ci minął wczorajszy dzień?
- W porządku. - co innego mogłam jej powiedzieć? "Przystojny bandyta porwał mnie jako zakładniczkę, chciał zabić, ale zdołałam go przekonać, że go nie wydam i dlatego teraz tu przed tobą stoję"? Chybaby zawału dostała. - Byłam z Patrickiem w galerii handlowej.
- Naprawdę? Kiedy? Dziecko, mogło ci się coś stać, podobno wczoraj ktoś napadł na tamtejszego jubilera! I na dodatek wyszedł z jakąś zakładniczką! - mama była teraz zdenerwowana, ale na szczęście, nie miała pojęcia o szczegółach.
- Tak, słyszałam o tym. Biedna dziewczyna. Ale nie martw się, my byliśmy tam duużo wcześniej. - czułam się źle z przymusem okłamywania własnej matki, ale nie mogłam nic poradzić. Obiecałam.
- Dziecko, uważaj na siebie.
- Wiem, mamo.
Mama westchnęła ciężko i wyjęła mi miotłę z dłoni, po czym zabrała się do zamiatania tej części salonu, której nie zdążyłam pozamiatać.
- A dziś gdzieś wychodzisz?
- Tak, idę do kawiarni spotkać się z Patrickiem.
- Patrickiem? Bardzo go lubisz, co? To dobry chłopak. Idealny na zięcia. - zażartowała, wiedząc, jaka będzie moja reakcja.
- Mamo, przestań. To mój przyjaciel. - wywróciłam oczami i wbiegłam po schodach, zostawiając mamę samą.
Weszłam do swojego pokoju i otworzyłam przed sobą szafę. Jak zawsze w mojej głowie narodziło się pytanie: " Co dziś założyć? ". Po bezlitosnej walce z lawiną nieposkładanych ubrań wyjęłam niebieską koszulę zapinaną na guziki i białe spodnie.
Zrzuciłam z siebie piżamę i w oka mgnieniu wcisnęłam się w ciasne spodnie i koszulę. Byłam już prawie gotowa do wyjścia. Weszłam jeszcze szybko do łazienki i przeczesałam włosy grzebieniem. Jednak po zobaczeniu swojego odbicia w lustrze stwierdziłam, że moje włosy nie prezentują się najlepiej, więc szybko związałam je w wysokiego koka na czubku głowy.
- Nie najgorzej. - mruknęłam pod nosem, oceniając swój dzisiejszy wygląd.
Wyszłam z pokoju i zbiegłam na dół. W przedpokoju założyłam na stopy swoje białe vansy i oznajmiłam mamie, że wychodzę.
- Tylko wróć na obiad! - odkrzyknęła.
Opuściłam dom i spojrzałam na godzinę. Z Patrickiem miałam się spotkać dopiero za godzinę. No pięknie, pomyślałam.
Szłam dosyć wolnym krokiem, chcąc, by czas mi na tym szybciej minął, ale ku mojemu rozczarowaniu od wyjścia z domu do kawiarni minęło jedynie piętnaście minut.
Na dworze było dosyć wietrznie, dlatego kiedy weszłam do ciepłej kawiarni, odetchnęłam z ulgą. Od razu upatrzyłam sobie miejsce obok kaloryfera i podeszłam do blatu za którym stał kasjer, by złożyć zamówienie.
Chłopak za kasą miał rude włosy, które podkreślały kolor jego oczu. Optycznie wydawał się bardzo miłą i sympatyczną osobą, dlatego też uśmiech przy składaniu zamówienia nie schodził mi z twarzy. Poprosiłam o Mokkę i kokosowe ciasto, po czym wręczyłam mu dwudziestu dolarowy banknot i odeszłam do upatrzonego wcześniej miejsca.
Usiadłam na wygodnym fotelu, jednocześnie wyjmując telefon z kieszeni spodni. Odgarnęłam włosy bezładnie opadające mi na twarz i zaczęłam przeglądać wiadomości. Zabrałam się za usuwanie wszystkich niepotrzebnych sms'ów. Zostawiłam tylko tą jedną jedyną od wyjątkowego nadawcy i o wyjątkowej treści.
Na chwilę odczepiłam wzrok od ekranu komórki słysząc kroki zbliżające się ku mnie i zobaczyłam wysoką kelnerkę z moją kawą i talerzykiem z ciastem. Gdy ta położyła mi na stole długo oczekiwane zamówienie, grzecznie podziękowałam i obdarowałam ją szczerym uśmiechem.
Chwyciłam cukier w saszetce, leżący na talerzyku pod filiżanką i wsypałam do gorącego napoju, energicznie go mieszając, chcąc, by cukier się rozpuścił. Delektowałam się smakiem pysznego ciasta, co jakiś czas popijając łyk ciepłej kawy, jednocześnie bawiąc się klapką od telefonu.
Kiedy na moim stoliku zostały tylko puste naczynia, zerknęłam na wyświetlacz komórki, aby dowiedzieć się za ile zjawi się Patrick. W tym samym czasie na moim policzku poczułam lekki powiew ciepłego wiatru. Zaskoczona szybko odwróciłam głowę i ku mojemu zdziwieniu ukazała mi się twarz człowieka. W afekcie odskoczyłam od postaci, żeby ujrzeć ją z większej odległości i móc stwierdzić kim ona jest.
- Justin? - spytałam.
- Tęskniłaś? - odpowiedział z łobuzerskim uśmiechem.
środa, 29 stycznia 2014
poniedziałek, 20 stycznia 2014
Dwa.
Rosalie’s POV:
Nic do mnie nie docierało. Ani to, że właśnie zostałam porwana
jako zakładniczka, ani to, że siedziałam obok przestępcy, który napadł
na jubilera i nie miałam pojęcia, dokąd mnie wiezie. Po prostu szok.
Najgorsze jednak było to, że nie wiedziałam, co chłopak siedzący obok mnie ma zamiar ze mną zrobić. Dokąd mnie wiózł? Kiedy mnie wypuści? Czy mnie w ogóle wypuści? Tysiące pytań i ani jednej odpowiedzi. Pomimo strachu, postanowiłam się odezwać.
- Dokąd mnie wieziesz? - spytałam jąkającym się głosem, spoglądając na porywacza. Skłamałabym, mówiąc, że nie był przystojny. Co jakiś czas przyłapywałam się na tym, że zerkałam na niego ukradkiem oka.
Miał włosy koloru ciemnego blondu i wystające kości policzkowe. Oczy były głębokie, ale nie byłam w stanie stwierdzić, jakiego są koloru. Jego ubrania także były nienaganne: czarne spodnie, luźno zwisające na biodrach, czarny T-shirt z nadrukiem i skórzana kurtka. Podsumowując: wyglądał jak model.
Chłopak w odpowiedzi na moje pytanie zmarszczył czoło i wyglądał, jakby się nad czymś intensywnie zastanawiał.
- Nie mam pojęcia, co z tobą zrobić, skarbie. - rzekł po dłuższej chwili. Zaraz, zaraz.. Czy on powiedział do mnie “skarbie”?
- Jak to? - można było usłyszeć panikę w moim głosie.
- Posłuchaj. - powiedział, wlepiając we mnie wzrok. Aż lekko zadrżałam, czując na sobie jego spojrzenie. Byłam wciśnięta w szparę między siedzeniem a drzwiami, a jedną rękę trzymałam zaciśniętą na klamce. Musiałam wyglądać przekomicznie. - Słyszałaś mój głos, widziałaś moją twarz. Nie mogę cię teraz tak po prostu wypuścić, za dużo wiesz..
- Przecież nikomu nic nie powiem! - przerwałam mu, lekko się unosząc.
- Mogę mieć tego pewność? - spytał, powtarzając moje własne słowa. Westchnęłam ciężko.
- To co masz zamiar ze mną zrobić?
- Właściwie to powinienem cię zabić. - powiedział to tak beztrosko, jakbyśmy rozmawiali o pogodzie. A tu chodziło o moje życie.
- Proszę cię.. - powiedziałam błagalnym tonem, czując jak pojedyncza łza spływa mi po policzku. - Nikomu nic nie powiem. Nawet nie znam twojego imienia. Przysięgam, obiecuję, nic nie powiem, ale wypuść mnie… - zaczęłam cicho łkać, kiedy chłopak zamilkł. Jego milczenie nie wróżyło nic dobrego, a napięcie rosło z każdą sekundą.
- A twój chłopak? - spytał nagle.
- Co? - nie rozumiałam pytania. Jaki chłopak?
- Co z nim? Nie sądzę, żebyś chciała go okłamywać. A jeśli miałbym cię wypuścić, NIKT nie mógłby wiedzieć co się z tobą działo.
- Jeśli trzeba, będę kłamać. A poza tym.. Nie mam chłopaka. Ten, który był ze mną w galerii to mój przyjaciel. - sprostowałam szybko.
- Doprawdy? - na jego twarzy pojawiło się coś na kształt uśmiechu. - On też tak twierdzi? Że jest tylko przyjacielem? Bo ze sposobu, w jaki na ciebie patrzy można wywnioskować co innego.
- Nie wiem, co on twierdzi. Może jak mnie wypuścisz, to go zapytam i ci powiem, co? - zapytałam lekko rozbawiona jego dziwnymi przypuszczeniami.
- Sprytne zagranie, mała. Ale nie wiem.. Postaraj się mnie zrozumieć, muszę dbać o każdy szczegół. Muszę chronić siebie i resztę. Co jeśli następnego ranka do moich drzwi zapuka policja?
- Nikomu nic nie powiem. Będziesz mi musiał zwyczajnie zaufać.
Nastała niezręczna cisza. Chłopak najwyraźniej rozmyślał, co ze mną zrobić. Zmarszczył czoło i zacisnął usta tworząc z nich jedynie prostą linię.
Bandyta wydawał się w porządku, ale przede wszystkim wzbudzał we mnie lęk. Gapiłam się na niego jak ostatnia idiotka, czekając na werdykt. Mijały minuty, a ja ani na chwilkę nie odwróciłam od niego wzroku.
- Kurwa mać! - wrzasnął tak głośno, że aż podskoczyłam na siedzeniu. Chłopak nagle dodał gazu, wbijając mnie w fotel.
- Co się dzieje? - byłam kompletnie zdezorientowana.
- Spójrz w lusterko, a się dowiesz. - powiedział sucho. Zrobiłam, co kazał. W bocznym lusterku ujrzałam dwa wozy policyjne z włączoną syreną. Ścigali nas.
Zerknęłam w przednią szybę i starałam się skojarzyć część miasta, w której się znajdowaliśmy. Doskonale znałam tą okolicę - niedaleko od ulicy, którą jechaliśmy, był mały lasek, a za nim, mój dom. Wpadłam na pomysł, którego do końca nie przemyślałam.
- Jedź jeszcze trochę prosto, a na najbliższym zakręcie skręć w lewo. - powiedziałam stanowczo. Kierowca zerknął na mnie spojrzeniem pełnym zwątpienia, ale po chwili przeniósł wzrok na drogę.
- Co ty kombinujesz?
- Chcesz, żeby cię złapali? Mi to w sumie różnicy nie zrobi, będzie lepiej dla mnie, jeśli cię złapią. Byłabym wolna. Ale jeśli chcesz im uciec, musisz mnie posłuchać.
- Skąd mam wiedzieć, że nie kręcisz? - napięcie rosło i jego ton nie był już taki miły jak na początku. Był zdenerwowany.
- Będziesz mi musiał zwyczajnie zaufać. - powtórzyłam. Myślałam, że mnie nie posłucha i będzie jechał własną trasą tak długo, aż zgubi policję, ale, o dziwo, skręcił, tak, jak mu podyktowałam.
Wraz z zakrętem skończył się asfalt i zaczęła się ścieżka. Jechaliśmy z prędkością 120 km/h, a droga była wąska. Łatwo tutaj o wypadek samochodowy.
- Gdzie ty mnie prowadzisz?! - wykrzyczał, uderzając otwartą dłonią o kierownicę. Wystraszyłam się i znów podskoczyłam.
- Spokojnie.. - powiedziałam głosikiem małego dziecka. - Jedź prosto. Potem ścieżka się skończy i będziemy musieli wysiąść…
- Co?! - przerwał mi drąc się na cały samochód.
- Dasz mi, kurwa, dokończyć?! - podniosłam głos. - Gdy wysiądziemy będziemy musieli pobiec. Policja jest trochę za nami, a ścieżka jest wąska. Dlatego jeśli zostawisz samochód na drodze, szybko wysiądziemy i pobiegniemy za auto to policja nawet nie zauważy, że wysiedliśmy. Będą myśleli, że się poddajesz i że nadal jesteś w aucie. Wszystko jest tylko kwestią sekund. - mówiłam szybko jak automat, chcąc, żeby zrozumiał, o co mi chodzi.
- Doskonały pomysł, doprawdy. A pomyślałaś, dokąd pobiegniemy, geniuszu?
- Za tym laskiem jest mój dom. Niedaleko.
- A co z domownikami?
- Nikogo w domu nie ma, nie martw się. Rodzice w pracy, będą późno, a nie mam rodzeństwa.
- Dom zamknięty na klucz?
- Tak, ale mam klucze..
- Wszystko to tylko kwestia sekund. - powtórzył po mnie. - Jeśli długo będziesz otwierać drzwi, policja nas dogoni i zobaczy, że wchodzimy do twojego domu. Dobra, nieważne. Zdaję się na ciebie. Nie spierdol tego. - powiedział surowo, ale nie brzmiało to groźnie.
Jechaliśmy kilka minut, ale ciągnęło się to w nieskończoność. Minuta zdawała się być godziną. Jedną dłoń kurczowo trzymałam na drzwiach samochodu, tak na wszelki wypadek. Spojrzałam na lusterko boczne i policji za nami nie było. Syreny jednak, wciąż było słychać.
- Wysiadaj! - krzyknął kierowca, nagle hamując. Poleciałam do przodu i pewnie uderzyłabym głową w przednią szybkę, gdyby nie pasy, które z ogromną siłą przytwierdziły mnie z powrotem do oparcia. Błyskawicznie odpięłam pas bezpieczeństwa i wysiadłam z samochodu, starając się tylko delikatnie odchylić drzwi. Zamykając za sobą drzwi rzuciłam się do biegu. Chłopak do mnie dołączył i chwycił pod ramię.
Rzuciliśmy się w krzaki, jednocześnie omijając wszystkie gałęzie. Biegłam ile sił w nogach, ciężko dysząc. Wciąż słyszałam syreny i bałam się, że nas dogonią. Nie miałam pojęcia, jaki w tym sens, skoro chcieli mnie ratować. Być może chciałam dotrzymać obietnicy.
Dystans do przebiegnięcia ciągnął się w nieskończoność, a ja byłam coraz bardziej zmęczona. Chłopak spostrzegając, że opadam z sił, zsunął swoją rękę z mojego łokcia i chwycił mnie za dłoń.
- Dasz radę, no dalej. - powiedział motywująco, ściskając moją rękę. Pokiwałam głową i znów przyspieszyłam.
Już po kilku minutach ujrzeliśmy wydeptaną dróżkę, która prowadziła na moją ulicę. Ruszyliśmy w jej kierunku, sapiąc jak psy. Kiedy byliśmy już na ulicy the winners, wskazałam palcem mój dom.
W mgnieniu oka dobiegliśmy do celu, a ja już po drodze, wygrzebywałam klucze z kieszeni spodni. Chłopak ciągnął mnie za rękę i zatrzymał się przed drzwiami, czekając aż otworzę. Wyrwałam dłoń z jego uścisku i rzuciłam się do drzwi.
Przez ten stres nie potrafiłam trafić do zamka. Dopiero za czwartym razem udało mi się go włożyć. Przekręciłam klucz, otworzyłam drzwi, po czym oboje wbiegliśmy do środka, po czym przekręciłam zamek.
- Udało się. - wydyszał chłopak, pochylając się i podpierając rękoma o ugięte kolana. Usiadłam na ziemi, opierając się plecami o ścianę i odetchnęłam głęboko. Mój oddech był nierówny i byłam cholernie spragniona.
Chłopak spojrzał na mnie. Wtedy dopiero spostrzegłam, że jego oczy są brązowe. W słabym świetle przedpokoju znajomy-nieznajomy wydawał mi się jeszcze przystojniejszy, niż wtedy w aucie. Prostując plecy i nie spuszczając ze mnie wzroku, przeczesał palcami perfekcyjne włosy, po czym zbliżył się do mnie o krok i wyciągnął ku mnie dłoń.
Chwyciłam ją niepewnie i pomógł mi wstać z podłogi.
- Wszystko w porządku? - spytał, kiedy stałam już na nogach.
- Tak, tylko jestem troszkę zmęczona. Wiesz, w mojej wyobraźni ten dystans do przebiegnięcia był znacznie krótszy. - zaśmiałam się z własnej głupoty.
- Racja, ale dzięki tobie nie leżę właśnie na masce wozu policyjnego z kajdankami na nadgarstkach. - uśmiechnął się uroczo.
- Co fakt, to fakt.
Ruszyłam do kuchni, słysząc za sobą jego kroki. Nie wiem, co ja w ogóle robiłam. Pomagałam przestępcy uciekać przed policją i na dodatek ukrywałam go w swoim domu. Czy za to też nie dostaje się kar?
Chwyciłam dwie szklanki, po czym nalałam do nich soku pomarańczowego, który stał na blacie i jedną ze szklanek podałam chłopakowi, który czujnie obserwował każdy mój ruch. Ten chwycił ją i upił jedynie łyka, podczas gdy ja po sekundzie ją opróżniłam. Widząc, jak bardzo jestem spragniona, oddał swoją szklankę w milczeniu. Podziękowałam cicho i wypiłam drugą porcję.
- Chodźmy do mojego pokoju. - powiedziałam, przerywając niezręczną ciszę, która między nami nastała. Ruszyłam przodem i wbiegłam po schodach, prowadzących na górę. Chłopak nieustannie dotrzymywał mi kroku.
Weszłam do pokoju i stanęłam przy drzwiach, uśmiechając się nieśmiało. Mój towarzysz wszedł zaraz po mnie i mijając mnie w drzwiach, od razu podszedł do komody, na której stało kilka zdjęć oprawionych w ramkę. Chwycił jedno z nich i uważnie się mu przyjrzał.
- To ty? - spytał cicho.
Podeszłam do komody i zza jego ramienia spojrzałam na zdjęcie. Byłam tam ja, mająca pięć lat. Siedziałam na dywanie po turecku i słodko się uśmiechałam, pokazując przy tym pewne braki w uzębieniu.
- Tak, to ja. - parsknęłam. Chłopak odłożył zdjęcie na miejsce i odwrócił się twarzą do mnie. - Jesteś wolna.
- Co? Dasz mi odejść? - spytałam niedowierzając.
- Tak. Kiedy biegliśmy, mogłaś mnie wyrolować i tak naprawdę twój “dom” mógł okazać się obławą policji. Nie miałbym szans uciec na piechotę. A ty, nie dość, że mnie nie wrobiłaś, to jeszcze biegłaś ze mną, zamiast się ode mnie uwolnić. Jesteś głupia, ale jednocześnie mądra.
- Dziękuję. - wyszeptałam.
- Nie dziękuj, i tak mam zamiar mieć cię na oku przez najbliższe kilka dni. I pamiętaj, nikomu ani słówka. Nikomu. - powiedział surowo, a ja z miną niewiniątka udałam, że trzymam w dłoni i zamykam sobie nim usta. Zanim jednak zdążyłam wyrzucić go za siebie, chłopak wyrwał mi z ręki niewidzialny przedmiot i schował do kieszeni swoich spodni.
- Jak ci na imię? - spytał z niesamowitym uśmiechem.
- Rosalie. Ale lepiej Rose. - powiedziałam lekko zawstydzona, widząc jak na mnie patrzył.
- Pasuje ci to imię. Rzadko się spotyka dziewczynę z takim imieniem. Jest wyjątkowe. - ostatnie zdanie wręcz wyszeptał, a ja czułam, jak uginają się pod mną kolana. “Oddychaj”, mówiłam sobie w myślach. Z tego wszystkiego musiałam odwrócić wzrok.
Obiekt moich westchnień podszedł do okna, odwracając się o mnie tyłem. “Nawet pośladki ma idealne” - odezwał się głos w mojej głowie. Sama nie wierzyłam w swoje myśli. Ten chłopak doprowadzał mnie do szału.
W pewnej chwili coś zauważyłam. Stał przy oknie, jedną ręką podpierając się o parapet, a drugą miał przyłożoną do brzucha.
- Hej, wszystko w porządku? - spytałam podchodząc do niego szybkim krokiem. Chwyciłam go za ramię i lekko odwróciłam w swoją stronę, by móc na niego spojrzeć. Jego twarz wyrażała ogromny ból i był blady jak ściana. - Co ci jest?
Byłam totalnie spanikowana - nie wiedziałam, co się dzieje. Pociągnęłam go z w stronę łóżka i poprosiłam, by usiadł.
- To nic. - wysapał. - Tylko troszkę mnie boli. Ale to nic.
- Ale co cię boli? - kucałam przy nim, nadal trzymając go za przedramię.
- Brzuch.
Zerwałam się z ziemi i pędem pognałam na dół do kuchni. Dorwałam się do lodówki i chwytając ręcznik kuchenny wysypałam na niego lód z zamrażalki. Napełniłam jeszcze szklankę wodą i pobiegłam na górę.
Zastałam chłopaka leżącego na łóżku z miną pięcioletniego dziecka z bólem zęba. Podeszłam do niego i podałam mu ręcznik. Ten go chwycił, podwinął koszulkę i przyłożył opatrunek do miejsca, w którym czuł ból. Po kilku sekundach z jego twarzy można było odczytać, że się polepszyło.
- Lepiej? - spytałam cicho.
- Tak, dziękuję. - odpowiedział, zmuszając się do lekkiego uśmiechu. Nagle po pokoju rozległ się dziwny dźwięk. Coś jakby dzwonek telefonu. I nie pomyliłam się, bo leżący wyjął telefon z kieszeni jedną ręką, drugą przytrzymując ręcznik.
- Halo? - odebrał. - Co? Uch, to dobrze.. Nie, ścigali nas.. Nie ma mowy, wypuszczamy ją. Zamknij się Drake, potem pogadamy. Gdzie jesteście? Okej, to podjedźcie po mnie na the winners. Dobra. Ruszcie się. Tak. Cześć.
- Idziesz już?
- Kochanie, nawet jakbym chciał, to nie mogę zostać. A wierz mi, chciałbym. - powiedział, puszczając mi oczko. Zsunął się z łóżka kładąc ręcznik na szafce nocnej, obok łózka.
- Nie boli cię już?
- Boli, ale najgorsze przeszło. Bywało gorzej. - wzruszył ramionami. Stanął naprzeciwko mnie, bliżej, niż kiedykolwiek. - Miło, że tak się przejmujesz. - powiedział, po czym mijając mnie, wyszedł z pokoju. Ruszyłam za nim i zastałam go w przedpokoju, stojącego przodem do mnie. Widocznie chciał, żebym za nim poszła. Przybliżyłam się do niego, zachowując jednak pewien dystans.
- Czas się rozstać. - powiedział ze smutkiem.
- Tak.. - przytaknęłam.
- Mogę cię o coś poprosić? - spytał, głupkowato się uśmiechając.
- No jasne.
- Podasz mi swój numer telefonu?
- Co? Ty chcesz mój numer? - nie wierzyłam, że ktoś kto tak wyglądał, mógł chcieć mieć ze mną jakikolwiek kontakt.
- No.. tak.
- W porządku. - powiedziałam, po czym chłopak dał mi swój telefon do ręki, bym mogła wbić swój numer. Zrobiłam to w ciągu dziesięciu sekund i oddałam urządzenie w ręce właściciela. Od razu zadzwonił, by się upewnić, że nie pomyliłam cyfr i bym także miała zapisany jego numer.
Stał już przed drzwiami i trzymał nawet rękę na klamce, kiedy spytałam:
- Jak ci na imię?
Chłopak uśmiechnął się tylko i odpowiedział:
- Justin, kotku. Justin Bieber. - i zniknął w drzwiach.
_________________________________________________________
Najgorsze jednak było to, że nie wiedziałam, co chłopak siedzący obok mnie ma zamiar ze mną zrobić. Dokąd mnie wiózł? Kiedy mnie wypuści? Czy mnie w ogóle wypuści? Tysiące pytań i ani jednej odpowiedzi. Pomimo strachu, postanowiłam się odezwać.
- Dokąd mnie wieziesz? - spytałam jąkającym się głosem, spoglądając na porywacza. Skłamałabym, mówiąc, że nie był przystojny. Co jakiś czas przyłapywałam się na tym, że zerkałam na niego ukradkiem oka.
Miał włosy koloru ciemnego blondu i wystające kości policzkowe. Oczy były głębokie, ale nie byłam w stanie stwierdzić, jakiego są koloru. Jego ubrania także były nienaganne: czarne spodnie, luźno zwisające na biodrach, czarny T-shirt z nadrukiem i skórzana kurtka. Podsumowując: wyglądał jak model.
Chłopak w odpowiedzi na moje pytanie zmarszczył czoło i wyglądał, jakby się nad czymś intensywnie zastanawiał.
- Nie mam pojęcia, co z tobą zrobić, skarbie. - rzekł po dłuższej chwili. Zaraz, zaraz.. Czy on powiedział do mnie “skarbie”?
- Jak to? - można było usłyszeć panikę w moim głosie.
- Posłuchaj. - powiedział, wlepiając we mnie wzrok. Aż lekko zadrżałam, czując na sobie jego spojrzenie. Byłam wciśnięta w szparę między siedzeniem a drzwiami, a jedną rękę trzymałam zaciśniętą na klamce. Musiałam wyglądać przekomicznie. - Słyszałaś mój głos, widziałaś moją twarz. Nie mogę cię teraz tak po prostu wypuścić, za dużo wiesz..
- Przecież nikomu nic nie powiem! - przerwałam mu, lekko się unosząc.
- Mogę mieć tego pewność? - spytał, powtarzając moje własne słowa. Westchnęłam ciężko.
- To co masz zamiar ze mną zrobić?
- Właściwie to powinienem cię zabić. - powiedział to tak beztrosko, jakbyśmy rozmawiali o pogodzie. A tu chodziło o moje życie.
- Proszę cię.. - powiedziałam błagalnym tonem, czując jak pojedyncza łza spływa mi po policzku. - Nikomu nic nie powiem. Nawet nie znam twojego imienia. Przysięgam, obiecuję, nic nie powiem, ale wypuść mnie… - zaczęłam cicho łkać, kiedy chłopak zamilkł. Jego milczenie nie wróżyło nic dobrego, a napięcie rosło z każdą sekundą.
- A twój chłopak? - spytał nagle.
- Co? - nie rozumiałam pytania. Jaki chłopak?
- Co z nim? Nie sądzę, żebyś chciała go okłamywać. A jeśli miałbym cię wypuścić, NIKT nie mógłby wiedzieć co się z tobą działo.
- Jeśli trzeba, będę kłamać. A poza tym.. Nie mam chłopaka. Ten, który był ze mną w galerii to mój przyjaciel. - sprostowałam szybko.
- Doprawdy? - na jego twarzy pojawiło się coś na kształt uśmiechu. - On też tak twierdzi? Że jest tylko przyjacielem? Bo ze sposobu, w jaki na ciebie patrzy można wywnioskować co innego.
- Nie wiem, co on twierdzi. Może jak mnie wypuścisz, to go zapytam i ci powiem, co? - zapytałam lekko rozbawiona jego dziwnymi przypuszczeniami.
- Sprytne zagranie, mała. Ale nie wiem.. Postaraj się mnie zrozumieć, muszę dbać o każdy szczegół. Muszę chronić siebie i resztę. Co jeśli następnego ranka do moich drzwi zapuka policja?
- Nikomu nic nie powiem. Będziesz mi musiał zwyczajnie zaufać.
Nastała niezręczna cisza. Chłopak najwyraźniej rozmyślał, co ze mną zrobić. Zmarszczył czoło i zacisnął usta tworząc z nich jedynie prostą linię.
Bandyta wydawał się w porządku, ale przede wszystkim wzbudzał we mnie lęk. Gapiłam się na niego jak ostatnia idiotka, czekając na werdykt. Mijały minuty, a ja ani na chwilkę nie odwróciłam od niego wzroku.
- Kurwa mać! - wrzasnął tak głośno, że aż podskoczyłam na siedzeniu. Chłopak nagle dodał gazu, wbijając mnie w fotel.
- Co się dzieje? - byłam kompletnie zdezorientowana.
- Spójrz w lusterko, a się dowiesz. - powiedział sucho. Zrobiłam, co kazał. W bocznym lusterku ujrzałam dwa wozy policyjne z włączoną syreną. Ścigali nas.
Zerknęłam w przednią szybę i starałam się skojarzyć część miasta, w której się znajdowaliśmy. Doskonale znałam tą okolicę - niedaleko od ulicy, którą jechaliśmy, był mały lasek, a za nim, mój dom. Wpadłam na pomysł, którego do końca nie przemyślałam.
- Jedź jeszcze trochę prosto, a na najbliższym zakręcie skręć w lewo. - powiedziałam stanowczo. Kierowca zerknął na mnie spojrzeniem pełnym zwątpienia, ale po chwili przeniósł wzrok na drogę.
- Co ty kombinujesz?
- Chcesz, żeby cię złapali? Mi to w sumie różnicy nie zrobi, będzie lepiej dla mnie, jeśli cię złapią. Byłabym wolna. Ale jeśli chcesz im uciec, musisz mnie posłuchać.
- Skąd mam wiedzieć, że nie kręcisz? - napięcie rosło i jego ton nie był już taki miły jak na początku. Był zdenerwowany.
- Będziesz mi musiał zwyczajnie zaufać. - powtórzyłam. Myślałam, że mnie nie posłucha i będzie jechał własną trasą tak długo, aż zgubi policję, ale, o dziwo, skręcił, tak, jak mu podyktowałam.
Wraz z zakrętem skończył się asfalt i zaczęła się ścieżka. Jechaliśmy z prędkością 120 km/h, a droga była wąska. Łatwo tutaj o wypadek samochodowy.
- Gdzie ty mnie prowadzisz?! - wykrzyczał, uderzając otwartą dłonią o kierownicę. Wystraszyłam się i znów podskoczyłam.
- Spokojnie.. - powiedziałam głosikiem małego dziecka. - Jedź prosto. Potem ścieżka się skończy i będziemy musieli wysiąść…
- Co?! - przerwał mi drąc się na cały samochód.
- Dasz mi, kurwa, dokończyć?! - podniosłam głos. - Gdy wysiądziemy będziemy musieli pobiec. Policja jest trochę za nami, a ścieżka jest wąska. Dlatego jeśli zostawisz samochód na drodze, szybko wysiądziemy i pobiegniemy za auto to policja nawet nie zauważy, że wysiedliśmy. Będą myśleli, że się poddajesz i że nadal jesteś w aucie. Wszystko jest tylko kwestią sekund. - mówiłam szybko jak automat, chcąc, żeby zrozumiał, o co mi chodzi.
- Doskonały pomysł, doprawdy. A pomyślałaś, dokąd pobiegniemy, geniuszu?
- Za tym laskiem jest mój dom. Niedaleko.
- A co z domownikami?
- Nikogo w domu nie ma, nie martw się. Rodzice w pracy, będą późno, a nie mam rodzeństwa.
- Dom zamknięty na klucz?
- Tak, ale mam klucze..
- Wszystko to tylko kwestia sekund. - powtórzył po mnie. - Jeśli długo będziesz otwierać drzwi, policja nas dogoni i zobaczy, że wchodzimy do twojego domu. Dobra, nieważne. Zdaję się na ciebie. Nie spierdol tego. - powiedział surowo, ale nie brzmiało to groźnie.
Jechaliśmy kilka minut, ale ciągnęło się to w nieskończoność. Minuta zdawała się być godziną. Jedną dłoń kurczowo trzymałam na drzwiach samochodu, tak na wszelki wypadek. Spojrzałam na lusterko boczne i policji za nami nie było. Syreny jednak, wciąż było słychać.
- Wysiadaj! - krzyknął kierowca, nagle hamując. Poleciałam do przodu i pewnie uderzyłabym głową w przednią szybkę, gdyby nie pasy, które z ogromną siłą przytwierdziły mnie z powrotem do oparcia. Błyskawicznie odpięłam pas bezpieczeństwa i wysiadłam z samochodu, starając się tylko delikatnie odchylić drzwi. Zamykając za sobą drzwi rzuciłam się do biegu. Chłopak do mnie dołączył i chwycił pod ramię.
Rzuciliśmy się w krzaki, jednocześnie omijając wszystkie gałęzie. Biegłam ile sił w nogach, ciężko dysząc. Wciąż słyszałam syreny i bałam się, że nas dogonią. Nie miałam pojęcia, jaki w tym sens, skoro chcieli mnie ratować. Być może chciałam dotrzymać obietnicy.
Dystans do przebiegnięcia ciągnął się w nieskończoność, a ja byłam coraz bardziej zmęczona. Chłopak spostrzegając, że opadam z sił, zsunął swoją rękę z mojego łokcia i chwycił mnie za dłoń.
- Dasz radę, no dalej. - powiedział motywująco, ściskając moją rękę. Pokiwałam głową i znów przyspieszyłam.
Już po kilku minutach ujrzeliśmy wydeptaną dróżkę, która prowadziła na moją ulicę. Ruszyliśmy w jej kierunku, sapiąc jak psy. Kiedy byliśmy już na ulicy the winners, wskazałam palcem mój dom.
W mgnieniu oka dobiegliśmy do celu, a ja już po drodze, wygrzebywałam klucze z kieszeni spodni. Chłopak ciągnął mnie za rękę i zatrzymał się przed drzwiami, czekając aż otworzę. Wyrwałam dłoń z jego uścisku i rzuciłam się do drzwi.
Przez ten stres nie potrafiłam trafić do zamka. Dopiero za czwartym razem udało mi się go włożyć. Przekręciłam klucz, otworzyłam drzwi, po czym oboje wbiegliśmy do środka, po czym przekręciłam zamek.
- Udało się. - wydyszał chłopak, pochylając się i podpierając rękoma o ugięte kolana. Usiadłam na ziemi, opierając się plecami o ścianę i odetchnęłam głęboko. Mój oddech był nierówny i byłam cholernie spragniona.
Chłopak spojrzał na mnie. Wtedy dopiero spostrzegłam, że jego oczy są brązowe. W słabym świetle przedpokoju znajomy-nieznajomy wydawał mi się jeszcze przystojniejszy, niż wtedy w aucie. Prostując plecy i nie spuszczając ze mnie wzroku, przeczesał palcami perfekcyjne włosy, po czym zbliżył się do mnie o krok i wyciągnął ku mnie dłoń.
Chwyciłam ją niepewnie i pomógł mi wstać z podłogi.
- Wszystko w porządku? - spytał, kiedy stałam już na nogach.
- Tak, tylko jestem troszkę zmęczona. Wiesz, w mojej wyobraźni ten dystans do przebiegnięcia był znacznie krótszy. - zaśmiałam się z własnej głupoty.
- Racja, ale dzięki tobie nie leżę właśnie na masce wozu policyjnego z kajdankami na nadgarstkach. - uśmiechnął się uroczo.
- Co fakt, to fakt.
Ruszyłam do kuchni, słysząc za sobą jego kroki. Nie wiem, co ja w ogóle robiłam. Pomagałam przestępcy uciekać przed policją i na dodatek ukrywałam go w swoim domu. Czy za to też nie dostaje się kar?
Chwyciłam dwie szklanki, po czym nalałam do nich soku pomarańczowego, który stał na blacie i jedną ze szklanek podałam chłopakowi, który czujnie obserwował każdy mój ruch. Ten chwycił ją i upił jedynie łyka, podczas gdy ja po sekundzie ją opróżniłam. Widząc, jak bardzo jestem spragniona, oddał swoją szklankę w milczeniu. Podziękowałam cicho i wypiłam drugą porcję.
- Chodźmy do mojego pokoju. - powiedziałam, przerywając niezręczną ciszę, która między nami nastała. Ruszyłam przodem i wbiegłam po schodach, prowadzących na górę. Chłopak nieustannie dotrzymywał mi kroku.
Weszłam do pokoju i stanęłam przy drzwiach, uśmiechając się nieśmiało. Mój towarzysz wszedł zaraz po mnie i mijając mnie w drzwiach, od razu podszedł do komody, na której stało kilka zdjęć oprawionych w ramkę. Chwycił jedno z nich i uważnie się mu przyjrzał.
- To ty? - spytał cicho.
Podeszłam do komody i zza jego ramienia spojrzałam na zdjęcie. Byłam tam ja, mająca pięć lat. Siedziałam na dywanie po turecku i słodko się uśmiechałam, pokazując przy tym pewne braki w uzębieniu.
- Tak, to ja. - parsknęłam. Chłopak odłożył zdjęcie na miejsce i odwrócił się twarzą do mnie. - Jesteś wolna.
- Co? Dasz mi odejść? - spytałam niedowierzając.
- Tak. Kiedy biegliśmy, mogłaś mnie wyrolować i tak naprawdę twój “dom” mógł okazać się obławą policji. Nie miałbym szans uciec na piechotę. A ty, nie dość, że mnie nie wrobiłaś, to jeszcze biegłaś ze mną, zamiast się ode mnie uwolnić. Jesteś głupia, ale jednocześnie mądra.
- Dziękuję. - wyszeptałam.
- Nie dziękuj, i tak mam zamiar mieć cię na oku przez najbliższe kilka dni. I pamiętaj, nikomu ani słówka. Nikomu. - powiedział surowo, a ja z miną niewiniątka udałam, że trzymam w dłoni i zamykam sobie nim usta. Zanim jednak zdążyłam wyrzucić go za siebie, chłopak wyrwał mi z ręki niewidzialny przedmiot i schował do kieszeni swoich spodni.
- Jak ci na imię? - spytał z niesamowitym uśmiechem.
- Rosalie. Ale lepiej Rose. - powiedziałam lekko zawstydzona, widząc jak na mnie patrzył.
- Pasuje ci to imię. Rzadko się spotyka dziewczynę z takim imieniem. Jest wyjątkowe. - ostatnie zdanie wręcz wyszeptał, a ja czułam, jak uginają się pod mną kolana. “Oddychaj”, mówiłam sobie w myślach. Z tego wszystkiego musiałam odwrócić wzrok.
Obiekt moich westchnień podszedł do okna, odwracając się o mnie tyłem. “Nawet pośladki ma idealne” - odezwał się głos w mojej głowie. Sama nie wierzyłam w swoje myśli. Ten chłopak doprowadzał mnie do szału.
W pewnej chwili coś zauważyłam. Stał przy oknie, jedną ręką podpierając się o parapet, a drugą miał przyłożoną do brzucha.
- Hej, wszystko w porządku? - spytałam podchodząc do niego szybkim krokiem. Chwyciłam go za ramię i lekko odwróciłam w swoją stronę, by móc na niego spojrzeć. Jego twarz wyrażała ogromny ból i był blady jak ściana. - Co ci jest?
Byłam totalnie spanikowana - nie wiedziałam, co się dzieje. Pociągnęłam go z w stronę łóżka i poprosiłam, by usiadł.
- To nic. - wysapał. - Tylko troszkę mnie boli. Ale to nic.
- Ale co cię boli? - kucałam przy nim, nadal trzymając go za przedramię.
- Brzuch.
Zerwałam się z ziemi i pędem pognałam na dół do kuchni. Dorwałam się do lodówki i chwytając ręcznik kuchenny wysypałam na niego lód z zamrażalki. Napełniłam jeszcze szklankę wodą i pobiegłam na górę.
Zastałam chłopaka leżącego na łóżku z miną pięcioletniego dziecka z bólem zęba. Podeszłam do niego i podałam mu ręcznik. Ten go chwycił, podwinął koszulkę i przyłożył opatrunek do miejsca, w którym czuł ból. Po kilku sekundach z jego twarzy można było odczytać, że się polepszyło.
- Lepiej? - spytałam cicho.
- Tak, dziękuję. - odpowiedział, zmuszając się do lekkiego uśmiechu. Nagle po pokoju rozległ się dziwny dźwięk. Coś jakby dzwonek telefonu. I nie pomyliłam się, bo leżący wyjął telefon z kieszeni jedną ręką, drugą przytrzymując ręcznik.
- Halo? - odebrał. - Co? Uch, to dobrze.. Nie, ścigali nas.. Nie ma mowy, wypuszczamy ją. Zamknij się Drake, potem pogadamy. Gdzie jesteście? Okej, to podjedźcie po mnie na the winners. Dobra. Ruszcie się. Tak. Cześć.
- Idziesz już?
- Kochanie, nawet jakbym chciał, to nie mogę zostać. A wierz mi, chciałbym. - powiedział, puszczając mi oczko. Zsunął się z łóżka kładąc ręcznik na szafce nocnej, obok łózka.
- Nie boli cię już?
- Boli, ale najgorsze przeszło. Bywało gorzej. - wzruszył ramionami. Stanął naprzeciwko mnie, bliżej, niż kiedykolwiek. - Miło, że tak się przejmujesz. - powiedział, po czym mijając mnie, wyszedł z pokoju. Ruszyłam za nim i zastałam go w przedpokoju, stojącego przodem do mnie. Widocznie chciał, żebym za nim poszła. Przybliżyłam się do niego, zachowując jednak pewien dystans.
- Czas się rozstać. - powiedział ze smutkiem.
- Tak.. - przytaknęłam.
- Mogę cię o coś poprosić? - spytał, głupkowato się uśmiechając.
- No jasne.
- Podasz mi swój numer telefonu?
- Co? Ty chcesz mój numer? - nie wierzyłam, że ktoś kto tak wyglądał, mógł chcieć mieć ze mną jakikolwiek kontakt.
- No.. tak.
- W porządku. - powiedziałam, po czym chłopak dał mi swój telefon do ręki, bym mogła wbić swój numer. Zrobiłam to w ciągu dziesięciu sekund i oddałam urządzenie w ręce właściciela. Od razu zadzwonił, by się upewnić, że nie pomyliłam cyfr i bym także miała zapisany jego numer.
Stał już przed drzwiami i trzymał nawet rękę na klamce, kiedy spytałam:
- Jak ci na imię?
Chłopak uśmiechnął się tylko i odpowiedział:
- Justin, kotku. Justin Bieber. - i zniknął w drzwiach.
_________________________________________________________
niedziela, 12 stycznia 2014
Jeden.
Informacja: Justin nie jest tutaj sławny.
Rosalie's POV:
Byłam przemęczona dniem spędzonym w szkole, ale pomimo wszystko tam byłam. Siedziałam na wygodnym fotelu w przytulnej kawiarni, która znajdowała się zaledwie kilka przecznic od mojego domu. Zapach kawy roznosił się po całym lokalu, rozluźniając atmosferę panującą wokół. Było to moje ulubione miejsce w całym Startford. Zero stresu, zero problemów, nawet ludzie wydawali się być tutaj zupełnie innymi osobami.
Popijając moje trójwarstwowe latte, wsłuchiwałam się w nudny monolog Patricka, na temat strojów sportowców naszego liceum. Patrick był moim najlepszym przyjacielem - każdą wolną chwilę poświęcałam właśnie jemu. Znałam go odkąd pamiętam i nigdy nie byłabym w stanie wyobrazić sobie mojego życia bez tak wartościowej osoby jak on.
Jest taka jedna cecha, która oddaje jego charakterystykę w całości: jadaczka mu się nie zamykała. Popiłam kolejnego łyka gorącego płynu, uważając przy tym, by się nie oparzyć. Słuchałam Patricka z miną pozornie zafascynowaną tym, co do mnie mówi, gdzieniegdzie dorzucając jakieś "no, no, no", "też tak twierdzę", czy "masz rację". Czas w kawiarni mijał dosyć szybko, dlatego kiedy zerknęłam na zegar i uświadomiłam sobie, która jest godzina zerwałam się z fotela.
- Sorry, muszę już iść. - powiedziałam. - Już późno.
- Przecież jest weekend! - oburzył się Patrick, robiąc naburmuszoną minę, ale pomimo wszystko również wstał, gotów do wyjścia.
- Co nie zmienia faktu, że nie mam żadnych obowiązków. - odparłam wywracając oczami. Ramię w ramię ruszyliśmy w kierunku drzwi.
- No okej, okej.. - powiedział unosząc ręce w geście obronnym. Patrick otworzył przede mną drzwi kawiarni, niczym prawdziwy gentelman. Opuściłam budynek z godną miną, próbując poruszać się z gracją, a Patrick cicho chichocząc, wyszedł zaraz po mnie, zamykając za sobą drzwi. Tego wieczoru było wyjątkowo chłodno i wietrznie. Było już dosyć ciemno i paliły się latarnie. Żwawym krokiem ruszyliśmy w kierunku mojego domu, chcąc dostać się tam jak najszybciej. Idąc, oczywiście, rozmawialiśmy.
- Co robisz jutro? - spytał zaciekawiony. Zastanowiłam się nad jego pytaniem. Nie miałam pojęcia.
- Nie wiem. - odpowiedziałam przemieszczając usta na jedną stronę. - Nie mam na jutro żadnych planów.
- W takim razie.. już masz. - Patrick uśmiechnął się uroczo, lekko szturchając mnie łokciem w bok.
- Doprawdy? Cóż takiego?
- Jedziesz jutro ze mną do galerii handlowej.
- Co? - spytałam zaskoczona. - Po co jedziemy do galerii? Przecież nienawidzisz włóczyć się po sklepach?
- Wujek Jeremy niedługo ma urodziny. Mama mówi mi od tygodnia, bym sprawił jakiś prezent. - wytłumaczył i ciężko westchnął.
- Ach, rozumiem. W takim razie zapowiada się jutro niezły shopping. - sztucznie się ucieszyłam, klaskając w dłonie, by jakoś go zirytować. Ten tylko wywrócił oczami i cicho się zaśmiał.
- Bardzo śmieszne. - mruknął pod nosem. Od tamtej pory drogę przeszliśmy w milczeniu. Co jakiś czas mijało nas jakieś auto, ale ulice były zupełnie puste. Trochę jak w horrorze.
Wzdrygnęłam się, kiedy przypomniała mi się scena z pewnego filmu, kiedy dwójkę przyjaciół, takich jak ja i Patrick, porwał jakiś psychopata, gdy ci szli na koncert. Zabrał ich do swojego mieszkania na skraju miasta i poćwiartował na kawałki. Na szczęście, żaden psychopata się na nas nie zaczaił, bo już po kilku minutach ujrzałam swój dom.
Budynek był duży i przestronny. Kolor dwu piętrowca był wyblakłej żółci i miał duże okna. Sama nie wiedziałam, jakim cudem moi rodzice potrafili utrzymać taki gmach.
Stanęłam przed drzwiami mieszkania i odwróciłam się do nich tyłem, tak, by móc spojrzeć na Patricka.
- To.. - zaczął, drapiąc się po karku. - Do jutra. Wpadnę po ciebie o 11:00 .
- W porządku. - uśmiechnęłam się, po czym podeszłam do niego i go przytuliłam, jak to mieliśmy w zwyczaju robić na pożegnanie. Patrick objął mnie rękami, zatapiając twarz w moich włosach. Przystawiając głowę do jego klatki piersiowej, mogłam się wsłuchać w rytmiczne bicie jego serca. Nikt nie przytulał lepiej niż on. Po kilku sekundach odsunęłam się i posyłając mu słodki uśmiech ruszyłam w kierunku drzwi.
Rzuciłam mu jeszcze jedno szybkie spojrzenie i weszłam do domu, zamykając za sobą drzwi. Poszłam do swojego pokoju, nie chcąc spotykać się z rodzicami. Wbiegłam po schodach na pierwsze piętro, uważając przy tym, by nikt mnie nie usłyszał. Kiedy już weszłam do właściwego pokoju, zamknęłam za sobą drzwi na klucz i odetchnęłam z ulgą. Było już późno, a ja dosłownie opadałam z sił.
Wolnym krokiem, powlokłam się do łazienki w moim pokoju. Stojąc na samym środku pomieszczenia, zaczęłam się rozbierać. Pozbawiona ubrań, weszłam do kabiny prysznicowej i odkręciłam gorącą wodę. Ciepły prysznic lekko mnie orzeźwił i pobudził moje zmysły. Powoli i delikatnie mydliłam swoje ciało. Nie spieszyłam się z tą czynnością - głowę miałam zaprzątniętą myślami. Myślałam o szkole, o tym, czy zdam ważny egzamin z fizyki i o jutrzejszym dniu.
Ocknęłam się nagle i przypomniałam sobie, że łóżko na mnie czeka. Zakręciłam wodę, gdy spłukałam mydliny, po czym wyszłam z kabiny i chwyciłam ręcznik. Energicznie wycierałam mokre ciało ręcznikiem. Kiedy byłam już sucha jak nitka, wskoczyłam w piżamę, którą była za duża niebieska koszulka i stare spodnie z dresu. Szybkimi, zgrabnymi ruchami zrobiłam koka na samym czubku głowy i poszłam do łóżka gasząc za sobą światło w łazience. Znajdując się na łóżku, szybko wsunęłam nogi pod kołdrę i oparłam glowę na miękkiej poduszce, która wyglądem aż się prosiła, by się na niej położyć. Sięgnęłam jeszcze ręką w kierunku lampki, stojącej na szafce nocnej i zgasiłam światło w pokoju.
Nareszcie mogłam przymknąć powieki i pozwolić mózgowi odpocząć. Sen to była dla mnie najlepsza część dnia, niczego nie wymagająca od człowieka.
Zanim się obejrzałam, zasnęłam.
___________________________
Po przebudzeniu się spojrzałam na telefon, aby sprawdzić godzinę. Było
po 11:00, a byłam umówiona z Patrickiem. Wyskoczyłam z łóżka żeby jak najszybciej załatwić wszystkie swoje ranne potrzeby
i wtedy zauważyłam, że Patrick już tu jest.
Siedział na krześle przy biurku i przyglądał mi się, podpierając dłoń o policzek. Najpierw się wystraszyłam i aż krzyknęłam - nie spodziewałam się nikogo w moim pokoju biorąc pod uwagę także to, że było trochę wcześnie.
- Hej! - powiedziałam, gdy zorientowałam się, że to Patrick, a nie żaden włamywacz, czy zboczeniec, podglądający mnie w nocy i podeszłam, by go przytulić.
- Cześć. - powiedział z najpiękniejszym z jego wszystkich uśmiechów. - Nie chciałem Cię budzić, tak słodko spałaś, a na zakupy mamy jeszcze czas. - wyszeptał mi do ucha, mocno mnie ściskając.
Wyrywając się z jego objęć, podbiegłam do szafy i wyjęłam czyste ubrania. Wzięłam czerwona koszulę w kratkę i czarne jeansy po czym pobiegłam do łazienki. Gdy upewniłam się, że drzwi z łazienki są zamknięte, wyskoczyłam z piżamy i błyskawicznym tempem ubrałam przyszykowane ciuchy. Szybko się umyłam i rozpuściłam włosy i chwyciłam grzebień. Przeczesałam włosy w prędkości światła, doprowadzając je do porządku. Wychodząc z łazienki usłyszałam głos mówiący:
- Ładnie wyglądasz, naprawdę się postarałaś. - powiedział z uznaniem patrząc w moją stronę. Zarumieniłam się i podziękowałam.
- Możemy już iść? - zapytał, uśmiechając się do mnie.
- Jasne. - odparłam, po czym pobiegłam do szafki, na której leżał telefon i włożyłam go do kieszeni. Oboje zeszliśmy na dół i w drodze do przedpokoju oznajmiłam mamie, że wychodzę.
Moja mama była bardzo wymagającą osobą, ale i wyrozumiałą. Wszyscy mówili, że jestem do niej podobna: mamy ten sam kolor włosów, nawet podobną długość. Mama zawsze wiązała włosy w wysokiego koka. Obie byłyśmy średniego wzrostu, choć byłam ociupinkę od niej wyższa. Ale jeśli miałabym być szczera, jakoś nie widziałam swojego odbicia stojąc naprzeciwko niej.
W przedpokoju ubrałam swoje czarne vansy i wyszliśmy, kierując się w stronę centrum. Droga nie miała zająć nam dużo czasu, a trzeba było obmyślić nasz cel - prezent dla wujka Patricka. Zaczął mi opowiadać o jego osobie, lecz niestety nasze myślenie do niczego nie prowadziło.
Weszliśmy do galerii i poszliśmy do drogerii, która była na parterze. Od razu poszliśmy na dział męskich perfum. Braliśmy do rąk testery i sprawdzaliśmy zapachy, oceniając je i pytając się nawzajem o zdanie. Jeden nam się spodobał, ale kiedy zobaczyliśmy cenę, od razu odłożyliśmy go na miejsce i skierowaliśmy się w kierunku wyjścia.
Nie mieliśmy żadnego pomysłu - myśleliśmy, że wśród perfum znajdziemy idealny prezent, ale okazało się inaczej. Poszliśmy do sklepu naprzeciwko, który okazał się być sklepem odzieżowym. Przechodziliśmy między regałami i wieszakami, szukając czegoś wyjątkowego. Jednak i tam nie znaleźliśmy nic, co sprostałoby naszym oczekiwaniom. Nasza irytacja rosła z każdą minutą, więc postanowiliśmy opuścić sklep.
Kiedy wyszliśmy, Patrick nie przestawał nadawać, a ja udawałam, że go słucham. Nagle coś mnie zaniepokoiło. Kiedy wyszliśmy, spostrzegłam, ze wszyscy leżą na ziemi i jest dziwnie cicho. Nie było słychać nic, oprócz paplaniny Patricka.
- zamknij się! - syknęłam. Nagle ich ujrzałam. Czwórka ludzi miała na sobie kominiarki i pistolety w rękach. - Na ziemię! - krzyknęli, gdy nas spostrzegli. Przerażona, zrobiłam, co mi kazano.
Justin's POV:
Staliśmy na środku pomieszczenia pełnego ludzi leżących na ziemi. Doszła jeszcze para osób, na których twarzach było widać przerażenie i zdezorientowanie. Kazałem im paść na ziemię głośnym krzykiem, co, rzecz jasna, zrobili. Chłopaki razem z Ashley ruszyli w kierunku jubilera, a ja zostałem, by pilnować ludzi. Wypatrywałem, czy nikt nie wzywa policji. Kiedy przechodziłem obok leżących, wręcz czułem jak zamierają.
Podszedłem do dwóch osób, którzy doszli jako ostatni i zobaczyłem, ze jedna z nich to brązowowłosa dziewczyna. Kuliła się przy ziemi tak, ze nie bylem w stanie zobaczyć jej twarzy. Obok niej leżał chłopak. Pewnie to para - pomyślałem drwiąco.
Chodziłem obok ludzi już z piętnaście minut upewniając się, ze żaden z nich nie zrobi czegoś, czego potem będzie musiał żałować i zacząłem się zastanawiać, gdzie ich do cholery wcięło. Minęło trochę czasu, zanim pozostali z grupy wrócili z torba wypchana biżuterią. Przybijając każdemu z nich piątkę i wydając okrzyki radości, ruszyliśmy w kierunku obrotowych drzwi.
Byliśmy tuż przed drzwiami kiedy nagle cala nasza czwórka przystanęła w tym samym momencie. Zdawało się, że myśleliśmy o tym samym; coś słyszeliśmy ale nie byliśmy pewni, przez szmery miedzy ludźmi.
- Cicho! - wydarłem się po czym strzeliłem przed siebie, w ścianę. Nastala cisza, jak makiem zasiał i wtedy byliśmy już pewni, co słyszeliśmy. Syreny.
Błyskawicznie rozstawiliśmy się po całym pomieszczeniu, znajdując miejsce, za którym można było się ukryć, ale z którego dobrze by się strzelało. Serce waliło mi jak młotem. Przewróciłem ogromne biurko, by móc się za nim schować. Przewidywałem małą strzelaninę.
Przykucnąłem chowając głowę i nasłuchiwałem moment, kiedy weszła policja. Mój wzrok padł na szatynkę, na którą już wcześniej spoglądałem. Była przerażona. Nagle wpadłem na pomysł.
Sprintem podbiegłem do dziewczyny i ciągnąc ją za koszulę, oderwałem od ziemi. Ta zaś zaczęła krzyczeć i się wierzgać, dlatego mocno zacisnąłem rękę, tuż pod jej szyją i przyłożyłem pistolet do głowy. Przestała się wyrywać czując lufę przy skroni. Chłopak jej towarzyszący wstał, by jej pomoc, ale się cofnął, bojąc się, że strzele.
- Na ziemię. - rozkazałem chłodnym tonem. - Siedź cicho i się nie wyrywaj, a włos ci z głowy nie spadnie. - szepnąłem dziewczynie do ucha. Delikatnie pokiwała głową, dając mi znak, że zrozumiała. W tej samej chwili wpadła policja.
Było ich mnóstwo i wiedziałem, że nie mielibyśmy cienia szans. Gliniarze, podobnie jak moja grupa rozstawiła się po całym pomieszczeniu. Jednak, gdy mnie spostrzegli, zamarli w miejscu.
- Stójcie, bo będę strzelał! - krzyknąłem w ich kierunku. Funkcjonariusze stali w miejscu wymierzając we mnie bronią.
- Pozwólcie nam wyjść, a ta ślicznotka nie ucierpi. - powiedziałem jeszcze bardziej dociskając rękę pod szyję dziewczyny. Wtedy zauważyłem, ze płacze i ma zamknięte oczy.
- Nie wyjdziecie stąd bez kajdanek na nadgarstkach! - odkrzyknął jeden.
- W porządku. - odbezpieczyłem broń i przyłożyłem palec do spustu. Dziewczyna pisnęła i znów chciała się wyrwać. - Pamiętasz naszą umowę? Nie ruszaj się, a nic ci nie zrobię, do cholery. - powiedziałem jej do ucha, tak cicho, że tylko ona mogła zrozumieć. - To jak? - spytałem policjantów, którzy nadal stali jak kołki.
Policjanci długo się wahali, ale w końcu zrobili nam miejsce, byśmy mogli wyjść. Ruszyłem jako pierwszy, wraz z zakładniczka, a reszta za mną, osłaniając mnie. Mijając gliniarzy zauważyłem, ze szukają sposobu, na uwolnienie dziewczyny, ale nic z tego - trzymałem ja za mocno.
Wyszliśmy na zewnątrz i ruszyliśmy w stronę skradzionego auta. Mając cudze auto nie mogli nas namierzyć, na wypadek, gdyby zachciało im się nas śledzić.
- Jedz z nią gdziekolwiek, my odwrócimy ich uwagę. Jedz jak najszybciej, nie żałuj sobie prędkości. Trzymaj się. -szepnął mi Drake podczas marszu w taki sposób, że chyba nikt nie zauważył. Oprócz dziewczyny, zamkniętej w moich objęciach, rzecz jasna.
Nagle zacząłem biec, biorąc dziewczynę na ręce. Policja zaczęła mnie gonić, nie chcąc pozwolić mi uciec. Reszta się odwróciła i zaczęła strzelać do gliniarzy, odwracając ich uwagę i dając mi czas, bym mógł wsiąść do samochodu i odjechać, przekraczając wszystkie przepisy. Dziewczyna chwyciła mnie za kark jedna ręką, znów zamykając oczy i zapewne bojąc się, że ją opuszczę.
Kiedy dobiegłem do samochodu otworzylem drzwi od strony pasażera i posadzilem na siedzeniu dziewczynę, a sam obiegając auto, zająłem miejsce kierowcy. Pewnie martwiłbym się o chłopaków i Ashley, gdybym nie miał pewności, ze dadzą sobie radę.
Odpaliłem silnik i dodając gazu wyjechałem z parkingu z piskiem opon. Wjechałem na ulicę, robiąc ostry zakręt i jeszcze bardziej przyspieszając. Jechałem po prostej ulicy z zabronioną prędkością. Byłem skupiony na drodze i każda sekunda wydawała mi się być godziną. Skręcałem w różne ulice, nie bardzo wiedząc, gdzie jadę. Jedynym moim celem, było zgubienie policji, na wypadek, jakby za mną jechali. Nie wiedziałem, czy byłem ścigany, czy nie i to robiło się strasznie irytujące.
- Gonią nas? - spytałem dziewczyny. Ta spojrzała w lusterko i stanowczo zaprzeczyła. - Obyś się nie myliła. - odparłem oschle po czym zmniejszyłem prędkość i skręciłem w jedną z mniejszych uliczek.
Długo nad tym myślałem, po czym zdecydowałem się zdjąć kominiarkę w jej obecności. Trzymając kierownicę jedną ręką, ściągnąłem ją z głowy odrzuciłem materiał na tylne siedzenie, ukazując jej swoją twarz. Przeczesałem włosy palcami, przenosząc wzrok z drogi na pasażerkę i spostrzegłem, że na mnie patrzy z wyrazem twarzy, którego nie moglem odczytać.
- Co? - spytałem sucho.
- Nic, nic - odrzekła cicho, odwracając wzrok i wlepiając go w szybę.
- Spokojnie, przecież cię nie zabije - zakpiłem z jej zachowania, patrząc przez przednia szybę i kręcąc glową z lekkim uśmiechem.
- Mogę mieć tego pewność? - spytała.
- Nie, raczej nie. - odpowiedziałem po namyśle.
Siedział na krześle przy biurku i przyglądał mi się, podpierając dłoń o policzek. Najpierw się wystraszyłam i aż krzyknęłam - nie spodziewałam się nikogo w moim pokoju biorąc pod uwagę także to, że było trochę wcześnie.
- Hej! - powiedziałam, gdy zorientowałam się, że to Patrick, a nie żaden włamywacz, czy zboczeniec, podglądający mnie w nocy i podeszłam, by go przytulić.
- Cześć. - powiedział z najpiękniejszym z jego wszystkich uśmiechów. - Nie chciałem Cię budzić, tak słodko spałaś, a na zakupy mamy jeszcze czas. - wyszeptał mi do ucha, mocno mnie ściskając.
Wyrywając się z jego objęć, podbiegłam do szafy i wyjęłam czyste ubrania. Wzięłam czerwona koszulę w kratkę i czarne jeansy po czym pobiegłam do łazienki. Gdy upewniłam się, że drzwi z łazienki są zamknięte, wyskoczyłam z piżamy i błyskawicznym tempem ubrałam przyszykowane ciuchy. Szybko się umyłam i rozpuściłam włosy i chwyciłam grzebień. Przeczesałam włosy w prędkości światła, doprowadzając je do porządku. Wychodząc z łazienki usłyszałam głos mówiący:
- Ładnie wyglądasz, naprawdę się postarałaś. - powiedział z uznaniem patrząc w moją stronę. Zarumieniłam się i podziękowałam.
- Możemy już iść? - zapytał, uśmiechając się do mnie.
- Jasne. - odparłam, po czym pobiegłam do szafki, na której leżał telefon i włożyłam go do kieszeni. Oboje zeszliśmy na dół i w drodze do przedpokoju oznajmiłam mamie, że wychodzę.
Moja mama była bardzo wymagającą osobą, ale i wyrozumiałą. Wszyscy mówili, że jestem do niej podobna: mamy ten sam kolor włosów, nawet podobną długość. Mama zawsze wiązała włosy w wysokiego koka. Obie byłyśmy średniego wzrostu, choć byłam ociupinkę od niej wyższa. Ale jeśli miałabym być szczera, jakoś nie widziałam swojego odbicia stojąc naprzeciwko niej.
W przedpokoju ubrałam swoje czarne vansy i wyszliśmy, kierując się w stronę centrum. Droga nie miała zająć nam dużo czasu, a trzeba było obmyślić nasz cel - prezent dla wujka Patricka. Zaczął mi opowiadać o jego osobie, lecz niestety nasze myślenie do niczego nie prowadziło.
Weszliśmy do galerii i poszliśmy do drogerii, która była na parterze. Od razu poszliśmy na dział męskich perfum. Braliśmy do rąk testery i sprawdzaliśmy zapachy, oceniając je i pytając się nawzajem o zdanie. Jeden nam się spodobał, ale kiedy zobaczyliśmy cenę, od razu odłożyliśmy go na miejsce i skierowaliśmy się w kierunku wyjścia.
Nie mieliśmy żadnego pomysłu - myśleliśmy, że wśród perfum znajdziemy idealny prezent, ale okazało się inaczej. Poszliśmy do sklepu naprzeciwko, który okazał się być sklepem odzieżowym. Przechodziliśmy między regałami i wieszakami, szukając czegoś wyjątkowego. Jednak i tam nie znaleźliśmy nic, co sprostałoby naszym oczekiwaniom. Nasza irytacja rosła z każdą minutą, więc postanowiliśmy opuścić sklep.
Kiedy wyszliśmy, Patrick nie przestawał nadawać, a ja udawałam, że go słucham. Nagle coś mnie zaniepokoiło. Kiedy wyszliśmy, spostrzegłam, ze wszyscy leżą na ziemi i jest dziwnie cicho. Nie było słychać nic, oprócz paplaniny Patricka.
- zamknij się! - syknęłam. Nagle ich ujrzałam. Czwórka ludzi miała na sobie kominiarki i pistolety w rękach. - Na ziemię! - krzyknęli, gdy nas spostrzegli. Przerażona, zrobiłam, co mi kazano.
Justin's POV:
Staliśmy na środku pomieszczenia pełnego ludzi leżących na ziemi. Doszła jeszcze para osób, na których twarzach było widać przerażenie i zdezorientowanie. Kazałem im paść na ziemię głośnym krzykiem, co, rzecz jasna, zrobili. Chłopaki razem z Ashley ruszyli w kierunku jubilera, a ja zostałem, by pilnować ludzi. Wypatrywałem, czy nikt nie wzywa policji. Kiedy przechodziłem obok leżących, wręcz czułem jak zamierają.
Podszedłem do dwóch osób, którzy doszli jako ostatni i zobaczyłem, ze jedna z nich to brązowowłosa dziewczyna. Kuliła się przy ziemi tak, ze nie bylem w stanie zobaczyć jej twarzy. Obok niej leżał chłopak. Pewnie to para - pomyślałem drwiąco.
Chodziłem obok ludzi już z piętnaście minut upewniając się, ze żaden z nich nie zrobi czegoś, czego potem będzie musiał żałować i zacząłem się zastanawiać, gdzie ich do cholery wcięło. Minęło trochę czasu, zanim pozostali z grupy wrócili z torba wypchana biżuterią. Przybijając każdemu z nich piątkę i wydając okrzyki radości, ruszyliśmy w kierunku obrotowych drzwi.
Byliśmy tuż przed drzwiami kiedy nagle cala nasza czwórka przystanęła w tym samym momencie. Zdawało się, że myśleliśmy o tym samym; coś słyszeliśmy ale nie byliśmy pewni, przez szmery miedzy ludźmi.
- Cicho! - wydarłem się po czym strzeliłem przed siebie, w ścianę. Nastala cisza, jak makiem zasiał i wtedy byliśmy już pewni, co słyszeliśmy. Syreny.
Błyskawicznie rozstawiliśmy się po całym pomieszczeniu, znajdując miejsce, za którym można było się ukryć, ale z którego dobrze by się strzelało. Serce waliło mi jak młotem. Przewróciłem ogromne biurko, by móc się za nim schować. Przewidywałem małą strzelaninę.
Przykucnąłem chowając głowę i nasłuchiwałem moment, kiedy weszła policja. Mój wzrok padł na szatynkę, na którą już wcześniej spoglądałem. Była przerażona. Nagle wpadłem na pomysł.
Sprintem podbiegłem do dziewczyny i ciągnąc ją za koszulę, oderwałem od ziemi. Ta zaś zaczęła krzyczeć i się wierzgać, dlatego mocno zacisnąłem rękę, tuż pod jej szyją i przyłożyłem pistolet do głowy. Przestała się wyrywać czując lufę przy skroni. Chłopak jej towarzyszący wstał, by jej pomoc, ale się cofnął, bojąc się, że strzele.
- Na ziemię. - rozkazałem chłodnym tonem. - Siedź cicho i się nie wyrywaj, a włos ci z głowy nie spadnie. - szepnąłem dziewczynie do ucha. Delikatnie pokiwała głową, dając mi znak, że zrozumiała. W tej samej chwili wpadła policja.
Było ich mnóstwo i wiedziałem, że nie mielibyśmy cienia szans. Gliniarze, podobnie jak moja grupa rozstawiła się po całym pomieszczeniu. Jednak, gdy mnie spostrzegli, zamarli w miejscu.
- Stójcie, bo będę strzelał! - krzyknąłem w ich kierunku. Funkcjonariusze stali w miejscu wymierzając we mnie bronią.
- Pozwólcie nam wyjść, a ta ślicznotka nie ucierpi. - powiedziałem jeszcze bardziej dociskając rękę pod szyję dziewczyny. Wtedy zauważyłem, ze płacze i ma zamknięte oczy.
- Nie wyjdziecie stąd bez kajdanek na nadgarstkach! - odkrzyknął jeden.
- W porządku. - odbezpieczyłem broń i przyłożyłem palec do spustu. Dziewczyna pisnęła i znów chciała się wyrwać. - Pamiętasz naszą umowę? Nie ruszaj się, a nic ci nie zrobię, do cholery. - powiedziałem jej do ucha, tak cicho, że tylko ona mogła zrozumieć. - To jak? - spytałem policjantów, którzy nadal stali jak kołki.
Policjanci długo się wahali, ale w końcu zrobili nam miejsce, byśmy mogli wyjść. Ruszyłem jako pierwszy, wraz z zakładniczka, a reszta za mną, osłaniając mnie. Mijając gliniarzy zauważyłem, ze szukają sposobu, na uwolnienie dziewczyny, ale nic z tego - trzymałem ja za mocno.
Wyszliśmy na zewnątrz i ruszyliśmy w stronę skradzionego auta. Mając cudze auto nie mogli nas namierzyć, na wypadek, gdyby zachciało im się nas śledzić.
- Jedz z nią gdziekolwiek, my odwrócimy ich uwagę. Jedz jak najszybciej, nie żałuj sobie prędkości. Trzymaj się. -szepnął mi Drake podczas marszu w taki sposób, że chyba nikt nie zauważył. Oprócz dziewczyny, zamkniętej w moich objęciach, rzecz jasna.
Nagle zacząłem biec, biorąc dziewczynę na ręce. Policja zaczęła mnie gonić, nie chcąc pozwolić mi uciec. Reszta się odwróciła i zaczęła strzelać do gliniarzy, odwracając ich uwagę i dając mi czas, bym mógł wsiąść do samochodu i odjechać, przekraczając wszystkie przepisy. Dziewczyna chwyciła mnie za kark jedna ręką, znów zamykając oczy i zapewne bojąc się, że ją opuszczę.
Kiedy dobiegłem do samochodu otworzylem drzwi od strony pasażera i posadzilem na siedzeniu dziewczynę, a sam obiegając auto, zająłem miejsce kierowcy. Pewnie martwiłbym się o chłopaków i Ashley, gdybym nie miał pewności, ze dadzą sobie radę.
Odpaliłem silnik i dodając gazu wyjechałem z parkingu z piskiem opon. Wjechałem na ulicę, robiąc ostry zakręt i jeszcze bardziej przyspieszając. Jechałem po prostej ulicy z zabronioną prędkością. Byłem skupiony na drodze i każda sekunda wydawała mi się być godziną. Skręcałem w różne ulice, nie bardzo wiedząc, gdzie jadę. Jedynym moim celem, było zgubienie policji, na wypadek, jakby za mną jechali. Nie wiedziałem, czy byłem ścigany, czy nie i to robiło się strasznie irytujące.
- Gonią nas? - spytałem dziewczyny. Ta spojrzała w lusterko i stanowczo zaprzeczyła. - Obyś się nie myliła. - odparłem oschle po czym zmniejszyłem prędkość i skręciłem w jedną z mniejszych uliczek.
Długo nad tym myślałem, po czym zdecydowałem się zdjąć kominiarkę w jej obecności. Trzymając kierownicę jedną ręką, ściągnąłem ją z głowy odrzuciłem materiał na tylne siedzenie, ukazując jej swoją twarz. Przeczesałem włosy palcami, przenosząc wzrok z drogi na pasażerkę i spostrzegłem, że na mnie patrzy z wyrazem twarzy, którego nie moglem odczytać.
- Co? - spytałem sucho.
- Nic, nic - odrzekła cicho, odwracając wzrok i wlepiając go w szybę.
- Spokojnie, przecież cię nie zabije - zakpiłem z jej zachowania, patrząc przez przednia szybę i kręcąc glową z lekkim uśmiechem.
- Mogę mieć tego pewność? - spytała.
- Nie, raczej nie. - odpowiedziałem po namyśle.
Subskrybuj:
Posty (Atom)