Informacja: Justin nie jest tutaj sławny.
Rosalie's POV:
Byłam przemęczona dniem spędzonym w szkole, ale pomimo wszystko tam byłam. Siedziałam na wygodnym fotelu w przytulnej kawiarni, która znajdowała się zaledwie kilka przecznic od mojego domu. Zapach kawy roznosił się po całym lokalu, rozluźniając atmosferę panującą wokół. Było to moje ulubione miejsce w całym Startford. Zero stresu, zero problemów, nawet ludzie wydawali się być tutaj zupełnie innymi osobami.
Popijając moje trójwarstwowe latte, wsłuchiwałam się w nudny monolog Patricka, na temat strojów sportowców naszego liceum. Patrick był moim najlepszym przyjacielem - każdą wolną chwilę poświęcałam właśnie jemu. Znałam go odkąd pamiętam i nigdy nie byłabym w stanie wyobrazić sobie mojego życia bez tak wartościowej osoby jak on.
Jest taka jedna cecha, która oddaje jego charakterystykę w całości: jadaczka mu się nie zamykała. Popiłam kolejnego łyka gorącego płynu, uważając przy tym, by się nie oparzyć. Słuchałam Patricka z miną pozornie zafascynowaną tym, co do mnie mówi, gdzieniegdzie dorzucając jakieś "no, no, no", "też tak twierdzę", czy "masz rację". Czas w kawiarni mijał dosyć szybko, dlatego kiedy zerknęłam na zegar i uświadomiłam sobie, która jest godzina zerwałam się z fotela.
- Sorry, muszę już iść. - powiedziałam. - Już późno.
- Przecież jest weekend! - oburzył się Patrick, robiąc naburmuszoną minę, ale pomimo wszystko również wstał, gotów do wyjścia.
- Co nie zmienia faktu, że nie mam żadnych obowiązków. - odparłam wywracając oczami. Ramię w ramię ruszyliśmy w kierunku drzwi.
- No okej, okej.. - powiedział unosząc ręce w geście obronnym. Patrick otworzył przede mną drzwi kawiarni, niczym prawdziwy gentelman. Opuściłam budynek z godną miną, próbując poruszać się z gracją, a Patrick cicho chichocząc, wyszedł zaraz po mnie, zamykając za sobą drzwi. Tego wieczoru było wyjątkowo chłodno i wietrznie. Było już dosyć ciemno i paliły się latarnie. Żwawym krokiem ruszyliśmy w kierunku mojego domu, chcąc dostać się tam jak najszybciej. Idąc, oczywiście, rozmawialiśmy.
- Co robisz jutro? - spytał zaciekawiony. Zastanowiłam się nad jego pytaniem. Nie miałam pojęcia.
- Nie wiem. - odpowiedziałam przemieszczając usta na jedną stronę. - Nie mam na jutro żadnych planów.
- W takim razie.. już masz. - Patrick uśmiechnął się uroczo, lekko szturchając mnie łokciem w bok.
- Doprawdy? Cóż takiego?
- Jedziesz jutro ze mną do galerii handlowej.
- Co? - spytałam zaskoczona. - Po co jedziemy do galerii? Przecież nienawidzisz włóczyć się po sklepach?
- Wujek Jeremy niedługo ma urodziny. Mama mówi mi od tygodnia, bym sprawił jakiś prezent. - wytłumaczył i ciężko westchnął.
- Ach, rozumiem. W takim razie zapowiada się jutro niezły shopping. - sztucznie się ucieszyłam, klaskając w dłonie, by jakoś go zirytować. Ten tylko wywrócił oczami i cicho się zaśmiał.
- Bardzo śmieszne. - mruknął pod nosem. Od tamtej pory drogę przeszliśmy w milczeniu. Co jakiś czas mijało nas jakieś auto, ale ulice były zupełnie puste. Trochę jak w horrorze.
Wzdrygnęłam się, kiedy przypomniała mi się scena z pewnego filmu, kiedy dwójkę przyjaciół, takich jak ja i Patrick, porwał jakiś psychopata, gdy ci szli na koncert. Zabrał ich do swojego mieszkania na skraju miasta i poćwiartował na kawałki. Na szczęście, żaden psychopata się na nas nie zaczaił, bo już po kilku minutach ujrzałam swój dom.
Budynek był duży i przestronny. Kolor dwu piętrowca był wyblakłej żółci i miał duże okna. Sama nie wiedziałam, jakim cudem moi rodzice potrafili utrzymać taki gmach.
Stanęłam przed drzwiami mieszkania i odwróciłam się do nich tyłem, tak, by móc spojrzeć na Patricka.
- To.. - zaczął, drapiąc się po karku. - Do jutra. Wpadnę po ciebie o 11:00 .
- W porządku. - uśmiechnęłam się, po czym podeszłam do niego i go przytuliłam, jak to mieliśmy w zwyczaju robić na pożegnanie. Patrick objął mnie rękami, zatapiając twarz w moich włosach. Przystawiając głowę do jego klatki piersiowej, mogłam się wsłuchać w rytmiczne bicie jego serca. Nikt nie przytulał lepiej niż on. Po kilku sekundach odsunęłam się i posyłając mu słodki uśmiech ruszyłam w kierunku drzwi.
Rzuciłam mu jeszcze jedno szybkie spojrzenie i weszłam do domu, zamykając za sobą drzwi. Poszłam do swojego pokoju, nie chcąc spotykać się z rodzicami. Wbiegłam po schodach na pierwsze piętro, uważając przy tym, by nikt mnie nie usłyszał. Kiedy już weszłam do właściwego pokoju, zamknęłam za sobą drzwi na klucz i odetchnęłam z ulgą. Było już późno, a ja dosłownie opadałam z sił.
Wolnym krokiem, powlokłam się do łazienki w moim pokoju. Stojąc na samym środku pomieszczenia, zaczęłam się rozbierać. Pozbawiona ubrań, weszłam do kabiny prysznicowej i odkręciłam gorącą wodę. Ciepły prysznic lekko mnie orzeźwił i pobudził moje zmysły. Powoli i delikatnie mydliłam swoje ciało. Nie spieszyłam się z tą czynnością - głowę miałam zaprzątniętą myślami. Myślałam o szkole, o tym, czy zdam ważny egzamin z fizyki i o jutrzejszym dniu.
Ocknęłam się nagle i przypomniałam sobie, że łóżko na mnie czeka. Zakręciłam wodę, gdy spłukałam mydliny, po czym wyszłam z kabiny i chwyciłam ręcznik. Energicznie wycierałam mokre ciało ręcznikiem. Kiedy byłam już sucha jak nitka, wskoczyłam w piżamę, którą była za duża niebieska koszulka i stare spodnie z dresu. Szybkimi, zgrabnymi ruchami zrobiłam koka na samym czubku głowy i poszłam do łóżka gasząc za sobą światło w łazience. Znajdując się na łóżku, szybko wsunęłam nogi pod kołdrę i oparłam glowę na miękkiej poduszce, która wyglądem aż się prosiła, by się na niej położyć. Sięgnęłam jeszcze ręką w kierunku lampki, stojącej na szafce nocnej i zgasiłam światło w pokoju.
Nareszcie mogłam przymknąć powieki i pozwolić mózgowi odpocząć. Sen to była dla mnie najlepsza część dnia, niczego nie wymagająca od człowieka.
Zanim się obejrzałam, zasnęłam.
___________________________
Po przebudzeniu się spojrzałam na telefon, aby sprawdzić godzinę. Było
po 11:00, a byłam umówiona z Patrickiem. Wyskoczyłam z łóżka żeby jak najszybciej załatwić wszystkie swoje ranne potrzeby
i wtedy zauważyłam, że Patrick już tu jest.
Siedział na krześle przy biurku i przyglądał mi się, podpierając dłoń o policzek. Najpierw się wystraszyłam i aż krzyknęłam - nie spodziewałam się nikogo w moim pokoju biorąc pod uwagę także to, że było trochę wcześnie.
- Hej! - powiedziałam, gdy zorientowałam się, że to Patrick, a nie żaden włamywacz, czy zboczeniec, podglądający mnie w nocy i podeszłam, by go przytulić.
- Cześć. - powiedział z najpiękniejszym z jego wszystkich uśmiechów. - Nie chciałem Cię budzić, tak słodko spałaś, a na zakupy mamy jeszcze czas. - wyszeptał mi do ucha, mocno mnie ściskając.
Wyrywając się z jego objęć, podbiegłam do szafy i wyjęłam czyste ubrania. Wzięłam czerwona koszulę w kratkę i czarne jeansy po czym pobiegłam do łazienki. Gdy upewniłam się, że drzwi z łazienki są zamknięte, wyskoczyłam z piżamy i błyskawicznym tempem ubrałam przyszykowane ciuchy. Szybko się umyłam i rozpuściłam włosy i chwyciłam grzebień. Przeczesałam włosy w prędkości światła, doprowadzając je do porządku. Wychodząc z łazienki usłyszałam głos mówiący:
- Ładnie wyglądasz, naprawdę się postarałaś. - powiedział z uznaniem patrząc w moją stronę. Zarumieniłam się i podziękowałam.
- Możemy już iść? - zapytał, uśmiechając się do mnie.
- Jasne. - odparłam, po czym pobiegłam do szafki, na której leżał telefon i włożyłam go do kieszeni. Oboje zeszliśmy na dół i w drodze do przedpokoju oznajmiłam mamie, że wychodzę.
Moja mama była bardzo wymagającą osobą, ale i wyrozumiałą. Wszyscy mówili, że jestem do niej podobna: mamy ten sam kolor włosów, nawet podobną długość. Mama zawsze wiązała włosy w wysokiego koka. Obie byłyśmy średniego wzrostu, choć byłam ociupinkę od niej wyższa. Ale jeśli miałabym być szczera, jakoś nie widziałam swojego odbicia stojąc naprzeciwko niej.
W przedpokoju ubrałam swoje czarne vansy i wyszliśmy, kierując się w stronę centrum. Droga nie miała zająć nam dużo czasu, a trzeba było obmyślić nasz cel - prezent dla wujka Patricka. Zaczął mi opowiadać o jego osobie, lecz niestety nasze myślenie do niczego nie prowadziło.
Weszliśmy do galerii i poszliśmy do drogerii, która była na parterze. Od razu poszliśmy na dział męskich perfum. Braliśmy do rąk testery i sprawdzaliśmy zapachy, oceniając je i pytając się nawzajem o zdanie. Jeden nam się spodobał, ale kiedy zobaczyliśmy cenę, od razu odłożyliśmy go na miejsce i skierowaliśmy się w kierunku wyjścia.
Nie mieliśmy żadnego pomysłu - myśleliśmy, że wśród perfum znajdziemy idealny prezent, ale okazało się inaczej. Poszliśmy do sklepu naprzeciwko, który okazał się być sklepem odzieżowym. Przechodziliśmy między regałami i wieszakami, szukając czegoś wyjątkowego. Jednak i tam nie znaleźliśmy nic, co sprostałoby naszym oczekiwaniom. Nasza irytacja rosła z każdą minutą, więc postanowiliśmy opuścić sklep.
Kiedy wyszliśmy, Patrick nie przestawał nadawać, a ja udawałam, że go słucham. Nagle coś mnie zaniepokoiło. Kiedy wyszliśmy, spostrzegłam, ze wszyscy leżą na ziemi i jest dziwnie cicho. Nie było słychać nic, oprócz paplaniny Patricka.
- zamknij się! - syknęłam. Nagle ich ujrzałam. Czwórka ludzi miała na sobie kominiarki i pistolety w rękach. - Na ziemię! - krzyknęli, gdy nas spostrzegli. Przerażona, zrobiłam, co mi kazano.
Justin's POV:
Staliśmy na środku pomieszczenia pełnego ludzi leżących na ziemi. Doszła jeszcze para osób, na których twarzach było widać przerażenie i zdezorientowanie. Kazałem im paść na ziemię głośnym krzykiem, co, rzecz jasna, zrobili. Chłopaki razem z Ashley ruszyli w kierunku jubilera, a ja zostałem, by pilnować ludzi. Wypatrywałem, czy nikt nie wzywa policji. Kiedy przechodziłem obok leżących, wręcz czułem jak zamierają.
Podszedłem do dwóch osób, którzy doszli jako ostatni i zobaczyłem, ze jedna z nich to brązowowłosa dziewczyna. Kuliła się przy ziemi tak, ze nie bylem w stanie zobaczyć jej twarzy. Obok niej leżał chłopak. Pewnie to para - pomyślałem drwiąco.
Chodziłem obok ludzi już z piętnaście minut upewniając się, ze żaden z nich nie zrobi czegoś, czego potem będzie musiał żałować i zacząłem się zastanawiać, gdzie ich do cholery wcięło. Minęło trochę czasu, zanim pozostali z grupy wrócili z torba wypchana biżuterią. Przybijając każdemu z nich piątkę i wydając okrzyki radości, ruszyliśmy w kierunku obrotowych drzwi.
Byliśmy tuż przed drzwiami kiedy nagle cala nasza czwórka przystanęła w tym samym momencie. Zdawało się, że myśleliśmy o tym samym; coś słyszeliśmy ale nie byliśmy pewni, przez szmery miedzy ludźmi.
- Cicho! - wydarłem się po czym strzeliłem przed siebie, w ścianę. Nastala cisza, jak makiem zasiał i wtedy byliśmy już pewni, co słyszeliśmy. Syreny.
Błyskawicznie rozstawiliśmy się po całym pomieszczeniu, znajdując miejsce, za którym można było się ukryć, ale z którego dobrze by się strzelało. Serce waliło mi jak młotem. Przewróciłem ogromne biurko, by móc się za nim schować. Przewidywałem małą strzelaninę.
Przykucnąłem chowając głowę i nasłuchiwałem moment, kiedy weszła policja. Mój wzrok padł na szatynkę, na którą już wcześniej spoglądałem. Była przerażona. Nagle wpadłem na pomysł.
Sprintem podbiegłem do dziewczyny i ciągnąc ją za koszulę, oderwałem od ziemi. Ta zaś zaczęła krzyczeć i się wierzgać, dlatego mocno zacisnąłem rękę, tuż pod jej szyją i przyłożyłem pistolet do głowy. Przestała się wyrywać czując lufę przy skroni. Chłopak jej towarzyszący wstał, by jej pomoc, ale się cofnął, bojąc się, że strzele.
- Na ziemię. - rozkazałem chłodnym tonem. - Siedź cicho i się nie wyrywaj, a włos ci z głowy nie spadnie. - szepnąłem dziewczynie do ucha. Delikatnie pokiwała głową, dając mi znak, że zrozumiała. W tej samej chwili wpadła policja.
Było ich mnóstwo i wiedziałem, że nie mielibyśmy cienia szans. Gliniarze, podobnie jak moja grupa rozstawiła się po całym pomieszczeniu. Jednak, gdy mnie spostrzegli, zamarli w miejscu.
- Stójcie, bo będę strzelał! - krzyknąłem w ich kierunku. Funkcjonariusze stali w miejscu wymierzając we mnie bronią.
- Pozwólcie nam wyjść, a ta ślicznotka nie ucierpi. - powiedziałem jeszcze bardziej dociskając rękę pod szyję dziewczyny. Wtedy zauważyłem, ze płacze i ma zamknięte oczy.
- Nie wyjdziecie stąd bez kajdanek na nadgarstkach! - odkrzyknął jeden.
- W porządku. - odbezpieczyłem broń i przyłożyłem palec do spustu. Dziewczyna pisnęła i znów chciała się wyrwać. - Pamiętasz naszą umowę? Nie ruszaj się, a nic ci nie zrobię, do cholery. - powiedziałem jej do ucha, tak cicho, że tylko ona mogła zrozumieć. - To jak? - spytałem policjantów, którzy nadal stali jak kołki.
Policjanci długo się wahali, ale w końcu zrobili nam miejsce, byśmy mogli wyjść. Ruszyłem jako pierwszy, wraz z zakładniczka, a reszta za mną, osłaniając mnie. Mijając gliniarzy zauważyłem, ze szukają sposobu, na uwolnienie dziewczyny, ale nic z tego - trzymałem ja za mocno.
Wyszliśmy na zewnątrz i ruszyliśmy w stronę skradzionego auta. Mając cudze auto nie mogli nas namierzyć, na wypadek, gdyby zachciało im się nas śledzić.
- Jedz z nią gdziekolwiek, my odwrócimy ich uwagę. Jedz jak najszybciej, nie żałuj sobie prędkości. Trzymaj się. -szepnął mi Drake podczas marszu w taki sposób, że chyba nikt nie zauważył. Oprócz dziewczyny, zamkniętej w moich objęciach, rzecz jasna.
Nagle zacząłem biec, biorąc dziewczynę na ręce. Policja zaczęła mnie gonić, nie chcąc pozwolić mi uciec. Reszta się odwróciła i zaczęła strzelać do gliniarzy, odwracając ich uwagę i dając mi czas, bym mógł wsiąść do samochodu i odjechać, przekraczając wszystkie przepisy. Dziewczyna chwyciła mnie za kark jedna ręką, znów zamykając oczy i zapewne bojąc się, że ją opuszczę.
Kiedy dobiegłem do samochodu otworzylem drzwi od strony pasażera i posadzilem na siedzeniu dziewczynę, a sam obiegając auto, zająłem miejsce kierowcy. Pewnie martwiłbym się o chłopaków i Ashley, gdybym nie miał pewności, ze dadzą sobie radę.
Odpaliłem silnik i dodając gazu wyjechałem z parkingu z piskiem opon. Wjechałem na ulicę, robiąc ostry zakręt i jeszcze bardziej przyspieszając. Jechałem po prostej ulicy z zabronioną prędkością. Byłem skupiony na drodze i każda sekunda wydawała mi się być godziną. Skręcałem w różne ulice, nie bardzo wiedząc, gdzie jadę. Jedynym moim celem, było zgubienie policji, na wypadek, jakby za mną jechali. Nie wiedziałem, czy byłem ścigany, czy nie i to robiło się strasznie irytujące.
- Gonią nas? - spytałem dziewczyny. Ta spojrzała w lusterko i stanowczo zaprzeczyła. - Obyś się nie myliła. - odparłem oschle po czym zmniejszyłem prędkość i skręciłem w jedną z mniejszych uliczek.
Długo nad tym myślałem, po czym zdecydowałem się zdjąć kominiarkę w jej obecności. Trzymając kierownicę jedną ręką, ściągnąłem ją z głowy odrzuciłem materiał na tylne siedzenie, ukazując jej swoją twarz. Przeczesałem włosy palcami, przenosząc wzrok z drogi na pasażerkę i spostrzegłem, że na mnie patrzy z wyrazem twarzy, którego nie moglem odczytać.
- Co? - spytałem sucho.
- Nic, nic - odrzekła cicho, odwracając wzrok i wlepiając go w szybę.
- Spokojnie, przecież cię nie zabije - zakpiłem z jej zachowania, patrząc przez przednia szybę i kręcąc glową z lekkim uśmiechem.
- Mogę mieć tego pewność? - spytała.
- Nie, raczej nie. - odpowiedziałem po namyśle.
Siedział na krześle przy biurku i przyglądał mi się, podpierając dłoń o policzek. Najpierw się wystraszyłam i aż krzyknęłam - nie spodziewałam się nikogo w moim pokoju biorąc pod uwagę także to, że było trochę wcześnie.
- Hej! - powiedziałam, gdy zorientowałam się, że to Patrick, a nie żaden włamywacz, czy zboczeniec, podglądający mnie w nocy i podeszłam, by go przytulić.
- Cześć. - powiedział z najpiękniejszym z jego wszystkich uśmiechów. - Nie chciałem Cię budzić, tak słodko spałaś, a na zakupy mamy jeszcze czas. - wyszeptał mi do ucha, mocno mnie ściskając.
Wyrywając się z jego objęć, podbiegłam do szafy i wyjęłam czyste ubrania. Wzięłam czerwona koszulę w kratkę i czarne jeansy po czym pobiegłam do łazienki. Gdy upewniłam się, że drzwi z łazienki są zamknięte, wyskoczyłam z piżamy i błyskawicznym tempem ubrałam przyszykowane ciuchy. Szybko się umyłam i rozpuściłam włosy i chwyciłam grzebień. Przeczesałam włosy w prędkości światła, doprowadzając je do porządku. Wychodząc z łazienki usłyszałam głos mówiący:
- Ładnie wyglądasz, naprawdę się postarałaś. - powiedział z uznaniem patrząc w moją stronę. Zarumieniłam się i podziękowałam.
- Możemy już iść? - zapytał, uśmiechając się do mnie.
- Jasne. - odparłam, po czym pobiegłam do szafki, na której leżał telefon i włożyłam go do kieszeni. Oboje zeszliśmy na dół i w drodze do przedpokoju oznajmiłam mamie, że wychodzę.
Moja mama była bardzo wymagającą osobą, ale i wyrozumiałą. Wszyscy mówili, że jestem do niej podobna: mamy ten sam kolor włosów, nawet podobną długość. Mama zawsze wiązała włosy w wysokiego koka. Obie byłyśmy średniego wzrostu, choć byłam ociupinkę od niej wyższa. Ale jeśli miałabym być szczera, jakoś nie widziałam swojego odbicia stojąc naprzeciwko niej.
W przedpokoju ubrałam swoje czarne vansy i wyszliśmy, kierując się w stronę centrum. Droga nie miała zająć nam dużo czasu, a trzeba było obmyślić nasz cel - prezent dla wujka Patricka. Zaczął mi opowiadać o jego osobie, lecz niestety nasze myślenie do niczego nie prowadziło.
Weszliśmy do galerii i poszliśmy do drogerii, która była na parterze. Od razu poszliśmy na dział męskich perfum. Braliśmy do rąk testery i sprawdzaliśmy zapachy, oceniając je i pytając się nawzajem o zdanie. Jeden nam się spodobał, ale kiedy zobaczyliśmy cenę, od razu odłożyliśmy go na miejsce i skierowaliśmy się w kierunku wyjścia.
Nie mieliśmy żadnego pomysłu - myśleliśmy, że wśród perfum znajdziemy idealny prezent, ale okazało się inaczej. Poszliśmy do sklepu naprzeciwko, który okazał się być sklepem odzieżowym. Przechodziliśmy między regałami i wieszakami, szukając czegoś wyjątkowego. Jednak i tam nie znaleźliśmy nic, co sprostałoby naszym oczekiwaniom. Nasza irytacja rosła z każdą minutą, więc postanowiliśmy opuścić sklep.
Kiedy wyszliśmy, Patrick nie przestawał nadawać, a ja udawałam, że go słucham. Nagle coś mnie zaniepokoiło. Kiedy wyszliśmy, spostrzegłam, ze wszyscy leżą na ziemi i jest dziwnie cicho. Nie było słychać nic, oprócz paplaniny Patricka.
- zamknij się! - syknęłam. Nagle ich ujrzałam. Czwórka ludzi miała na sobie kominiarki i pistolety w rękach. - Na ziemię! - krzyknęli, gdy nas spostrzegli. Przerażona, zrobiłam, co mi kazano.
Justin's POV:
Staliśmy na środku pomieszczenia pełnego ludzi leżących na ziemi. Doszła jeszcze para osób, na których twarzach było widać przerażenie i zdezorientowanie. Kazałem im paść na ziemię głośnym krzykiem, co, rzecz jasna, zrobili. Chłopaki razem z Ashley ruszyli w kierunku jubilera, a ja zostałem, by pilnować ludzi. Wypatrywałem, czy nikt nie wzywa policji. Kiedy przechodziłem obok leżących, wręcz czułem jak zamierają.
Podszedłem do dwóch osób, którzy doszli jako ostatni i zobaczyłem, ze jedna z nich to brązowowłosa dziewczyna. Kuliła się przy ziemi tak, ze nie bylem w stanie zobaczyć jej twarzy. Obok niej leżał chłopak. Pewnie to para - pomyślałem drwiąco.
Chodziłem obok ludzi już z piętnaście minut upewniając się, ze żaden z nich nie zrobi czegoś, czego potem będzie musiał żałować i zacząłem się zastanawiać, gdzie ich do cholery wcięło. Minęło trochę czasu, zanim pozostali z grupy wrócili z torba wypchana biżuterią. Przybijając każdemu z nich piątkę i wydając okrzyki radości, ruszyliśmy w kierunku obrotowych drzwi.
Byliśmy tuż przed drzwiami kiedy nagle cala nasza czwórka przystanęła w tym samym momencie. Zdawało się, że myśleliśmy o tym samym; coś słyszeliśmy ale nie byliśmy pewni, przez szmery miedzy ludźmi.
- Cicho! - wydarłem się po czym strzeliłem przed siebie, w ścianę. Nastala cisza, jak makiem zasiał i wtedy byliśmy już pewni, co słyszeliśmy. Syreny.
Błyskawicznie rozstawiliśmy się po całym pomieszczeniu, znajdując miejsce, za którym można było się ukryć, ale z którego dobrze by się strzelało. Serce waliło mi jak młotem. Przewróciłem ogromne biurko, by móc się za nim schować. Przewidywałem małą strzelaninę.
Przykucnąłem chowając głowę i nasłuchiwałem moment, kiedy weszła policja. Mój wzrok padł na szatynkę, na którą już wcześniej spoglądałem. Była przerażona. Nagle wpadłem na pomysł.
Sprintem podbiegłem do dziewczyny i ciągnąc ją za koszulę, oderwałem od ziemi. Ta zaś zaczęła krzyczeć i się wierzgać, dlatego mocno zacisnąłem rękę, tuż pod jej szyją i przyłożyłem pistolet do głowy. Przestała się wyrywać czując lufę przy skroni. Chłopak jej towarzyszący wstał, by jej pomoc, ale się cofnął, bojąc się, że strzele.
- Na ziemię. - rozkazałem chłodnym tonem. - Siedź cicho i się nie wyrywaj, a włos ci z głowy nie spadnie. - szepnąłem dziewczynie do ucha. Delikatnie pokiwała głową, dając mi znak, że zrozumiała. W tej samej chwili wpadła policja.
Było ich mnóstwo i wiedziałem, że nie mielibyśmy cienia szans. Gliniarze, podobnie jak moja grupa rozstawiła się po całym pomieszczeniu. Jednak, gdy mnie spostrzegli, zamarli w miejscu.
- Stójcie, bo będę strzelał! - krzyknąłem w ich kierunku. Funkcjonariusze stali w miejscu wymierzając we mnie bronią.
- Pozwólcie nam wyjść, a ta ślicznotka nie ucierpi. - powiedziałem jeszcze bardziej dociskając rękę pod szyję dziewczyny. Wtedy zauważyłem, ze płacze i ma zamknięte oczy.
- Nie wyjdziecie stąd bez kajdanek na nadgarstkach! - odkrzyknął jeden.
- W porządku. - odbezpieczyłem broń i przyłożyłem palec do spustu. Dziewczyna pisnęła i znów chciała się wyrwać. - Pamiętasz naszą umowę? Nie ruszaj się, a nic ci nie zrobię, do cholery. - powiedziałem jej do ucha, tak cicho, że tylko ona mogła zrozumieć. - To jak? - spytałem policjantów, którzy nadal stali jak kołki.
Policjanci długo się wahali, ale w końcu zrobili nam miejsce, byśmy mogli wyjść. Ruszyłem jako pierwszy, wraz z zakładniczka, a reszta za mną, osłaniając mnie. Mijając gliniarzy zauważyłem, ze szukają sposobu, na uwolnienie dziewczyny, ale nic z tego - trzymałem ja za mocno.
Wyszliśmy na zewnątrz i ruszyliśmy w stronę skradzionego auta. Mając cudze auto nie mogli nas namierzyć, na wypadek, gdyby zachciało im się nas śledzić.
- Jedz z nią gdziekolwiek, my odwrócimy ich uwagę. Jedz jak najszybciej, nie żałuj sobie prędkości. Trzymaj się. -szepnął mi Drake podczas marszu w taki sposób, że chyba nikt nie zauważył. Oprócz dziewczyny, zamkniętej w moich objęciach, rzecz jasna.
Nagle zacząłem biec, biorąc dziewczynę na ręce. Policja zaczęła mnie gonić, nie chcąc pozwolić mi uciec. Reszta się odwróciła i zaczęła strzelać do gliniarzy, odwracając ich uwagę i dając mi czas, bym mógł wsiąść do samochodu i odjechać, przekraczając wszystkie przepisy. Dziewczyna chwyciła mnie za kark jedna ręką, znów zamykając oczy i zapewne bojąc się, że ją opuszczę.
Kiedy dobiegłem do samochodu otworzylem drzwi od strony pasażera i posadzilem na siedzeniu dziewczynę, a sam obiegając auto, zająłem miejsce kierowcy. Pewnie martwiłbym się o chłopaków i Ashley, gdybym nie miał pewności, ze dadzą sobie radę.
Odpaliłem silnik i dodając gazu wyjechałem z parkingu z piskiem opon. Wjechałem na ulicę, robiąc ostry zakręt i jeszcze bardziej przyspieszając. Jechałem po prostej ulicy z zabronioną prędkością. Byłem skupiony na drodze i każda sekunda wydawała mi się być godziną. Skręcałem w różne ulice, nie bardzo wiedząc, gdzie jadę. Jedynym moim celem, było zgubienie policji, na wypadek, jakby za mną jechali. Nie wiedziałem, czy byłem ścigany, czy nie i to robiło się strasznie irytujące.
- Gonią nas? - spytałem dziewczyny. Ta spojrzała w lusterko i stanowczo zaprzeczyła. - Obyś się nie myliła. - odparłem oschle po czym zmniejszyłem prędkość i skręciłem w jedną z mniejszych uliczek.
Długo nad tym myślałem, po czym zdecydowałem się zdjąć kominiarkę w jej obecności. Trzymając kierownicę jedną ręką, ściągnąłem ją z głowy odrzuciłem materiał na tylne siedzenie, ukazując jej swoją twarz. Przeczesałem włosy palcami, przenosząc wzrok z drogi na pasażerkę i spostrzegłem, że na mnie patrzy z wyrazem twarzy, którego nie moglem odczytać.
- Co? - spytałem sucho.
- Nic, nic - odrzekła cicho, odwracając wzrok i wlepiając go w szybę.
- Spokojnie, przecież cię nie zabije - zakpiłem z jej zachowania, patrząc przez przednia szybę i kręcąc glową z lekkim uśmiechem.
- Mogę mieć tego pewność? - spytała.
- Nie, raczej nie. - odpowiedziałem po namyśle.
Boskie :*****
OdpowiedzUsuń