Strony

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Dwa.

Rosalie’s POV:

   Nic do mnie nie docierało. Ani to, że właśnie zostałam porwana jako zakładniczka, ani to, że siedziałam obok przestępcy, który napadł na jubilera i nie miałam pojęcia, dokąd mnie wiezie. Po prostu szok.
   Najgorsze jednak było to, że nie wiedziałam, co chłopak siedzący obok mnie ma zamiar ze mną zrobić. Dokąd mnie wiózł? Kiedy mnie wypuści? Czy mnie w ogóle wypuści? Tysiące pytań i ani jednej odpowiedzi. Pomimo strachu, postanowiłam się odezwać.
- Dokąd mnie wieziesz? - spytałam jąkającym się głosem, spoglądając na porywacza. Skłamałabym, mówiąc, że nie był przystojny. Co jakiś czas przyłapywałam się na tym, że zerkałam na niego ukradkiem oka.
   Miał włosy koloru ciemnego blondu i wystające kości policzkowe. Oczy były głębokie, ale nie byłam w stanie stwierdzić, jakiego są koloru. Jego ubrania także były nienaganne: czarne spodnie, luźno zwisające na biodrach, czarny T-shirt z nadrukiem i skórzana kurtka. Podsumowując: wyglądał jak model.
    Chłopak w odpowiedzi na moje pytanie zmarszczył czoło i wyglądał, jakby się nad czymś intensywnie zastanawiał.
- Nie mam pojęcia, co z tobą zrobić, skarbie. - rzekł po dłuższej chwili. Zaraz, zaraz.. Czy on powiedział do mnie “skarbie”?
- Jak to? - można było usłyszeć panikę w moim głosie.
- Posłuchaj. - powiedział, wlepiając we mnie wzrok. Aż lekko zadrżałam, czując na sobie jego spojrzenie. Byłam wciśnięta w szparę między siedzeniem a drzwiami, a jedną rękę trzymałam zaciśniętą na klamce. Musiałam wyglądać przekomicznie. - Słyszałaś mój głos, widziałaś moją twarz. Nie mogę cię teraz tak po prostu wypuścić, za dużo wiesz..
- Przecież nikomu nic nie powiem! - przerwałam mu, lekko się unosząc.
- Mogę mieć tego pewność? - spytał, powtarzając moje własne słowa. Westchnęłam ciężko.
- To co masz zamiar ze mną zrobić?
- Właściwie to powinienem cię zabić. - powiedział to tak beztrosko, jakbyśmy rozmawiali o pogodzie. A tu chodziło o moje życie.
- Proszę cię.. - powiedziałam błagalnym tonem, czując jak pojedyncza łza spływa mi po policzku. - Nikomu nic nie powiem. Nawet nie znam twojego imienia. Przysięgam, obiecuję, nic nie powiem, ale wypuść mnie… - zaczęłam cicho łkać, kiedy chłopak zamilkł. Jego milczenie nie wróżyło nic dobrego, a napięcie rosło z każdą sekundą.
- A twój chłopak? - spytał nagle.
- Co? - nie rozumiałam pytania. Jaki chłopak?
- Co z nim? Nie sądzę, żebyś chciała go okłamywać. A jeśli miałbym cię wypuścić, NIKT nie mógłby wiedzieć co się z tobą działo.
- Jeśli trzeba, będę kłamać. A poza tym.. Nie mam chłopaka. Ten, który był ze mną w galerii to mój przyjaciel. - sprostowałam szybko.
- Doprawdy? - na jego twarzy pojawiło się coś na kształt uśmiechu. - On też tak twierdzi? Że jest tylko przyjacielem? Bo ze sposobu, w jaki na ciebie patrzy można wywnioskować co innego.
- Nie wiem, co on twierdzi. Może jak mnie wypuścisz, to go zapytam i ci powiem, co? - zapytałam lekko rozbawiona jego dziwnymi przypuszczeniami.
- Sprytne zagranie, mała. Ale nie wiem.. Postaraj się mnie zrozumieć, muszę dbać o każdy szczegół. Muszę chronić siebie i resztę. Co jeśli następnego ranka do moich drzwi zapuka policja?
- Nikomu nic nie powiem. Będziesz mi musiał zwyczajnie zaufać.
   Nastała niezręczna cisza. Chłopak najwyraźniej rozmyślał, co ze mną zrobić. Zmarszczył czoło i zacisnął usta tworząc z nich jedynie prostą linię.
   Bandyta wydawał się w porządku, ale przede wszystkim wzbudzał we mnie lęk. Gapiłam się na niego jak ostatnia idiotka, czekając na werdykt. Mijały minuty, a ja ani na chwilkę nie odwróciłam od niego wzroku.
- Kurwa mać! -  wrzasnął tak głośno, że aż podskoczyłam na siedzeniu. Chłopak nagle dodał gazu, wbijając mnie w fotel.
- Co się dzieje? - byłam kompletnie zdezorientowana.
- Spójrz w lusterko, a się dowiesz. - powiedział sucho. Zrobiłam, co kazał. W bocznym lusterku ujrzałam dwa wozy policyjne z włączoną syreną. Ścigali nas.
   Zerknęłam w przednią szybę i starałam się skojarzyć część miasta, w której się znajdowaliśmy. Doskonale znałam tą okolicę - niedaleko od ulicy, którą jechaliśmy, był mały lasek, a za nim, mój dom. Wpadłam na pomysł, którego do końca nie przemyślałam.
- Jedź jeszcze trochę prosto, a na najbliższym zakręcie skręć w lewo. - powiedziałam stanowczo. Kierowca zerknął na mnie spojrzeniem pełnym zwątpienia, ale po chwili przeniósł wzrok na drogę.
- Co ty kombinujesz?
- Chcesz, żeby cię złapali? Mi to w sumie różnicy nie zrobi, będzie lepiej dla mnie, jeśli cię złapią. Byłabym wolna. Ale jeśli chcesz im uciec, musisz mnie posłuchać.
- Skąd mam wiedzieć, że nie kręcisz? - napięcie rosło i jego ton nie był już taki miły jak na początku. Był zdenerwowany.
- Będziesz mi musiał zwyczajnie zaufać. - powtórzyłam. Myślałam, że mnie nie posłucha i będzie jechał własną trasą tak długo, aż zgubi policję, ale, o dziwo, skręcił, tak, jak mu podyktowałam.
   Wraz z zakrętem skończył się asfalt i zaczęła się ścieżka. Jechaliśmy z prędkością 120 km/h, a droga była wąska. Łatwo tutaj o wypadek samochodowy.
- Gdzie ty mnie prowadzisz?! - wykrzyczał, uderzając otwartą dłonią o kierownicę. Wystraszyłam się i znów podskoczyłam.
- Spokojnie.. - powiedziałam głosikiem małego dziecka. - Jedź prosto. Potem ścieżka się skończy i będziemy musieli wysiąść…
- Co?! - przerwał mi drąc się na cały samochód.
- Dasz mi, kurwa, dokończyć?! - podniosłam głos. - Gdy wysiądziemy będziemy musieli pobiec. Policja jest trochę za nami, a ścieżka jest wąska. Dlatego jeśli zostawisz samochód na drodze, szybko wysiądziemy i pobiegniemy za auto to policja nawet nie zauważy, że wysiedliśmy. Będą myśleli, że się poddajesz i że nadal jesteś w aucie. Wszystko jest tylko kwestią sekund. - mówiłam szybko jak automat, chcąc, żeby zrozumiał, o co mi chodzi.
- Doskonały pomysł, doprawdy. A pomyślałaś, dokąd pobiegniemy, geniuszu?
- Za tym laskiem jest mój dom. Niedaleko.
- A co z domownikami?
- Nikogo w domu nie ma, nie martw się. Rodzice w pracy, będą późno, a nie mam rodzeństwa.
- Dom zamknięty na klucz?
- Tak, ale mam klucze..
- Wszystko to tylko kwestia sekund. - powtórzył po mnie. - Jeśli długo będziesz otwierać drzwi, policja nas dogoni i zobaczy, że wchodzimy do twojego domu. Dobra, nieważne. Zdaję się na ciebie. Nie spierdol tego. - powiedział surowo, ale nie brzmiało to groźnie.
   Jechaliśmy kilka minut, ale ciągnęło się to w nieskończoność. Minuta zdawała się być godziną. Jedną dłoń kurczowo trzymałam na drzwiach samochodu, tak na wszelki wypadek. Spojrzałam na lusterko boczne i policji za nami nie było. Syreny jednak, wciąż było słychać.
- Wysiadaj! - krzyknął kierowca, nagle hamując. Poleciałam do przodu i pewnie uderzyłabym głową w przednią szybkę, gdyby nie pasy, które z ogromną siłą przytwierdziły mnie z powrotem do oparcia. Błyskawicznie odpięłam pas bezpieczeństwa i wysiadłam z samochodu, starając się tylko delikatnie odchylić drzwi. Zamykając za sobą drzwi rzuciłam się do biegu. Chłopak do mnie dołączył i chwycił pod ramię.
   Rzuciliśmy się w krzaki, jednocześnie omijając wszystkie gałęzie. Biegłam ile sił w nogach, ciężko dysząc. Wciąż słyszałam syreny i bałam się, że nas dogonią. Nie miałam pojęcia, jaki w tym sens, skoro chcieli mnie ratować. Być może chciałam dotrzymać obietnicy.
   Dystans do przebiegnięcia ciągnął się w nieskończoność, a ja byłam coraz bardziej zmęczona. Chłopak spostrzegając, że opadam z sił, zsunął swoją rękę z mojego łokcia i chwycił mnie za dłoń.
- Dasz radę, no dalej. - powiedział motywująco, ściskając moją rękę. Pokiwałam głową i znów przyspieszyłam.
   Już po kilku minutach ujrzeliśmy wydeptaną dróżkę, która prowadziła na moją ulicę. Ruszyliśmy w jej kierunku, sapiąc jak psy. Kiedy byliśmy już na ulicy the winners, wskazałam palcem mój dom.
   W mgnieniu oka dobiegliśmy do celu, a ja już po drodze, wygrzebywałam klucze z kieszeni spodni. Chłopak ciągnął mnie za rękę i zatrzymał się przed drzwiami, czekając aż otworzę. Wyrwałam dłoń z jego uścisku i rzuciłam się do drzwi.
   Przez ten stres nie potrafiłam trafić do zamka. Dopiero za czwartym razem udało mi się go włożyć. Przekręciłam klucz, otworzyłam drzwi, po czym oboje wbiegliśmy do środka, po czym przekręciłam zamek.
- Udało się. - wydyszał chłopak, pochylając się i podpierając rękoma o ugięte kolana. Usiadłam na ziemi, opierając się plecami o ścianę i odetchnęłam głęboko. Mój oddech był nierówny i byłam cholernie spragniona.
   Chłopak spojrzał na mnie. Wtedy dopiero spostrzegłam, że jego oczy są brązowe. W słabym świetle przedpokoju znajomy-nieznajomy wydawał mi się jeszcze przystojniejszy, niż wtedy w aucie. Prostując plecy i nie spuszczając ze mnie wzroku, przeczesał palcami perfekcyjne włosy, po czym zbliżył się do mnie o krok i wyciągnął ku mnie dłoń.
   Chwyciłam ją niepewnie i pomógł mi wstać z podłogi.
- Wszystko w porządku? - spytał, kiedy stałam już na nogach.
- Tak, tylko jestem troszkę zmęczona. Wiesz, w mojej wyobraźni ten dystans do przebiegnięcia był znacznie krótszy. - zaśmiałam się z własnej głupoty.
- Racja, ale dzięki tobie nie leżę właśnie na masce wozu policyjnego z kajdankami na nadgarstkach. - uśmiechnął się uroczo.
- Co fakt, to fakt.
   Ruszyłam do kuchni, słysząc za sobą jego kroki. Nie wiem, co ja w ogóle robiłam. Pomagałam przestępcy uciekać przed policją i na dodatek ukrywałam go w swoim domu. Czy za to też nie dostaje się kar?
   Chwyciłam dwie szklanki, po czym nalałam do nich soku pomarańczowego, który stał na blacie i jedną ze szklanek podałam chłopakowi, który czujnie obserwował każdy mój ruch. Ten chwycił ją i upił jedynie łyka, podczas gdy ja po sekundzie ją opróżniłam. Widząc, jak bardzo jestem spragniona, oddał swoją szklankę w milczeniu. Podziękowałam cicho i wypiłam drugą porcję.
- Chodźmy do mojego pokoju. - powiedziałam, przerywając niezręczną ciszę, która między nami nastała. Ruszyłam przodem i wbiegłam po schodach, prowadzących na górę. Chłopak nieustannie dotrzymywał mi kroku.
   Weszłam do pokoju i stanęłam przy drzwiach, uśmiechając się nieśmiało. Mój towarzysz wszedł zaraz po mnie i mijając mnie w drzwiach, od razu podszedł do komody, na której stało kilka zdjęć oprawionych w ramkę. Chwycił jedno z nich i uważnie się mu przyjrzał.
- To ty? - spytał cicho.
Podeszłam do komody i zza jego ramienia spojrzałam na zdjęcie. Byłam tam ja, mająca pięć lat. Siedziałam na dywanie po turecku i słodko się uśmiechałam, pokazując przy tym pewne braki w uzębieniu.
- Tak, to ja. - parsknęłam. Chłopak odłożył zdjęcie na miejsce i odwrócił się twarzą do mnie. - Jesteś wolna.
- Co? Dasz mi odejść? - spytałam niedowierzając.
- Tak. Kiedy biegliśmy, mogłaś mnie wyrolować i tak naprawdę twój “dom” mógł okazać się obławą policji. Nie miałbym szans uciec na piechotę. A ty, nie dość, że mnie nie wrobiłaś, to jeszcze biegłaś ze mną, zamiast się ode mnie uwolnić. Jesteś głupia, ale jednocześnie mądra.
- Dziękuję. - wyszeptałam.
- Nie dziękuj, i tak mam zamiar mieć cię na oku przez najbliższe kilka dni. I pamiętaj, nikomu ani słówka. Nikomu. - powiedział surowo, a ja z miną niewiniątka udałam, że trzymam w dłoni i zamykam sobie nim usta. Zanim jednak zdążyłam wyrzucić go za siebie, chłopak wyrwał mi z ręki niewidzialny przedmiot i schował do kieszeni swoich spodni.
- Jak ci na imię? - spytał z niesamowitym uśmiechem.
- Rosalie. Ale lepiej Rose. - powiedziałam lekko zawstydzona, widząc jak na mnie patrzył.
- Pasuje ci to imię. Rzadko się spotyka dziewczynę z takim imieniem. Jest wyjątkowe. - ostatnie zdanie wręcz wyszeptał, a ja czułam, jak uginają się pod mną kolana. “Oddychaj”, mówiłam sobie w myślach. Z tego wszystkiego musiałam odwrócić wzrok.
   Obiekt moich westchnień podszedł do okna, odwracając się o mnie tyłem. “Nawet pośladki ma idealne” - odezwał się głos w mojej głowie. Sama nie wierzyłam w swoje myśli. Ten chłopak doprowadzał mnie do szału.
   W pewnej chwili coś zauważyłam. Stał przy oknie, jedną ręką podpierając się o parapet, a drugą miał przyłożoną do brzucha.
- Hej, wszystko w porządku? - spytałam podchodząc do niego szybkim krokiem. Chwyciłam go za ramię i lekko odwróciłam w swoją stronę, by móc na niego spojrzeć. Jego twarz wyrażała ogromny ból i był blady jak ściana. - Co ci jest?
   Byłam totalnie spanikowana - nie wiedziałam, co się dzieje. Pociągnęłam go z w stronę łóżka i poprosiłam, by usiadł.
- To nic. - wysapał. - Tylko troszkę mnie boli. Ale to nic.
- Ale co cię boli? - kucałam przy nim, nadal trzymając go za przedramię.
- Brzuch.
   Zerwałam się z ziemi i pędem pognałam na dół do kuchni. Dorwałam się do lodówki i chwytając ręcznik kuchenny wysypałam na niego lód z zamrażalki. Napełniłam jeszcze szklankę wodą i pobiegłam na górę.
   Zastałam chłopaka leżącego na łóżku z miną pięcioletniego dziecka z bólem zęba. Podeszłam do niego i podałam mu ręcznik. Ten go chwycił, podwinął koszulkę i przyłożył opatrunek do miejsca, w którym czuł ból. Po kilku sekundach z jego twarzy można było odczytać, że się polepszyło.
- Lepiej? - spytałam cicho.
- Tak, dziękuję. - odpowiedział, zmuszając się do lekkiego uśmiechu. Nagle po pokoju rozległ się dziwny dźwięk. Coś jakby dzwonek telefonu. I nie pomyliłam się, bo leżący wyjął telefon z kieszeni jedną ręką, drugą przytrzymując ręcznik.
- Halo? - odebrał. - Co? Uch, to dobrze.. Nie, ścigali nas.. Nie ma mowy, wypuszczamy ją. Zamknij się Drake, potem pogadamy. Gdzie jesteście? Okej, to podjedźcie po mnie na the winners. Dobra. Ruszcie się. Tak. Cześć.
- Idziesz już?
- Kochanie, nawet jakbym chciał, to nie mogę zostać. A wierz mi, chciałbym. - powiedział, puszczając mi oczko. Zsunął się z łóżka kładąc ręcznik na szafce nocnej, obok łózka.
- Nie boli cię już?
- Boli, ale najgorsze przeszło. Bywało gorzej. - wzruszył ramionami. Stanął naprzeciwko mnie, bliżej, niż kiedykolwiek. - Miło, że tak się przejmujesz. - powiedział, po czym mijając mnie, wyszedł z pokoju. Ruszyłam za nim i zastałam go w przedpokoju, stojącego przodem do mnie. Widocznie chciał, żebym za nim poszła. Przybliżyłam się do niego, zachowując jednak pewien dystans.
- Czas się rozstać. - powiedział ze smutkiem.
- Tak.. - przytaknęłam.
- Mogę cię o coś poprosić? - spytał, głupkowato się uśmiechając.
- No jasne.
- Podasz mi swój numer telefonu?
- Co? Ty chcesz mój numer? - nie wierzyłam, że ktoś kto tak wyglądał, mógł chcieć mieć ze mną jakikolwiek kontakt.
- No.. tak.
- W porządku. - powiedziałam, po czym chłopak dał mi swój telefon do ręki, bym mogła wbić swój numer. Zrobiłam to w ciągu dziesięciu sekund i  oddałam urządzenie w ręce właściciela. Od razu zadzwonił, by się upewnić, że nie pomyliłam cyfr i bym także miała zapisany jego numer.
   Stał już przed drzwiami i trzymał nawet rękę na klamce, kiedy spytałam:
- Jak ci na imię?
Chłopak uśmiechnął się tylko i odpowiedział:
- Justin, kotku. Justin Bieber. - i zniknął w drzwiach.
_________________________________________________________

5 komentarzy:

  1. Dzisiaj zaczęłam czytać twojego bloga i jestem nim po prostu zachwycona!!! Dawno nie widziałam takiego bloga z taką idealną fabułą :) nie mogę sie doczekać kiedy bedzie koljeny rozdział i mam nadzieję ze pojawi sie jak najszybciej....chyba że chcesz odwiedzić mój grób na którym będzie napisane dużymi literami "Umarła czekając na kolejny rozdział" :)
    Hahbahah żartuje:)
    Ale dodaj rozdział jak najszybciej jestem strasznie ciekawa co bedzie dalej...będę promowała twojego bloga na innych :)
    A jakbyś miała chodź maciupinkę czasu to zapraszam do siebie tylko że tym razem głównym bohaterem jest Harry Styles :)
    Unknow-killer-fanfiction.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  2. Twój blog jest poprostu boski :*** Mam nadzieję, że rozdziały będą pojawiać się bardzo często ponieważ mnie to wciągnęło, bardzo bardzo, wciągnęło. ♥ Jak masz czas to zapraszam Cię też na mojego bloga. Chociaż i tak twój jest o MILIARDY PROCENT LEPSZY OD MOJEGO. http://myhereforyou.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Boże święty ! ten blog jest boooski *___* czekam na nn

    OdpowiedzUsuń
  4. Czekam na next, niecierpliwie!

    OdpowiedzUsuń