Strony

poniedziałek, 24 lutego 2014

Sześć.

Justin's POV:


   
- Justin?! - dziewczyna krzyknęła, wyraźnie wściekła. Postawiłem ją na ziemi, nadal trzęsąc się ze śmiechu. Jej reakcja była bezcenna. - Z czego się śmiejesz, palancie?!
Nie mogłem mówić przez nieopanowany napad śmiechu. Po prostu to było tak komiczne, że myślałem, że nie wytrzymam.
- Kochanie, nie bierz tego o siebie. - powiedziałem potulnie, chcąc ją w sobie rozkochać. Uwielbiałem, kiedy się irytowała, ale nie chciałem, by się obrażała. - To był tylko taki żart.
- Żart? Żart?! - krzyczała tak głośno, że aż zadzwoniło mi w uszach. Stała krok ode mnie i kipiała złością. - Czy ty znasz definicję tego słowa, idioto? Umierałam ze strachu - myślałam, że dostanę zawału, a ty nagle wychodzisz z idiotycznym uśmieszkiem i mówisz, że to kurwa był żart!
- Oh, daj spokój, shawty. Ale musisz przyznać, że przy mnie ten twój straszny dom z wesołego miasteczka to gówno, nie? - uśmiechnąłem się szeroko.
- Jesteś chujem, Bieber. Zapamiętaj to sobie. - Rose odwróciła się do mnie tyłem i wtedy mogłem zobaczyć słony płyn schnący na jej policzkach. Ona płakała?
- Hej, Rosalie, wszystko okej? Ty płaczesz?
- Nie jest okej. Zabierz mnie stąd. - wymamrotała pociągając nosem.
Podszedłem do niej od tyłu i złapałem ją delikatnie za ramię, by móc odwrócić ją w swoją stronę. Nie stawiała oporu, jednak pochyliła głowę nisko, zasłaniając twarz włosami i jednocześnie uniemożliwiając mi spojrzenie w oczy. Lekko chwyciłem ją za podbródek i uniosłem jej głowę do góry.
   I wtedy miałem pewność - przeze mnie płakała.
- Boże, kochanie, przepraszam. Nie wiedziałem, że tak zareagujesz.. - szepnąłem gładząc wierzchem dłoni jej mokry policzek. Nawet nie zauważyłem, że znaleźliśmy się tak blisko siebie. Czułem jej oddech owiewający moją twarz i zapach... Nie był to zapach żadnych perfum - jej własna, specyficzna woń, od której kręciło mi się w głowie. - Naprawdę tak bardzo się wystraszyłaś?
   Rose lekko pokiwała głową i spuściła wzrok na swoje stopy.
- Chodź tu. - powiedziałem, podchodząc jeszcze bliżej i oplatając dziewczynę ramionami. Czułem jej kruche ciało i wyrównany oddech. Zatopiłem twarz w jej włosach, chcąc zwiększyć intensywność zapachu. - Przepraszam, skarbie.
   Dziewczyna wydawała się niewzruszona moją czułością, ale pomimo wszystko odwzajemniła pieszczotę. Ścisnęła mnie rękami w pasie i cicho westchnęła.
   Gdyby tylko PPPI mógł nas zobaczyć...

Rosalie's POV:



   Justin bardzo zaskoczył mnie swoim zachowaniem. Jego bliskość mnie totalnie oszołomiła.
   Najbardziej zaskakujące jednak było to, że było po nim widać, że jest mu przykro. A Justin nie wyglądał na wrażliwego mężczyznę. Wcale a wcale. A teraz? Przepraszał mnie, przytulał i był przygnębiony. Jednak pozory potrafią zmylić.
   Strasznie mi się podobało, kiedy zwracał się do mnie słodkimi zdrobnieniami. Czułam wtedy, że robi mi się cholernie gorąco i mój policzek płonie w rumieńcu. A jego spojrzenie? W jego oczach można było utonąć, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. A oczy miał piękne - koloru pysznej, intensywnej czekolady, którą lubiłam pić w ulubionej kawiarni.
   Nie przeszkadzał mi fakt, że Jus był tak blisko. Przeciwnie, podobało mi się to ciepło biegnące od jego ciała, zapach dezodorantu i dłonie spoczywające na mojej talii. Głowę miałam opartą na jego klatce piersiowej i mogłam wsłuchiwać się w stonowane bicie jego serca.
   Przeniosłam dłonie z pasa na jego kark i jeszcze bardziej na niego naparłam, zmniejszając odległość między nami. Dzieliło nas wtedy zaledwie kilka milimetrów, a ja czułam, że chcę go jeszcze bliżej.
- Nadal się na mnie gniewasz? - mruknął mi cicho do ucha, przez co poczułam, jak przechodzą mnie ciarki. Ten chłopak dosłownie wzbudzał we mnie ogień.
- Może troszkę. - szepnęłam, nie chcąc, żeby Justin się ode mnie odsuwał. Chciałam, żeby ta chwila trwała jak najdłużej.
- Co mam zrobić, żebyś się nie złościła, hm? - jego głos z każdą wymawianą sylabą brzmiał jeszcze seksowniej. Zamarłam w chwili, kiedy poczułam jak gorący oddech chłopaka owiewa moją szyję. Delikatnie przechyliłam głowę na bok, chcąc poczuć to ciepło na większej powierzchni. To było niesamowite uczucie.
- Zdaję się na twoją inwencję twórczą, Justin. - wymamrotałam szybko.
- Potrafię być kreatywny. - rzekł seksownie.
   I wtedy je poczułam. Pełne, jedwabiście miękkie usta, które złożyły jeden, malutki, subtelny pocałunek na mojej szyi. Obiecuję wam, że gdyby nie to, że oplatałam jego szyję w żelaznym uścisku, upadłabym na ziemię przez miękkie kolana. Gwałtownie wciągnęłam powietrze i zaniemówiłam.
   Zaraz po pocałunku, ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu, zabrał ręce z mojej talii i odsunął się. Już nie stykaliśmy się ciałami, tylko staliśmy naprzeciwko siebie.
- I jak? Grzech pójdzie w niepamięć? - zapytał słodko, trzepocząc rzęsami jak mała dziewczynka.
- Zastanowię się. - postanowiłam zgrywać totalnie niedostępną. Nie lubiłam, kiedy ktoś miał nade mną jakąkolwiek przewagę. Odwróciłam się plecami do chłopaka i ruszyłam w kierunku drzwi, starając się wyglądać przy tym chociaż odrobinkę seksownie. Nadal czułam wilgoć na szyi. O Jezu, jak można być tak gorącym...?
   Szłam przed siebie nie odwracając się. Stanęłam tuż przed drzwiami i już wyciągałam rękę w stronę klamki, by móc je otworzyć, kiedy stało się coś, czego do końca nie zrozumiałam.
   W błyskawicznym tempie drzwi budynku otworzyły się od zewnątrz, uderzając mnie przy tym w głowę. Ujrzałam, jak żelazne wrota uchylają się, wprowadzając do środka jasne smugi światła i cienie. Kilka ciemnych cieni kształtujących się w postacie.
   Po uderzeniu, niemal natychmiast upadłam na ziemię. Wylądowałam twardo na ziemi i aż sapnęłam, kiedy poczułam, jak moje pośladki w rozpędu uderzają w ziemię. Złapałam się za miejsce, w którym poczułam pulsujący ból i zaskomlałam jak pies. Bolało niesamowicie - miałam poczucie, jakby czaszka pękła mi wpół.
- Witaj Bieber. - usłyszałam męski głos, którego nie słyszałam nigdy wcześniej.
- Collins. - w głosie Justina można było usłyszeć pogardę i wstręt.
- Zobaczyliśmy twój samochód z daleka i stwierdziliśmy z chłopakami, że zrobimy ci miłą niespodziankę.
- Rzeczywiście miła niespodzianka. - mruknął cicho i choć go nie widziałam, przez mroczki przed oczami, mogłam sobie wyobrazić, jak mocno zacisnął żuchwę w tej chwili.
- Wiedzieliśmy, że się ucieszysz. A ta panna, która leży na ziemi i zwija się z bólu? Twoja nowa zdobycz, hm?
Wiedziałam, że mówili o mnie. Nie wiedziałam, co dokładnie oznacza "twoja nowa zdobycz", ale w tym momencie byłam w stanie myśleć tylko o bólu, który wręcz rozsadzał mi czaszkę.
   Nagle poczułam na sobie czyjeś dłonie, więc postarałam się otworzyć oczy. Ujrzałam twarz zmartwionego Justina, który z troską się nade mną pochylał.
- Boli cię? - spytał na tyle cicho, bym tylko ja mogła usłyszeć. Dotknął miejsca, w które oberwałam i zaczął je delikatnie rozmasowywać. Syknęłam z bólu i odepchnęłam jego rękę.
   Korzystając z chwili, szybko zerknęłam w przeciwną stronę pomieszczenia. Stała tam kilkuosobowa (przez zawroty w głowie i rozmazany obraz nie byłam w stanie stwierdzić, ilu ich było dokładnie) grupa chłopaków. Patrzyli prosto na nas - mnie, leżącą na ziemi z twarzą bladą jak ściana i Justina, klękającego przy mnie z bezradną miną.
- Chodź, idziemy stąd. - szepnął Juju i wsunął rękę pod moje plecy i uda i podniósł z ziemi bez żadnego problemu. Poczułam jak unoszę się w powietrzu i jak silne ręce Justina trzymają mnie, bym nie upadła. W jego ramionach czułam się niebiańsko i jeśli walenie mnie w głowę żelaznymi drzwiami byłoby ceną za choć minutę czasu spędzonego w jego objęciach, to proszę bardzo. Walcie mnie ile wlezie.
   Czułam każdy stanowczy krok, który stawiał Justin. Zamknęłam oczy i pozwoliłam sobie na wtulenie twarzy w jego umięśniony brzuch. Pachniał nieziemsko, pysznie i uwodzicielsko. Może to trochę dziwne, ale aż wyobraziłam sobie siebie, zlizującą pot z jego idealnego ciała.
   Jedną rękę przewiesiłam przez kark Justina, a drugą przyłożyłam do miejsca, w którym odczuwałam ból. Kołysanie nie ustawało,a ja powoli odzyskiwałam wzrok.
- Dokądś się wybierasz, Bieber? - spytał jeden z tych, którzy uderzyli mnie drzwiami.
- Daj dziś spokój, Collins. - powiedział Justin w ich kierunku. - Nie przy niej.
- Och, ale dlaczego nie? Czyżby nie wiedziała, czym się zajmujesz? - otworzyłam oczy i spojrzałam na twarz niejakiego "Collins'a". Był przystojnym blondynem, obciętym na krótko i posiadał dojrzałe rysy twarzy. Ubranie miał podobnie do reszty jego świty: w ich strojach przeważały głownie czerń i czerwień.
- Powiedziałem, byś dał spokój. Poczekaj trochę, a dam ci porządnie w kość i twój zapał do walki troszeczkę przygaśnie. - ton Justina był twardy i pełen nienawiści. Zaczęłam się zastanawiać, kim byli owi mężczyźni. Jakiś wrogi gang Justina?
- Brzmi wyzywająco. Podejmuję wyzwanie. Podaj czas i miejsce. - Collins uśmiechnął się łobuzersko i napiął wszystkie mięśnie, gotów rzucić się do walki nawet w tym momencie.
- Bądź cierpliwy, a dostaniesz to, czego oczekujesz. Zakładam, że zobaczymy się jeszcze nieraz. - odpowiedział cicho, po czym wyszedł z budynku poprzez uchylone drzwi.
- Jak bardzo boli?
- Ach, tylko troszkę. - powiedziałam sarkastycznie, czując jak lekkie promienie słońca padają na moją twarz. Pozwoliłam sobie otworzyć oczy i wtedy dostrzegłam, że Justin mi się przygląda.
- Na co tak patrzysz?
- Chyba rzeczywiście mocno cię uderzyli. Masz niezłego sińca, mała. Nie wygląda to najlepiej.
- Cóż, lekkie pchnięcie to to nie było. Ale już nie boli tak bardzo. - wzruszyłam ramionami.
- Jednak wolałbym to sprawdzić. - mruknął bardziej do siebie, niż do mnie.
 Nim się obejrzałam, byliśmy już obok samochodu. Justin bardzo zręcznie posadził mnie na miejscu pasażera i zapiął pas. Zatrzasnął za mną drzwi i obszedł auto dookoła, by móc wsiąść na swoje siedzenie.
- Dokąd jedziemy?
- Do mnie. Chcę zobaczyć, czy aby na pewno nic ci nie będzie. - chłopak spojrzał na mnie z przepraszającym uśmiechem i odpalił silnik. Musiałam przyznać, że Juju był świetnym kierowcą - doskonale radził sobie w każdych warunkach. Jeździł znacznie lepiej, niż mój tata, który prawo jazdy posiadał od kilkunastu lat.
- Czego oni chcieli? - spytałam podczas jazdy, przerywając niezręczną ciszę. Ten zaś tylko na mnie spojrzał z wyrazem twarzy, którego nie potrafiłam odczytać.
- Każdy gang ma swoich wrogów. To byli nasi, chociaż nie mają jaj. Gdyby serio mieli coś w głowie, zaatakowaliby mnie, bez względu na to, czy tam jesteś, czy nie. A gdyby byli inteligentni, to wpadliby na pomysł, by i tobie zrobić krzywdę.
Poczułam jak mocno zaczęło bić mi serce. Przełknęłam ślinę, która nagromadziła się w moich ustach. Zdrowy rozsądek podpowiadał mi, bym nie wnikała, lecz miałam w sobie drugie wcielenie. Rozgadaną, ciekawską "Rosalie 2", która musiała wiedzieć absolutnie wszystko.
- Dlaczego mieliby to robić?
Chłopak westchnął cicho, jakby zmęczony moimi pytaniami.
- Byłaś tam ze mną. Sama. Mogliby pomyśleć, że jesteś moją dziewczyną. - uśmiechnął się sam do siebie, ukazując przy tym śnieżnobiałe zęby. - A cóż może zaboleć bardziej, od straty kogoś, kogo kochamy? Niszcząc ciebie, zniszczyliby mnie.
- Więc dlaczego tak po prostu pozwolili nam odejść, skoro tak bardzo chcą cię zniszczyć?
- Jak już mówiłem, nie mają za grosz inteligencji. Albo po prostu boją się, że moi kumple odwdzięczą się tym samym, gdy oni w ogóle nie będą się tego spodziewać. Powody mogą być różne, słońce.
- Ach. - odsapnęłam i nie zadałam już żadnego pytania. Chciałam dać Justinowi spokój, bo wyraźnie było po nim widać, że był czymś zmartwiony. Całą drogę przejechaliśmy, milcząc, ale nie narzekałam - moja głowa musiała odpocząć.
   Nie bolało już tak bardzo. Czułam jeszcze pieczenie w jednym miejscu, ale to było nic w porównaniu z tym, co czułam kilka minut wcześniej. Zerknęłam na Justina i przyłapałam go na tym, że on także na mnie spoglądał. Od razu zalałam się rumieńcem i spuściłam głowę, bo nie było to zwykłe spojrzenie. To był wzrok mówiący: "ależ jesteś seksowna".
- Słodko się rumienisz. - uśmiechnął się szeroko, odwracając wzrok i wlepiając go w ciągnącą się przed nami drogę.
- Justin? - zaczęłam.
- Tak?
- Czy w twoim domu będzie ktoś jeszcze?
- Och, kochanie, nie musisz się martwić, nikt nas nie przyłapie. - rzekł uwodzicielsko, po czym cicho się zaśmiał. - Wiesz, nie wyglądasz na taką. Ale podoba mi się to. Lubię takie ciche wody.
- Wydaje mi się, że jesteś troszkę niewyżyty seksualnie, skarbie. - po raz pierwszy użyłam słodkiego zdrobnienia pod adresem Justina. - A tak naprawdę chodziło mi o to, czy reszta twojej świty też tam będzie.
- Ugh, tak, wszyscy tam będą. A co?
- Nie, nic. - wymamrotałam szybko.
- Jesteśmy. - powiedział Justin, kiedy samochód się zatrzymał. Wyjrzałam przez okno i wręcz opadła mi szczęka.
   Dom, przed którym staliśmy, może i nie był duży, ale bardzo okazały i przytulny. Do drzwi koloru ciepłego brązu prowadziła wąska ścieżka wysadzana betonowymi płytkami, a ściany budynku były w kolorze jasnego piasku. Sama mogłabym w takim mieszkać, pomyślałam.
   Justin wysiadł z auta, zatrzasnął za sobą drzwi i czekał, aż do niego dołączę. Zrobiłam to w mgnieniu oka i nadal przyglądałam się budynkowi, ku któremu zmierzaliśmy.
   Justin zatrzymał się przed drzwiami i przekręcił klamkę, po czym otworzył przede mną drzwi.
- Ladies first. - rzekł, kłaniając się nisko.
Dygnęłam z gracją i przeszłam przez próg. Mieszkanie było skromnie urządzone - nic się szczególnie nie wyróżniało i nie przykuło mojej uwagi.
- I jak? Podoba ci się? - usłyszałam głos za sobą.
- Tak, bardzo.
- Chodź na górę. Tam mam apteczkę. - rzekł Justin, po czym mnie wyminął i wbiegł na schody, na lewo od drzwi. Ruszyłam za nim wolnym krokiem.
- A ta co tu robi? - usłyszałam damski głos dochodzący ze szczytu schodów. Podniosłam wzrok i spostrzegłam piękną dziewczynę, troszkę starszą ode mnie.
Lśniące czarne włosy sięgały jej aż do pasa, a czarne szpilki podkreślały niesamowitą długość jej nóg. Śmiało mogłaby pójść na modelkę.
- Chciałbym ci przypomnieć, że to nie twój dom, Ashley. - parsknął kpiąco Justin.
- I co? I dziwka będzie tutaj teraz przychodzić? Pamiętaj, że nie możemy jej ufać.
- Kto jak kto, ale ja jej ufam. - mruknął cicho.
- Ale ja nie, a siedzimy w tym razem. Więc obiecuję ci, że jeśli pójdę siedzieć, przez twoją nową przyjaciółkę, urwę ci jaja. - głos dziewczyny zhardział i miała gniewne spojrzenie, którym zmroziła zarówno mnie, jak i Justina.
    Ashley zeszła ze schodów i przeszła obok mnie z obojętnym wzrokiem. Spojrzałam na Justina.
- Nie przejmuj się nią. Ashley to największa suka jaką zna świat. No chodź. - powiedział, po czym zniknął mi z pola widzenia. Szybciorem wbiegłam na schody i poszłam za idącym korytarzem Justinem.

niedziela, 16 lutego 2014

Pięć.

Justin's POV:


   Nic nie układało się po mojej myśli.
   Napad na galerię miał się udać. Mieliśmy wsiąść do samochodu z towarem i odjechać, zanim jeden radiowóz zdążyłby dojechać na miejsce. A teraz? Pierdolenie się z jakąś laską, ciągła niepewność i podniesione ciśnienie.
   Czułem, że ufam Rosalie, ale nie byłem w stanie uwierzyć, że na prawdę mnie nie wyda. Moja praca nauczyła mnie, by nigdy nie ufać ludziom na sto procent.
   Nadal czułem silną potrzebę śledzenia dziewczyny, dlatego po wyjściu z kawiarni, ruszyłem do samochodu. Ale zamiast odpalić silnik i ruszyć do domu, po prostu wygodnie usadowiłem się na miejscu za kierownicą i czekałem, aż dziewczyna ze swoim pajacowatym koleżką wyjdą z kawiarni. Nie skończyłem jeszcze z nią rozmawiać.
   Wyjąłem ze schowka paczkę papierosów i lekko uchyliłem okno. Wyjąłem jedną szlugę, zapaliłem ją i głęboko się zaciągnąłem. Pozwoliłem, by dym przebywał w moich płucach jakiś czas, po czym wypuściłem smugę przez otwarte okienko. Poczułem, jak moje ciało lekko się rozluźnia, a przecież tego właśnie potrzebowałem najbardziej. Chwili spokoju.
   Znów uniosłem papierosa do ust i zachłannie wciągnąłem szkodliwą nikotynę. Paliłem już od dosyć dawna, a nawet mógłbym stwierdzić, że byłem od fajek uzależniony.
   Mijały minuty, papierosów z paczki stopniowo ubywało, a ja stawałem się coraz bardziej znudzony ciągłym czekaniem. Chciałem, by już wyszli.
   I nagle, jakby Bóg wysłuchał moich błagań, Rosalie wyszła z kawiarni w objęciach PPPI - "Pajacowatego Pseudo Przyjaciela Idioty". Trzymał rękę na jej talii i wyraźnie było widać jego zaloty. Tylko ślepy by nie zauważył, że chłopak serio coś do niej czuje. Wnioski? Rose najwyraźniej była musiała udać się do okulisty.
    Odpaliłem silnik i ruszyłem za nimi, zachowując jednak pewien dystans między nami. Nie było mowy, by Rosalie poznała mój samochód - w dniu napadu auto, którym jechaliśmy było skradzione. Nie mogliśmy przecież jechać naszym pojazdem, bo namierzyliby nas po rejestracji. "Pożyczoną" brykę zostawiliśmy gdzieś w lesie.
   Wtedy miałem właśnie mój samochód. Duży, czarny van, w którym spokojnie zmieściłoby się z dziesięć osób. Dziesięć dziewczyn. Pięknych dziewczyn, zgarniętych spod dyskoteki.  Nie to, żebym próbował...
   Jechałem za nimi strasznie się ślimacząc i, tak jak podejrzewałem - żadne z nich nie zorientowało się, że jest śledzone. Na pewnym skrzyżowaniu, Rosalie stanęła i czule przytuliła się do PPPI (och, jakież to kochane. Wyczuwacie ten sarkazm?). Mogłem być też świadkiem słodkiego buziaka w policzek, na co ten dupek pewnie się nie obraził. Przeciwnie, oczy nagle zrobiły mu się jeszcze żywsze, niż były do tej pory. Ja pierdole, ona na prawdę nic nie widzi..?
   Po doprawdy uroczym pożegnaniu oboje ruszyli w przeciwne strony. Ruszyłem więc za Rosalie, znacznie przyśpieszając. Z piskiem opon zatrzymałem się obok niej, chcąc, by PPPI, który nie był daleko od nas, zobaczył, że do niej podjechałem. Kurewsko podobało mi się, gdy się tak gorączkował. Wydawało mi się, że widział we mnie coś jakby konkurencję. To też mi się podobało.
- Hej, skarbie. - mruknąłem w stronę dziewczyny, która wyglądała, jakby lada chwila miała dostać zawału serca. Widać mocno ją wystraszyłem. Jednak po paru chwilach uspokoiła się i skrzyżowała ręce na piersiach, wysyłając mi zadziorną minę.
- Skarbie? Piepsz się, Bieber. W razie jakbyś zapomniał, przypominam ci, że jakiś czas temu mi groziłeś. Więc bądź tak łaskaw i daj mi spokój. - rzekła wykrzywiając usta z spojrzeniem pełnym obrzydzenia. Jeszcze przez jakiś czas mierzyła mnie wzrokiem, po czym ruszyła wolnym krokiem w kierunku, w którym szła wcześniej.
   Delikatnie nacisnąłem pedał gazu,  by móc jechać tuż obok niej. Chciałem ją zirytować - uwielbiałem, kiedy się wściekała lub obrażała. Była wtedy jeszcze słodsza.
- A może wsiądziesz? - spytałem kusząco.
- Co? Chyba śnisz. - prychnęła i lekko przyśpieszyła. Chyba chciała, żebym dał jej spokój. Jednak zawsze mówiłem: chcieć a móc to dwie różne rzeczy.
  Przyśpieszyłam wraz z nią, by móc dotrzymać jej kroku.
- Skarbie, proszę, wejdź do samochodu. Chyba się na mnie nie gniewasz..?
- Kurwa, nie mów do mnie "skarbie"! - wybuchła, a dla mnie był to moment czystej rozkoszy, kiedy mogłem tak przez otwarte okno patrzeć jak się złościła.
- Wejdź do samochodu, a więcej się tak do ciebie nie zwrócę. - zagruchałem potulnie. - No proszę cię, chcę ci jakoś wynagrodzić sposób, w jaki się do ciebie odniosłem.
   Widać było, że dziewczyna wyraźnie się zawahała. Stanęła nagle na samym środku chodnika, ze zmarszczonym czołem i ustami przeniesionymi na jedną stronę.
- Dokąd chcesz mnie zabrać? - spytała podejrzliwie.
- Zobaczysz, zobaczysz. - teraz już wiedziałem, że się zgodzi, dlatego otworzyłem drzwi od strony pasażera i uśmiechnąłem się zachęcająco. Rose jeszcze chwileczkę stała tam i mamrotała coś pod nosem, po czym zrezygnowana wsiadła do samochodu i zapięła pas. - Lubisz się bać?
- Co? - chyba nie bardzo zrozumiała moje pytanie.
- Zapytałem, czy lubisz się bać, ska... - uciąłem szybko, w porę uświadamiając sobie, że nie miałem się tak do niej zwracać.
- Hm... Zależy od tego, czego się boję. - odpowiedziała po krótkim namyśle.
- A nawiedzone domy? - uśmiechnąłem się szeroko.
- Uwielbiam. - odwzajemniła uśmiech. - Ale chwila... Chcesz mnie zabrać do wesołego miasteczka?
- Co? Dlaczego tak twierdzisz?
- Bo tam są nawiedzone domy, Justin.
Zaśmiałem się głośno i gardłowo, na moment odczepiając wzrok od jezdni i przenosząc na swoją towarzyszkę.
- O co ci chodzi? - spytała lekko urażona moją reakcją.
- Oj, moja mała Rosalie.. W wesołym miasteczku nie ma się czego bać. A już na pewno nie nawiedzonych domów.
- Komu jak komu, ale mi wydają się straszne.
- W takim razie chyba muszę ci pokazać, co tak naprawdę powinno wzbudzać w tobie lęk. Jezu, dziewczyno, jak można bać się nagranych śmiechów i sztucznej krwi?
- Więc gdzie mnie zabierasz, do cholery?
- W pewne straszne miejsce. Kiedyś dosyć często tam przebywałem. Nazywamy je z resztą bandy "The flame of darkness".
- Siła ciemności, hm? - spytała z uniesioną brwią.
- Mhm..
- A możesz mi chociaż powiedzieć, co to za "straszne miejsce"? - dwa ostatnie słowa podkreśliła charakterystycznym ruchem dwóch palców.
- Opuszczony magazyn. - powiedziałem udając powagę. To, co planowałem tam zrobić, miało być najkomiczniejszym żartem, jaki wymyśliłem do tej pory.
- Łuuuu... - powiedziała, udając strach. - Nieźle się zapowiada.
- A żebyś wiedziała. - uśmiechnąłem się do swoich myśli.


Rosalie's POV:


- No, wysiadamy. - rzekł Justin, kiedy auto nagle stanęło. Wydawał mi się być nieźle podekscytowany i nie wiedziałam, co to wróży. Otworzyłam drzwi samochodu i wyszłam na zewnątrz.
   Podniosłam wzrok i wręcz opadła mi szczęka. Budynek był ogromny i niesamowicie poniszczony. Okna, a raczej coś, co kiedyś nimi było, miały samo obramowanie, zero szyb. Ściany były poszarzałe i brudne, a wielkie żelazne drzwi uszkodzone. Atmosfera natychmiast stała się jakaś napięta, a przynajmniej ja tak to odbierałam, bo JuJu również milczał. Chyba chciał, żebym dokładnie zarejestrowała magazyn wzrokiem.
- Wow. - wydusiłam z siebie po chwili.
- Robi wrażenie, co? Ale spokojnie, to tylko przedsmak. Historia owego obiektu jest znacznie bardziej fascynująca. - powiedział zza moich pleców i minął mnie.
- Zaraz, zaraz, dokąd idziesz? - spytałam lekko spanikowana.
- A co myślałaś? Że będziemy tu tak stać? Wchodzimy do środka, sweetie. - rzucił i ruszył przodem, wyraźnie chcąc bym poszła za nim.
   Szybko przebiegłam dystans między nami i dołączyłam do Justina. Był ode mnie na tyle wyższy, że sięgałam mu ledwo do podbródka. Teraz zwróciłam uwagę również na jego muskuły. Był nieźle umięśniony, a jego bicepsy można było dostrzec przez cienki materiał szarej bluzy. Na ogół nie jestem zboczona, nic z tym rzeczy, ale w tym jednym momencie wyobraziłam go sobie bez ubrań. Matko...
   Nie przerywając marszu, trzymałam się blisko niego, aż doszliśmy do wejścia.
- Odsuń się na momencik. - poprosił, chwytając za klamkę ogromnych drzwi. Kiedy odsunęłam się parę kroków w tył Justin mocno szarpnął i coś w zamku kliknęło. Wrota do nawiedzonego domu stały przd nami otworem.
- Ladies first. - wyszczerzył się w zabójczym uśmiechu i podtrzymując dla mnie drzwi lekko się ukłonił. Tak naprawdę, już umierałam ze strachu, ale nie miałam zamiaru tego po sobie poznać. Miałam zamiar mu udowodnić, jaka jestem dzielna. Weszłam do środka, a Justin zaraz po mnie i zamknął za nami drzwi.
   W środku było ciemno, ale nie na tyle, bym nie mogła widzieć. Widziałam wszystko doskonale i to chyba było najgorsze. W tym domu było jeszcze straszniej, niż można było to sobie wyobrazić, patrząc na budynek z zewnątrz. Wszędzie totalna rozróba.
    Szliśmy głębiej a ja coraz bardziej czułam, że zaczynam panikować. Nie chciałam tu być. Zerknęłam przez ramię. Justin tam stał z kamiennym wyrazem twarzy i mi się przyglądał.
- Boisz się. - stwierdził. - W sumie nie jestem tym faktem zdziwiony, wiesz? To miejsce na prawdę może przyprawić o gęsią skórkę.
Justin rozglądał się po wielkim pomieszczeniu, jakby był to jego dziecięcy pokój z lat młodości. Przeszedł mnie lekki dreszcz.
- Najokazalszy magazyn. Lubiłem tu przychodzić. Pracował tu przyjaciel moich rodziców. Bywałem tutaj prawie codziennie. - westchnął głośno. - Pewnego wieczoru wydarzyło się jednak coś nieprzyjemnego.
- Co takiego? - spytałam drżącym głosem.
- Pewien pracownik magazynu miał problemy ze zdrowiem psychicznym. Tak z dnia na dzień dostał totalnego świra. Wmawiał sobie, że wszyscy chcą odebrać mu bliskich, których z resztą nie miał. Jak już mówiłem, był totalnie chory. Żona od niego odeszła i odebrała mu dzieci. Współczułem mu, wiesz? Widziałem jak z dnia na dzień kruszył się coraz bardziej. Paskudna sprawa. - Justin zrobił przerwę i zbliżył się do mnie o krok, patrząc mi w oczy z śmiertelną powagą wymalowaną na twarzy. - Raz przyszedł do pracy, jak na co dzień. I normalnie chciał się zabić. Wszyscy mówią, że miał ze sobą broń, z której wystrzelił w kierunku butli gazowej. Stąd pożar, który zniszczył doszczętnie wszystko. Niektórzy przeżyli, niektórzy nie. Ale najdziwniejsze w tej historii jest to, że próbowano odnowić magazyn...
- Co w tym dziwnego?
- ...ale nigdy tego nie zrobiono z powodu dziwnych przypadków jakie miały tutaj miejsce. W kątach odnawianych pomieszczeń były kałuże krwi, przez świeżo pomalowane ściany przebijał się cień ludzkiej twarzy. Zrezygnowano zatem z odnowy. A wiesz, co jeszcze jest ciekawe? Że wszyscy pracownicy, którzy uczestniczyli w odnowie magazynu, zginęli.
Ostatnie słowo Jusa krążyło echem po całym budynku. Poczułam jak włosy stają mi dęba.
- Jak to możliwe?
- Nie wiem, po prostu pochorowali się na różne choroby, miewali wypadki samochodowe... - chłopak wzruszył ramionami z obojętnym wyrazem twarzy. - Widzisz tamto miejsce?
Justin wskazywał mi miejsce za mną, więc się odwróciłam. Ujrzałam gładką ścianę, pewnie jedną z tych, która była odnawiana. Mogłam się domyślać, że pomalowali ją na biało, bo była bardzo poszarzała w ciemności.
- Widzę je. - szepnęłam.
- Jeśli się porządnie skupisz i spojrzysz w tamto miejsce, ujrzysz cień jego twarzy na ścianie. Ale musisz być skupiona. - mruknął cicho.
Spojrzałam na ścianę ponownie, tym razem skoncentrowana tylko. Nagle nic innego mnie nie obchodziło. Liczyła się tylko ta ściana i coś, co miałam na niej zobaczyć. Serce zaczęło mi być przyspieszonym rytmem i dłonie zaczęły się pocić.
   Stałam tak dosyć długo i nic na ścianie nie widziałam. Może nie umiałam się skupić? Stałam tak jeszcze chwilkę w całkowitym skupieniu i nic nie zdołałam ujrzeć.
- Justin, ja tam nic nie widzę. - rzekłam, odwracając się ku Justinowi.
   Serce prawie podeszło mi do gardła, kiedy zobaczyłam, że Justina za mną nie ma. Zaczęłam się gorączkowo rozglądać po całym pomieszczeniu, z nadzieją, że tam będzie.
- Justin! Justin! - krzyczałam w nerwach. Byłam przerażona faktem, że Justin zniknął bez żadnego uprzedzenia.
   Ciemność panująca wokół mnie sprawiła, że zaczęłam bać się jeszcze bardziej. Biegłam w kierunku każdego zakątka, poszukując Juju. Czułam jak po policzku spływały mi pojedyncze łzy.
   Zatrzymałam się w jednym kącie, chcąc pozbierać myśli. Szybkim ruchem otarłam słony płyn z twarzy i postarałam się uspokoić. Oddychałam powoli i głęboko i przymknęłam oczy na parę sekund.
   Nagle usłyszałam szelest za moimi plecami i z nadzieją, że to Justin błyskawicznie się odwróciłam. Nikogo jednak za mną nie było. Widać moja wyobraźnia płatała mi figle.
  Wróciłam do poprzedniej pozycji i prawie dostałam zawału serca. W jednej sekundzie usłyszałam głośny krzyk i poczułam jak silne i umięśnione ręce oplatają moje ciało. Owa postać uniosła mnie w górę tak, że nie dotykałam stopami podłogi. Zaczęłam piszczeć i się wierzgać, chcąc się uwolnić z tego żelaznego uścisku.
   Miałam jednak na tyle swobody w poruszaniu się, że byłam w stanie odwrócić głowę. Uczyniłam to i przestałam krzyczeć. Ujrzałam twarz roześmianego Justina, który następnie szepnął mi do ucha:
- Coś nie tak, skarbie? Przestraszyłaś się?

wtorek, 4 lutego 2014

Cztery.

Rosalie's POV:

- Co ty tu robisz? - spytałam zdezorientowana. Justin siedział na oparciu mojego fotela z nogami skrzyżowanymi w łydkach i wyglądał jakoś inaczej, niż wczoraj - bardziej seksownie. Wydawał się bardzo zrelaksowany i spokojny. Był też inaczej ubrany: biały podkoszulek, szara bluza i zwykłe jeansy. 
- Przecież wspominałem ci, że będę miał cię na oku. - rzekł, po czym zszedł z oparcia fotela i usiadł na przeciwko mnie. - A teraz, może odpowiesz na moje pytanie?
- Jakie pytanie?
- Tęskniłaś? - przeczesał włosy palcami, obdarowując mnie pięknym uśmiechem. Chwilę zastanawiałam się nad odpowiedzią, patrząc na chłopaka.
- Nie, ani trochę. - skłamałam, nie chcąc dać mu tej satysfakcji.
- Egh - mruknął pod nosem, przy czym spostrzegłam smutek w jego oczach.
- No dobrze, może trochę. - przyznałam ze skruchą.
- Wiedziałem, że tęskniłaś. Każda tęskni.
- Mmm, widzę, że jesteś pewny siebie. - powiedziałam, wygodnie usadawiając się w fotelu.
- Wiesz, praca gangstera tego wymaga. Słuchaj... - rzekł, podpierając się rękami o stolik i zbliżając się w moją stronę. - Nie przyszedłem tutaj bez powodu, nie ustaliliśmy jeszcze co masz mówić gliniarzom.
   Atmosfera zrobiła się lekko napięta i oboje szybko zapomnieliśmy o poprzedniej rozmowie, aby móc skoncentrować się na ważniejszych tematach. Nachyliłam się w stronę Justina, żeby mieć pewność, że nikt nie usłyszy naszej konwersacji.
- Lepiej słuchaj uważnie, bo powiem to tylko jeden jedyny raz. Już więcej tego nie usłyszysz. Masz mówić tak, jak ja ci każę, bez żadnych swoich ubarwień. Jak piśniesz chociaż jedno słowo, które mnie pogrąży, źle się to dla ciebie skończy. Zrozumiałaś? - przerażona pokiwałam głową i skupiłam się na tym, co chłopak chciał mi przekazać. - Zacznijmy od tego, że jak zapytają, czy mnie znasz, stanowczo zaprzeczysz. Masz mówić, że nie wiesz gdzie mieszkam, kim jestem i jak wyglądam. Powiesz im, że cały czas miałem na sobie kominiarkę. Zapewne zapytają cię o ciąg wydarzeń. Wtedy wytłumaczysz im, że  zbyt wiele nie pamiętasz, bo ta sytuacja cię przerosła i wszystko działo się zbyt szybko. Po zgubieniu pościgu związałem ci oczy, abyś nie mogła zobaczyć, dokąd i jaką drogą cię wiozłem. Po pewnym czasie, gdy znów usłyszałem syreny wyszedłem z samochodu i obszedłem go dookoła, aby móc cię z niego wyszarpać, zdjąć ci opaskę i kazać biec ze mną. Robiłaś to, co kazałem, ponieważ bałaś się, że zrobię ci krzywdę. Biegliśmy przeróżnymi ścieżkami, aż w końcu zostawiłem cię samą i zwyczajnie uciekłem. Jednak mieszkałaś w pobliżu lasu, dlatego wiedziałaś, jak dojść do domu. Wróciłaś zupełnie wykończona, więc z nikim się nie skontaktowałaś.
   Słuchałam go z zapartym tchem, chcąc wszystko zapamiętać i niczego nie pomylić. Byłam pod ogromną presją - wiedziałam, ze jeśli coś powiem źle, nie będzie to wróżyło nic dobrego. Kiedy skończył mówić, dokładnie powtórzyłam sobie całą historię w głowie.
- Zrozumiałaś? - spytał, wyrywając mnie z zamyślenia, zupełnie poważnym tonem. Justin nie brzmiał już tak łagodnie, jak wcześniej. Kiedy był taki suchy, naprawdę się go bałam.
   Wyprostowałam się i oparłam plecami o fotel, krzyżując ręce na piersiach.
- Zrozumiałam. - odszepnęłam cicho, ale wystarczająco głośny, by usłyszał.
- Dobrze. - westchnął głęboko znów przeczesując włosy palcami. Było w tej czynności coś takiego, że nie mogłam oderwać od niego wzroku, gdy to robił.
- A co z twoim brzuchem? - spytałam nagle.
- Co? - chyba nie bardzo wiedział, o co mi chodzi.
- No, zanim ode mnie wyszedłeś, bardzo cię bolało, pamiętasz?
- Aaa, tak. - powiedział, przechylając głowę lekko na bok. - Ale to nic. Bywało gorzej.
- "Bywało gorzej"? Justin, przecież ty autentycznie wręcz zwijałeś się z bólu!
- Nie widziałaś najgorszego. - rzekł, robiąc skrzywioną minę.
- Być może.
- To... na kogo czekasz?
- A skąd wiesz, że w ogóle na kogoś czekam?
- Intuicja. - odpowiedział, obdarzając mnie przy okazji najpiękniejszym z uśmiechów. Byłam pewna, że gdybym w tym momencie stała, ugięłyby się pode mną kolana.
- W takim razie... Twoja intuicja cię nie zmyliła. Jestem umówiona.
- Doprawdy? Z twoim "przyjacielem"? - spytał, kładąc dziwny akcent na ostatnie słowo.
- Tak. Ale nie rozumiem, o co ci chodzi. To mój przyjaciel. Tylko przyjaciel.
- Słuchaj, kochanie, jestem facetem, więc wiem, kiedy facet jest zakochany. A tamten patrzy na ciebie, jakby chciał cię zjeść.
- Dałbyś już z tym spokój. Patrick nic do mnie nie czuje, jesteśmy jak rodzeństwo. - starałam się przekonać Justina o swoich racjach, ale ten tylko kiwał głową z kpiącym uśmiechem.
- Zapytaj go kiedyś, a zobaczysz.
- A nawet jeśli jest we mnie zakochany, to co ci do tego? - spytałam zwężając powieki i lekko nachylając się nad stolikiem. - Zazdrosny?
   Udawał obojętnego, lecz widziałam, że coś go tknęło, bo za każdym razem, gdy rozmawialiśmy o Patricku, robił złą minę. 
- Egh, że ja zazdrosny? Ja nigdy nie jestem o nic zazdrosny.
- Czyli jesteś rozpieszczonym bachorem. - stwierdziłam.
- Uważaj, Average, bo powiesz o jedno małe słówko za dużo.
- Czy ty mi grozisz? 
- Możesz tak to ująć. - przytaknął. Jego ton znów zrobił się zimny, a oczy błyszczały poirytowaniem. 
- Wiesz, Bieber, może cię zaskoczę, ale tak się składa, że się ciebie nie boję. - oczywiście, kłamałam jak z nut i tylko modliłam się, by mi uwierzył. Przyswoiłam sobie jego ton i teraz mówiłam tak samo sucho, jak on.
- Więc zacznij. - szepnął i nachylił się w moją stronę tak, że nasze twarze dzieliło zaledwie kilka milimetrów. - Jeśli chcesz, chętnie ci w tym pomogę.
   I właśnie, gdy Justin kończył swoją wypowiedź, pojawił się Patrick. Widać było, że chłopak nie był tym faktem uszczęśliwiony, wręcz przeciwnie, wydawał się zawiedziony. Przyjaciel podszedł do nas, więc wstałam i czule go przytuliłam, a w tym samym czasie zauważyłam jak gangster patrzy na nas i się gorączkuje. Mogłam wtedy jednoznacznie stwierdzić, że z jakiegoś powodu Justin nie przepada za moim przyjacielem. Oczywiście nie obeszło się bez "mruczenia pod nosem" ze strony Juju, bo tak na niego mówiłam. 
   Patrick chciał być miły wobec Justina, więc podszedł do niego, podał rękę i się przywitał, niestety nie otrzymał zwrotnego szacunku. Gangster tylko popatrzył na niego i totalnie olał.
   Nagle, jak gdyby nigdy nic Justin zwrócił się w moją stronę z lekkim uśmiechem. A przecież zaledwie minutę temu mi groził.
- Muszę już lecieć, nie będę wam przeszkadzał. Do zobaczenia, piękna. - powiedział i wstał z fotela, ustępując miejsca Patrickowi. Ruszył ku wyjściu, po drodze wysyłając mi jeszcze jeden z tych jego czarujących uśmiechów, po czym zniknął w drzwiach. 
- Kto to był? - spytał Patrick spoglądając na mnie podejrzliwym spojrzeniem. 
- To... - zawahałam się. Nie miałam zielonego pojęcia, co odpowiedzieć przyjacielowi. Przecież nie chciałam go okłamywać. - To mój znajomy.
- Serio? Nigdy dotąd go nie widziałem.
- Rzadko się widujemy. - mruknęłam pod nosem. Kusiło mnie, by powiedzieć mu całą prawdę, rozpłakać się w ramionach i pozbyć tej okropnej presji, jaka na mnie w tej chwili ciążyła. Ale obiecałam Justinowi, że nie puszczę pary z ust. Nadal miał kluczyk do moich ust.
- Hej, wszystko w porządku? - Patrick był wyraźnie zmartwiony. - Kłóciliście się o coś?
- Skąd wiesz?
- Kiedy wchodziłem, widziałem, jak skakaliście sobie do gardeł. Nie wydaje się przyjacielskim facetem.
- Bo nie jest. - odparłam cierpko. 
- Rozumiem. - odsapnął Patrick, widząc, że nie mam ochoty dłużej rozmawiać o Justinie. - Więc? Opowiesz mi, co dokładnie się wczoraj wydarzyło?
   Spojrzałam na niego spode łba i przeklęłam się w myślach. 
- No więc... Nie wiem, co mam ci powiedzieć... - plątałam się w własnych słowach.
- No, ale jak to? Nie chcesz mi powiedzieć?
- Co? Nie, nie o to chodzi... Ja po prostu... 
- O co chodzi, Rose? Co się z tobą dzieje? - Patrick był lekko zdezorientowany, ale w jego oczach widziałam zmartwienie. Martwił się o mnie, a ja musiałam go okłamywać. 
- Nic, wszystko w porządku. Po prostu... bardzo przeżywam tamte wydarzenia. Wiesz, jak sobie pomyślę, co ten porywacz mógł mi zrobić, robi mi się słabo.Czuję, że tym bandytą może być każdy.
- Rozumiem. Jeśli nie chcesz, nie mów. Poczekam, aż będziesz na to gotowa. - uśmiechnął się słodko i wyciągnął ku mnie rękę. Ujął moją dłoń i zaczął delikatnie gładzić ją palcami. 
   Odetchnęłam z ulgą, wiedząc, że nie muszę dawać mu kolejnej porcji kłamstw. 
- To jak? Kakao z syropem karmelowym? - zaproponował, wstając z fotela.
- Jasne. - uśmiechnęłam się szeroko, widząc jego dobre intencje. Nie ma lepszego przyjaciela na świecie.