Justin's POV:
Nic nie układało się po mojej myśli.
Napad na galerię miał się udać. Mieliśmy wsiąść do samochodu z towarem i
odjechać, zanim jeden radiowóz zdążyłby dojechać na miejsce. A teraz?
Pierdolenie się z jakąś laską, ciągła niepewność i podniesione
ciśnienie.
Czułem, że ufam Rosalie, ale nie byłem w stanie
uwierzyć, że na prawdę mnie nie wyda. Moja praca nauczyła mnie, by nigdy
nie ufać ludziom na sto procent.
Nadal czułem silną potrzebę
śledzenia dziewczyny, dlatego po wyjściu z kawiarni, ruszyłem do
samochodu. Ale zamiast odpalić silnik i ruszyć do domu, po prostu wygodnie usadowiłem się na miejscu za kierownicą i czekałem, aż dziewczyna ze swoim pajacowatym koleżką wyjdą z kawiarni. Nie skończyłem jeszcze z nią rozmawiać.
Wyjąłem ze schowka paczkę papierosów i lekko uchyliłem okno. Wyjąłem jedną szlugę, zapaliłem ją i głęboko się zaciągnąłem. Pozwoliłem, by dym przebywał w moich płucach jakiś czas, po czym wypuściłem smugę przez otwarte okienko. Poczułem, jak moje ciało lekko się rozluźnia, a przecież tego właśnie potrzebowałem najbardziej. Chwili spokoju.
Znów uniosłem papierosa do ust i zachłannie wciągnąłem szkodliwą nikotynę. Paliłem już od dosyć dawna, a nawet mógłbym stwierdzić, że byłem od fajek uzależniony.
Mijały minuty, papierosów z paczki stopniowo ubywało, a ja stawałem się coraz bardziej znudzony ciągłym czekaniem. Chciałem, by już wyszli.
I nagle, jakby Bóg wysłuchał moich błagań, Rosalie wyszła z kawiarni w objęciach PPPI - "Pajacowatego Pseudo Przyjaciela Idioty". Trzymał rękę na jej talii i wyraźnie było widać jego zaloty. Tylko ślepy by nie zauważył, że chłopak serio coś do niej czuje. Wnioski? Rose najwyraźniej była musiała udać się do okulisty.
Odpaliłem silnik i ruszyłem za nimi, zachowując jednak pewien dystans między nami. Nie było mowy, by Rosalie poznała mój samochód - w dniu napadu auto, którym jechaliśmy było skradzione. Nie mogliśmy przecież jechać naszym pojazdem, bo namierzyliby nas po rejestracji. "Pożyczoną" brykę zostawiliśmy gdzieś w lesie.
Wtedy miałem właśnie mój samochód. Duży, czarny van, w którym spokojnie zmieściłoby się z dziesięć osób. Dziesięć dziewczyn. Pięknych dziewczyn, zgarniętych spod dyskoteki. Nie to, żebym próbował...
Jechałem za nimi strasznie się ślimacząc i, tak jak podejrzewałem - żadne z nich nie zorientowało się, że jest śledzone. Na pewnym skrzyżowaniu, Rosalie stanęła i czule przytuliła się do PPPI (och, jakież to kochane. Wyczuwacie ten sarkazm?). Mogłem być też świadkiem słodkiego buziaka w policzek, na co ten dupek pewnie się nie obraził. Przeciwnie, oczy nagle zrobiły mu się jeszcze żywsze, niż były do tej pory. Ja pierdole, ona na prawdę nic nie widzi..?
Po doprawdy uroczym pożegnaniu oboje ruszyli w przeciwne strony. Ruszyłem więc za Rosalie, znacznie przyśpieszając. Z piskiem opon zatrzymałem się obok niej, chcąc, by PPPI, który nie był daleko od nas, zobaczył, że do niej podjechałem. Kurewsko podobało mi się, gdy się tak gorączkował. Wydawało mi się, że widział we mnie coś jakby konkurencję. To też mi się podobało.
- Hej, skarbie. - mruknąłem w stronę dziewczyny, która wyglądała, jakby lada chwila miała dostać zawału serca. Widać mocno ją wystraszyłem. Jednak po paru chwilach uspokoiła się i skrzyżowała ręce na piersiach, wysyłając mi zadziorną minę.
- Skarbie? Piepsz się, Bieber. W razie jakbyś zapomniał, przypominam ci, że jakiś czas temu mi groziłeś. Więc bądź tak łaskaw i daj mi spokój. - rzekła wykrzywiając usta z spojrzeniem pełnym obrzydzenia. Jeszcze przez jakiś czas mierzyła mnie wzrokiem, po czym ruszyła wolnym krokiem w kierunku, w którym szła wcześniej.
Delikatnie nacisnąłem pedał gazu, by móc jechać tuż obok niej. Chciałem ją zirytować - uwielbiałem, kiedy się wściekała lub obrażała. Była wtedy jeszcze słodsza.
- A może wsiądziesz? - spytałem kusząco.
- Co? Chyba śnisz. - prychnęła i lekko przyśpieszyła. Chyba chciała, żebym dał jej spokój. Jednak zawsze mówiłem: chcieć a móc to dwie różne rzeczy.
Przyśpieszyłam wraz z nią, by móc dotrzymać jej kroku.
- Skarbie, proszę, wejdź do samochodu. Chyba się na mnie nie gniewasz..?
- Kurwa, nie mów do mnie "skarbie"! - wybuchła, a dla mnie był to moment czystej rozkoszy, kiedy mogłem tak przez otwarte okno patrzeć jak się złościła.
- Wejdź do samochodu, a więcej się tak do ciebie nie zwrócę. - zagruchałem potulnie. - No proszę cię, chcę ci jakoś wynagrodzić sposób, w jaki się do ciebie odniosłem.
Widać było, że dziewczyna wyraźnie się zawahała. Stanęła nagle na samym środku chodnika, ze zmarszczonym czołem i ustami przeniesionymi na jedną stronę.
- Dokąd chcesz mnie zabrać? - spytała podejrzliwie.
- Zobaczysz, zobaczysz. - teraz już wiedziałem, że się zgodzi, dlatego otworzyłem drzwi od strony pasażera i uśmiechnąłem się zachęcająco. Rose jeszcze chwileczkę stała tam i mamrotała coś pod nosem, po czym zrezygnowana wsiadła do samochodu i zapięła pas. - Lubisz się bać?
- Co? - chyba nie bardzo zrozumiała moje pytanie.
- Zapytałem, czy lubisz się bać, ska... - uciąłem szybko, w porę uświadamiając sobie, że nie miałem się tak do niej zwracać.
- Hm... Zależy od tego, czego się boję. - odpowiedziała po krótkim namyśle.
- A nawiedzone domy? - uśmiechnąłem się szeroko.
- Uwielbiam. - odwzajemniła uśmiech. - Ale chwila... Chcesz mnie zabrać do wesołego miasteczka?
- Co? Dlaczego tak twierdzisz?
- Bo tam są nawiedzone domy, Justin.
Zaśmiałem się głośno i gardłowo, na moment odczepiając wzrok od jezdni i przenosząc na swoją towarzyszkę.
- O co ci chodzi? - spytała lekko urażona moją reakcją.
- Oj, moja mała Rosalie.. W wesołym miasteczku nie ma się czego bać. A już na pewno nie nawiedzonych domów.
- Komu jak komu, ale mi wydają się straszne.
- W takim razie chyba muszę ci pokazać, co tak naprawdę powinno wzbudzać w tobie lęk. Jezu, dziewczyno, jak można bać się nagranych śmiechów i sztucznej krwi?
- Więc gdzie mnie zabierasz, do cholery?
- W pewne straszne miejsce. Kiedyś dosyć często tam przebywałem. Nazywamy je z resztą bandy "The flame of darkness".
- Siła ciemności, hm? - spytała z uniesioną brwią.
- Mhm..
- A możesz mi chociaż powiedzieć, co to za "straszne miejsce"? - dwa ostatnie słowa podkreśliła charakterystycznym ruchem dwóch palców.
- Opuszczony magazyn. - powiedziałem udając powagę. To, co planowałem tam zrobić, miało być najkomiczniejszym żartem, jaki wymyśliłem do tej pory.
- Łuuuu... - powiedziała, udając strach. - Nieźle się zapowiada.
- A żebyś wiedziała. - uśmiechnąłem się do swoich myśli.
Rosalie's POV:
- No, wysiadamy. - rzekł Justin, kiedy auto nagle stanęło. Wydawał mi się być nieźle podekscytowany i nie wiedziałam, co to wróży. Otworzyłam drzwi samochodu i wyszłam na zewnątrz.
Podniosłam wzrok i wręcz opadła mi szczęka. Budynek był ogromny i niesamowicie poniszczony. Okna, a raczej coś, co kiedyś nimi było, miały samo obramowanie, zero szyb. Ściany były poszarzałe i brudne, a wielkie żelazne drzwi uszkodzone. Atmosfera natychmiast stała się jakaś napięta, a przynajmniej ja tak to odbierałam, bo JuJu również milczał. Chyba chciał, żebym dokładnie zarejestrowała magazyn wzrokiem.
- Wow. - wydusiłam z siebie po chwili.
- Robi wrażenie, co? Ale spokojnie, to tylko przedsmak. Historia owego obiektu jest znacznie bardziej fascynująca. - powiedział zza moich pleców i minął mnie.
- Zaraz, zaraz, dokąd idziesz? - spytałam lekko spanikowana.
- A co myślałaś? Że będziemy tu tak stać? Wchodzimy do środka, sweetie. - rzucił i ruszył przodem, wyraźnie chcąc bym poszła za nim.
Szybko przebiegłam dystans między nami i dołączyłam do Justina. Był ode mnie na tyle wyższy, że sięgałam mu ledwo do podbródka. Teraz zwróciłam uwagę również na jego muskuły. Był nieźle umięśniony, a jego bicepsy można było dostrzec przez cienki materiał szarej bluzy. Na ogół nie jestem zboczona, nic z tym rzeczy, ale w tym jednym momencie wyobraziłam go sobie bez ubrań. Matko...
Nie przerywając marszu, trzymałam się blisko niego, aż doszliśmy do wejścia.
- Odsuń się na momencik. - poprosił, chwytając za klamkę ogromnych drzwi. Kiedy odsunęłam się parę kroków w tył Justin mocno szarpnął i coś w zamku kliknęło. Wrota do nawiedzonego domu stały przd nami otworem.
- Ladies first. - wyszczerzył się w zabójczym uśmiechu i podtrzymując dla mnie drzwi lekko się ukłonił. Tak naprawdę, już umierałam ze strachu, ale nie miałam zamiaru tego po sobie poznać. Miałam zamiar mu udowodnić, jaka jestem dzielna. Weszłam do środka, a Justin zaraz po mnie i zamknął za nami drzwi.
W środku było ciemno, ale nie na tyle, bym nie mogła widzieć. Widziałam wszystko doskonale i to chyba było najgorsze. W tym domu było jeszcze straszniej, niż można było to sobie wyobrazić, patrząc na budynek z zewnątrz. Wszędzie totalna rozróba.
Szliśmy głębiej a ja coraz bardziej czułam, że zaczynam panikować. Nie chciałam tu być. Zerknęłam przez ramię. Justin tam stał z kamiennym wyrazem twarzy i mi się przyglądał.
- Boisz się. - stwierdził. - W sumie nie jestem tym faktem zdziwiony, wiesz? To miejsce na prawdę może przyprawić o gęsią skórkę.
Justin rozglądał się po wielkim pomieszczeniu, jakby był to jego dziecięcy pokój z lat młodości. Przeszedł mnie lekki dreszcz.
- Najokazalszy magazyn. Lubiłem tu przychodzić. Pracował tu przyjaciel moich rodziców. Bywałem tutaj prawie codziennie. - westchnął głośno. - Pewnego wieczoru wydarzyło się jednak coś nieprzyjemnego.
- Co takiego? - spytałam drżącym głosem.
- Pewien pracownik magazynu miał problemy ze zdrowiem psychicznym. Tak z dnia na dzień dostał totalnego świra. Wmawiał sobie, że wszyscy chcą odebrać mu bliskich, których z resztą nie miał. Jak już mówiłem, był totalnie chory. Żona od niego odeszła i odebrała mu dzieci. Współczułem mu, wiesz? Widziałem jak z dnia na dzień kruszył się coraz bardziej. Paskudna sprawa. - Justin zrobił przerwę i zbliżył się do mnie o krok, patrząc mi w oczy z śmiertelną powagą wymalowaną na twarzy. - Raz przyszedł do pracy, jak na co dzień. I normalnie chciał się zabić. Wszyscy mówią, że miał ze sobą broń, z której wystrzelił w kierunku butli gazowej. Stąd pożar, który zniszczył doszczętnie wszystko. Niektórzy przeżyli, niektórzy nie. Ale najdziwniejsze w tej historii jest to, że próbowano odnowić magazyn...
- Co w tym dziwnego?
- ...ale nigdy tego nie zrobiono z powodu dziwnych przypadków jakie miały tutaj miejsce. W kątach odnawianych pomieszczeń były kałuże krwi, przez świeżo pomalowane ściany przebijał się cień ludzkiej twarzy. Zrezygnowano zatem z odnowy. A wiesz, co jeszcze jest ciekawe? Że wszyscy pracownicy, którzy uczestniczyli w odnowie magazynu, zginęli.
Ostatnie słowo Jusa krążyło echem po całym budynku. Poczułam jak włosy stają mi dęba.
- Jak to możliwe?
- Nie wiem, po prostu pochorowali się na różne choroby, miewali wypadki samochodowe... - chłopak wzruszył ramionami z obojętnym wyrazem twarzy. - Widzisz tamto miejsce?
Justin wskazywał mi miejsce za mną, więc się odwróciłam. Ujrzałam gładką ścianę, pewnie jedną z tych, która była odnawiana. Mogłam się domyślać, że pomalowali ją na biało, bo była bardzo poszarzała w ciemności.
- Widzę je. - szepnęłam.
- Jeśli się porządnie skupisz i spojrzysz w tamto miejsce, ujrzysz cień jego twarzy na ścianie. Ale musisz być skupiona. - mruknął cicho.
Spojrzałam na ścianę ponownie, tym razem skoncentrowana tylko. Nagle nic innego mnie nie obchodziło. Liczyła się tylko ta ściana i coś, co miałam na niej zobaczyć. Serce zaczęło mi być przyspieszonym rytmem i dłonie zaczęły się pocić.
Stałam tak dosyć długo i nic na ścianie nie widziałam. Może nie umiałam się skupić? Stałam tak jeszcze chwilkę w całkowitym skupieniu i nic nie zdołałam ujrzeć.
- Justin, ja tam nic nie widzę. - rzekłam, odwracając się ku Justinowi.
Serce prawie podeszło mi do gardła, kiedy zobaczyłam, że Justina za mną nie ma. Zaczęłam się gorączkowo rozglądać po całym pomieszczeniu, z nadzieją, że tam będzie.
- Justin! Justin! - krzyczałam w nerwach. Byłam przerażona faktem, że Justin zniknął bez żadnego uprzedzenia.
Ciemność panująca wokół mnie sprawiła, że zaczęłam bać się jeszcze bardziej. Biegłam w kierunku każdego zakątka, poszukując Juju. Czułam jak po policzku spływały mi pojedyncze łzy.
Zatrzymałam się w jednym kącie, chcąc pozbierać myśli. Szybkim ruchem otarłam słony płyn z twarzy i postarałam się uspokoić. Oddychałam powoli i głęboko i przymknęłam oczy na parę sekund.
Nagle usłyszałam szelest za moimi plecami i z nadzieją, że to Justin błyskawicznie się odwróciłam. Nikogo jednak za mną nie było. Widać moja wyobraźnia płatała mi figle.
Wróciłam do poprzedniej pozycji i prawie dostałam zawału serca. W jednej sekundzie usłyszałam głośny krzyk i poczułam jak silne i umięśnione ręce oplatają moje ciało. Owa postać uniosła mnie w górę tak, że nie dotykałam stopami podłogi. Zaczęłam piszczeć i się wierzgać, chcąc się uwolnić z tego żelaznego uścisku.
Miałam jednak na tyle swobody w poruszaniu się, że byłam w stanie odwrócić głowę. Uczyniłam to i przestałam krzyczeć. Ujrzałam twarz roześmianego Justina, który następnie szepnął mi do ucha:
- Coś nie tak, skarbie? Przestraszyłaś się?
G E N I A L N E ! kiedy następny ? <3 :*
OdpowiedzUsuńSOON ;3
UsuńA tak szczerze, to w przeciągu liku dni powinien się pojawić.
Tym razem nie będziecie czekać tak długo, jak na rozdział 5, bez obaw ;>
lo kurde jak ja wkrecil ; OOOO czekam na nastepny !!!!
OdpowiedzUsuńrozdzial super ale strasznie dlugo je piszesz :(
OdpowiedzUsuńZdajemy sobie sprawę, że strasznie długo to trwa, ale mamy strasznie dużo obowiązków.
UsuńPostaramy się jakoś zrehabilitować :D
Proszę powiedz kiedy następny <3 kocham tego bloga !! Wyczuwam inspiracje Dangerem <3 ♥♥
OdpowiedzUsuńTym razem mamy zamiar dodać kolejny rozdział znacznie wcześniej, żeby wynagrodzić wam to, że tak długo musicie czekać ;)
Usuń+ tak, nasze opowiadanie troszkę opiera się na akcji Dangera.
rozdzial super
OdpowiedzUsuńP.S. podajcie link do tego Danger czy jakos tak plis <3
http://tlumaczenie-danger.blogspot.com/
UsuńTutaj masz link do Dangera ;-)
booski..czekam na NN
OdpowiedzUsuńoby był szybko kocham <333