Strony

wtorek, 29 kwietnia 2014

Dziewięć.

   Justin's POV:


   Po krótkim telefonie mamy Rosalie i komicznym wcieleniu się w lekarza, powiedziałem dziewczynie, żeby już wyszła i poczekała w samochodzie. Trochę się sprzeczaliśmy na temat tego, jakimi środkami wróci do domu, ponieważ ta uparła się, że wróci autobusem. Jednak mój ośli upór przezwyciężył jej i w końcu zgodziła się, bym ją odwiózł.
   Kiedy Rose opuściła mój pokój, szybkim ruchem zdjąłem koszulkę i rzuciłem nią w stronę otwartych drzwi łazienki. Zszedłem z łóżka i podszedłem do szafy. Otworzyłem ją na oścież i wyjąłem pierwszą koszulkę z brzegu. Była biała, a mama zawsze powtarzała mi, że w bieli wyglądam jak anioł.
   Już chciałem założyć ubranie, które trzymałem w dłoni, kiedy usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi. Odwróciłem się i ujrzałem zawstydzoną Rose.
- Ja.. przepraszam. Zapomniałam telefonu. - wymamrotała speszona i widząc mój nagi tors pośpiesznie odwróciła wzrok.
- W porządku. - uśmiechnąłem się lekko. Nadal trzymając koszulkę w ręku, podszedłem do łóżka, na którym leżał telefon, chwyciłem go, po czym ruszyłem ku dziewczynie. Stanąłem przy niej blisko, delikatnie przyciskając dziewczynę do ściany. Podałem jej komórkę, a ona wyjęła mi go z ręki.
- Dziękuję. - wyszeptała.


   Rosalie's POV:


   Justin takimi zachowaniami doprowadzał mnie do szału. W takich sytuacjach nie wiedziałam na czym skupić wzrok, co powiedzieć. A nie chciałam przecież wyjść na idiotkę.
- Ładnie pachniesz. - usłyszałam dziwny głos i dopiero po upływie kilku sekund zorientowałam się, że te słowa wydobyły się z mojego gardła. Serio, dziewczyno? "Ładnie pachniesz"? Niezły tekścik na podryw, brawo Average.
   Chłopak zaśmiał się słodko, spuszczając głowę. Jedną rękę oparł o ścianę tak, że była obok mojej głowy.
   Kochałam, kiedy był blisko. Musiałam trzymać palec na spuście, żeby przez przypadek nie zrobić czegoś głupiego, jak na przykład rzucenie się na niego i lizanie jego idealnego ciała.
- Chciałbym sprawdzić twój zapach. Pozwolisz? - wymamrotał tak seksownie, że musiałam przygryźć wargę, by nie jęknąć. Zamknęłam oczy i lekko pokiwałam głową.
   Justin upuścił koszulkę, którą jak dotąd trzymał w dłoni i przybliżył się do mnie jeszcze bardziej. Stykaliśmy się niemal każdą częścią ciała, a ciepło, które od niego biło, było ogromnie przyjemne. Bieber przechylił głowę na bok i zbliżył się do mojej szyi. Czułam jego perfekcyjny nos, jeżdżący po mojej skórze i gorący oddech. Przeniósł wolną rękę na moją talię, a drugą nadal trzymał na ścianie. Wtedy i ja zdecydowałam, że pozwolę sobie na odrobinę rozkoszy i położyłam jedną dłoń na jego nagich plecach. Chyba spodobało się chłopakowi moje posunięcie, co mogłam wywnioskować z cichego jęku, który wydobył się z jego gardła.
   Chwilę potem coś się zmieniło. Napieraliśmy na siebie ciałami coraz bardziej, chcąc zmniejszyć szczelinę miedzy nami. Justin nie jeździł już nosem po mojej szyi, tylko zaczął ją gryźć i ssać. Rany, to dopiero było seksowne.
   Przeniosłam dłonie z jego pleców na kark i wplotłam palce w jego gęste włosy, lekko szarpiąc. Musiało mi to dodać duży plus, bo Justin chcąc się zrekompensować, wziął mnie na ręce. Dłonie trzymał na moich pośladkach, mocno je ściskając. Wykorzystując cenny moment, kiedy Justin na chwilę odessał się od mojej szyi, zrobiłam mu to samo. Przycisnęłam wargi do jego rozpalonego karku i zaczęłam go lekko przygryzać. Co jakiś czas składałam też malutkie pocałunki. Ssałam go, całowałam i gryzłam, chcąc go (i siebie przy okazji) zadowolić.
- Jezu... dziewczyno... - wysapał, dodając oliwy do ognia. I ja zaczęłam cicho pojękiwać, chcąc pokazać mu, jak mi się to podoba. - O rany...
   Zrobiłam sobie pauzę i oderwałam od niego usta. Uniosłam głowę tak, by móc spojrzeć na Justina. Uśmiechał się łobuzersko i przygryzał wargę.
- To było coś, skarbie. Nie pomyślałbym, że taka dziewczyna jak ty tak potrafi.
- Taka dziewczyna jak ja? - spytałam nie rozumiejąc, o co mu chodzi.
- Taka.. grzeczna. - szepnął, zatapiając twarz w moich włosach. - A propos, ty też całkiem ładnie pachniesz.
   Po tych słowach JuJu znów postawił mnie na ziemi, co moje wewnętrzne, skryte wcielenie znosiło z bólem. Jednak nie odsunął się ode mnie tak, jak kilka godzin temu, tylko lekko nade mną pochylił.
   Poczułam, jak żołądek wywraca mi fikołek w brzuchu, widząc sposób, w jaki Juss na mnie patrzył. Jego twarz była tak blisko mojej... W tej sytuacji nawet jego oddech pachniał seksem.
- Czy nie musimy już iść? - wyszeptał mi w twarz. - Chyba, że wolisz tutaj ze mną zostać i ciągnąć to jak długo będziesz chciała.
   Przyłapałam się na tym, że serio zaczęłam się zastanawiać nad przyjęciem jego kuszącej propozycji. Jednak, pomimo wszystko, nie mogłam tego zrobić.
- Muszę wracać do domu. - wymamrotałam, spuszczając wzrok.
- Cóż.. - odetchnął, unosząc mój podbródek tak, bym mogła na niego spojrzeć. -  To może kiedy indziej dokończymy to, co zaczęliśmy. Chodź.
   Chłopak chwycił mnie za rękę i ciągnąc za sobą, wyprowadził z pokoju. Po drodze mijaliśmy część bandy, której nie znałam, ale Justin nie zatrzymał się przy nich, by im mnie przedstawić, jak zrobił to w przypadku Drake'a, tylko ich minął. Wymienili między sobą spojrzenia, których nie do końca rozumiałam i wyszliśmy na zewnątrz. Bieber puścił moją dłoń i skinął głową chcąc, bym weszła do samochodu.Zrobiłam to, rzecz jasna, i zapięłam pas bezpieczeństwa.
- Na the winners proszę. - rzekłam, przybierając poważny ton głosu.
- Wedle życzenia, o pani. - odpowiedział i uruchomił silnik.
   Jechaliśmy jakiś czas w milczeniu, gdy mój telefon znów zadzwonił.
- Powiedz przyjacielowi, że nic ci nie jest. - Justin parsknął śmiechem.
- Skąd wiesz, że to on? - spytałam, wygrzebując telefon z kieszeni.
- Męska intuicja. - odparł.
   No i rzeczywiście - na ekranie komórki widniał numer Patricka. Przejechałam palcem po wyświetlaczu, by odebrać połączenie.
- Halo?
- Rosalie? Gdzie jesteś? - głos przyjaciela był lekko napięty.
- Spokojnie, brachu. Właśnie wracam do domu.
- Z nim?
   Zerknęłam na kierowcę. Domyśliłam się, że to właśnie o niego chodzi Patrickowi.Westchnęłam głęboko, po czym odpowiedziałam:
- Tak, z nim.
- Rose, uważaj na niego. Ten typek mi się nie podoba. Nic ci nie zrobił?
- Co? A co miałby mi zrobić? Jestem cała i zdrowa.
- Co nie zmienia faktu, że ten twój nowy przyjaciel nie jest dziwny.
- Jaki nowy przyjaciel? Czy tobie już całkiem odbiło?
- Nie, to ty zaczęłaś spotykać się z kimś, kogo kiedyś omijałabyś szerokim łukiem! - nasza konwersacja robiła się coraz bardziej napięta.
- Ach, o to ci chodzi. Jesteś zazdrosny. - stwierdziłam.
- Nie jestem zazdrosny. Po prostu nie mogę pojąć tego, co ty w nim widzisz.
- Nic w nim nie widzę! - to było, rzecz jasna, kolejne kłamstwo, którym faszerowałam swojego najlepszego przyjaciela.
- Jasne. Wiesz, odebrałaś mi wszelkie chęci do rozmowy.
- I co? Znając ciebie i twój charakter, pewnie teraz powiesz coś typu: "potrzebuję trochę czasu" i się najnormalniej w świecie rozłączysz, zamiast spróbować rozwiązać problem.
- Skoro nie podobam ci się ja i mój charakter, to może zaprzyjaźnij się z twoim nowym towarzyszem? Zrobicie sobie bransoletki przyjaźni i wszystko będzie super.
- Jesteś dziecinny, Patrick.
- A ty jesteś dwulicowa.
Ała, zabolało.

czwartek, 17 kwietnia 2014

Osiem.

Justin's POV:


   Rosalie wyglądała naprawdę uroczo, kiedy spała.
   Siedziałem na łóżku i przyglądałem się, jak jej klatka piersiowa lekko się unosi, po czym znów opada. Co jakiś czas mamrotała coś pod nosem, ale nie mogłem nic z tego zrozumieć. Dosłownie napawałem się jej wyglądem. Jej pięknymi włosami, które miałem ochotę dotknąć. Delikatne, zaróżowione policzki, które chciałem pogłaskać. Idealne, wydatne usta, których chętnie bym skosztował...
   Martwiłem się o tego guza. Dałbym sobie głowę uciąć, że to właśnie przez niego zrobiło jej się tak niedobrze. Cholera, powinienem był zabrać ją do lekarza. Postanowiłem, że zrobię to, gdy Rose się obudzi, choćbym miał ją tam przytargać za włosy.
   Położyłem się na jednej z dwóch poduszek, zachowując jednak sporą odległość od dziewczyny. Włożyłem ręce pod głowę i cicho westchnąłem. Zamknąłem oczy i wsłuchałem się w wyrównamy oddech Rosalie.
   Po kilkunastu minutach bezczynnego leżenia usłyszałem jak drzwi od mojego pokoju się uchylają i staje w nich Drake.
- To ona nie musiała iść? - spytał, wskazując palcem na Rose. Zamknął za sobą drzwi i usiadł na fotelu.
- Musiała, ale jej nie pozwoliłem. Źle się poczuła.
- Jak to? Czemu?
- Eh... Zabrałem Rosalie do magazynu, w którym kiedyś mieliśmy strzelaninę z Bad Boys. Pamiętasz? Magazyn wybuchł, bo jakiś idiota strzelił do butli z gazem.
- Pamiętam, pamiętam. Ale po co ją tam do cholery zabierałeś? Przecież to ich miejscówa.
- Tak, wiem, że to ich teren, ale chuj mnie to obchodzi. No i.. kiedy mieliśmy wychodzić, uderzyli ją drzwiami w głowę...
- To stąd ten plaster? - uniósł jedną brew z pytającym wyrazem twarzy.
- Tak. I myślę, że zrobiło jej się tak źle, właśnie przez to. Bo wiesz, ta głowa nie wygląda najlepiej. - mruknąłem, spoglądając na fioletową plamę, wychodzącą spod plastra dziewczyny.
- Zaraz, a Collins tam  był?
- Spinał dupę, jak nie wiem co, ale udało mi się opanować jego hormony. Aż go rwało do walki.
- Tak też myślałem.
- Czeka, aż go skopiemy. - uśmiechnąłem się z błyskiem w oczach.
- Zejdź potem na dół, to wspólnie coś dla niego zaplanujemy. - klasnął w dłonie.
   Nagle Rosalie zmieniła pozycję: przeniosła się z pleców na jeden bok tak, że była teraz całym ciałem zwrócona ku mnie i jednocześnie zmniejszyła nieco odległość między nami.
- Wiesz, nie będę przeszkadzał. Tylko uważaj na siebie, Bieber. - szepnął, wstając z fotela.
- Spokojnie, przecież mnie nie zabije. - zaśmiałem się cicho.
-  Nie o to mi chodzi. Dziewczyna to jedyna istota na świecie, która może cię zniszczyć. I to tak bardzo, że odbierze ci całą chęć do życia. I wcale nie żartuję. - i zatrzasnął za sobą drzwi.

Rosalie's POV:

   Pierwsze, co poczułam po przebudzeniu to ogromny ból. Ucisk w głowie był nie do zniesienia. Skuliłam się w kłębek, a rękoma delikatnie rozmasowywałam okolice miejsca, w którym miałam guza. Nie zastanawiałam się nawet nad tym, gdzie jestem, dlaczego jest mi tak ciepło i przyjemnie, czy skąd dochodzi delikatny zapach męskich perfum.
- Rose, wszystko okej? - usłyszałam męski głos i poczułam dłoń na swoim lewym ramieniu.
   Otworzyłam oczy i uniosłam głowę. Leżałam na łóżku w pokoju Justina, dokładnie okryta kocem. Chłopak siedział bardzo blisko mnie i przyglądał mi się ze zmartwieniem wymalowanym na twarzy. I w tym jednym momencie w mojej głowie narodziły się setki pytań.
- Co się stało? - spytałam spanikowana. Może to dziwnie zabrzmi, ale przez jeden moment przez głowę przemknęła mi myśl, że Justin mi czegoś dosypał i zgwałcił. Tak często bywa w filmach.
   Jednak ta teoria szybko została odrzucona, bo Justin był wyraźnie zmartwiony i raczej nie byłby w stanie tego zrobić.
- Hej, spokojnie, skarbie. Zasnęłaś u mnie, bo zrobiło ci się niedobrze. Nie pamiętasz?
Zacisnęłam powieki i zmusiłam swój mózg do myślenia. No, i rzeczywiście, przypomniałam sobie, jak Juss położył mnie na łóżku i jak powiedział, że nie pójdę do domu, dopóki nie odpocznę.
- Ach, no tak...- powiedziałam zawstydzona. Było mi głupio za swoją wyobraźnie i za swoje absurdalne wymysły o gwałcie. Ale z drugiej strony wyobrażałam sobie Justina i mnie w tym łóżku...
   Zadzwonił telefon. I nagle przypomniało mi się także, że już dawno temu miałam być w domu.
- O kurwa. - szepnęłam, spoglądając na wyświetlacz telefonu i wyświetlający się na nim numer.
- Daj go. - powiedział Justin wyciągając ku mnie rękę.
- Co? Po co? Co chcesz zrobić?
Chłopak jednak w milczeniu wyjął mi komórkę z rąk i odebrał połączenie.
- Halo? - Bieber przybrał niski ton głosu. Nadal zastanawiałam się, co Justin robi. - Jestem lekarzem i pańska córka miała niegroźny wypadek. Wychodząc z kawiarni uderzyła głową w słup i nabawiła się guza. Jednak została już wypisana i zaraz wyjdzie ze szpitala. Tak, już opatrzyliśmy ranę.
  Rany, facet ma jaja.


piątek, 7 marca 2014

Siedem.

   Rosalie's POV:


   Szybko pokonałam drogę dzielącą mnie od Justina i otworzywszy drzwi, weszliśmy do jednego z pokoi. Pomimo iż nie był ogromny, śmiało mogłam porównać go do zamkowej komnaty. Był tak przepiękny, że nie  byłam w stanie stwierdzić, czy słowo "przepych" jest tutaj odpowiednie. Bordowe ściany, ogromne łóżko z solidną, drewnianą ramą, szafa pasująca do koloru ramy łoża i wielkie pianino stojące w centralnej części pomieszczenia.
- Podoba ci się? - spytał Justin, uważnie obserwując moją reakcję.
- Żartujesz? Tu jest obłędnie! - powiedziałam, po czym ruszyłam w kierunku instrumentu. Stanęłam przed nim i delikatnie przejechałam palcami po klawiszach. - Umiesz grać?
   Chłopak dołączył do mnie, zasiadł za pianinem i poklepał miejsce obok siebie chcąc, bym usiadła obok niego. Zrobiłam o co prosił, po czym spojrzałam na niego pytająco. Ale on nic nie powiedział. Zamiast tego zaczął grać.
   Muzyka, która docierała do moich uszu była tak piękna, że z wrażenia otworzyłam usta. Z zdumieniem wpatrywałam się, jak długie palce Justina szybko, zwinnie i z wyczuciem naciskają klawisze, by móc wydobywać z nich dźwięk. Melodia nie była szybka - raczej stonowana, czyli taka, jaką lubiłam najbardziej. Zastanawiało mnie tylko, czy sam to skomponował.
   Jego twarz wyrażała pełne skupienie i powagę i mogłabym przysiąc, że w tym jednym momencie wyglądał jak grecki bóg.
   Kompozycja, którą mi grał nie była długa, to też kiedy Justin nacisnął ostatni klawisz odwrócił się w moją stronę i obdarzył mnie nieziemskim uśmiechem.
- I jak?
- Rany, sam to skomponowałeś?
- Tak.
- Jesteś naprawdę dobry. Nie rozumiem, dlaczego zajmujesz się tym, czym się zajmujesz, skoro masz taki talent?
- To dosyć skomplikowane, shawty. To jest po prostu łatwiejsze.
- Napadanie na banki, porywanie, ukrywanie się, życie pod ciągłą presja i kombinowanie jest prostsze, niż bycie muzykiem?
- Mówiłem, że to skomplikowane. - puścił mi oczko i wstał z siedzenia. Patrzyłam jak zmierza w stronę jakichś drzwi i potem jak wraca ku mnie z domową apteczką.
- To chyba  nie jest potrzebne. - parsknęłam śmiechem. - Już nie boli.
- Może i nie boli, ale wygląda jakbyś zleciała z co najmniej drugiego piętra. I to prosto na głowę. Dlatego nie gadaj już tylko wstawaj i siadaj na łóżku zanim cię do tego zmuszę.
   Z grymasem wymalowanym na twarzy, wstałam, podeszłam i usiadłam na niesamowicie miękkim materacu. Justin stanął nada mną, szperając w apteczce.
- Jak długo grasz? - spytałam nagle.
- Hm, w sumie to odkąd pamiętam. Zawsze miałem dryg do muzyki. Gram też na gitarze. - pochwalił się, przy okazji delikatnie dotykając moją głowę w miejscu, w którym miałam guza. - A co tak wypytujesz o muzykę? Też na czymś grasz?
- Nie, nie potrafię. Ale od zawsze marzyłam, żeby mieć takie cudo. - rzekłam, nie mogąc oderwać wzroku od białego pianina.
- Mogę cię nauczyć. - poczułam, jak przykłada coś do mojej głowy - plaster.
- Naprawdę?
- No jasne. - powiedział i lekko się ode mnie odsunął oceniając wygląd mojej głowy. Schował wszystko z powrotem do apteczki i ją zamknął. Odłożył pudełko na szafkę nocną obok łóżka i chwycił mnie za rękę.
- Chodź. - mruknął, ciągnąc mnie w stronę wymarzonego instrumentu. Zasiedliśmy przy nim tak, jak wcześniej.
- To jest dźwięk "A". - rzekł po czym nacisnął jeden klawisz. Podążyłam dłonią na klawisz, który nacisnął i zrobiłam to samo.
- Nie, źle. - sapnął, szarpiąc moją dłoń. - Rozluźnij ją. Wyobraź sobie, że nie ma kości.
   Ta sytuacja lekko mnie krępowała, ale zrobiłam, jak kazał.
- Dobrze. Posłuchaj: naciskasz za mocno. Rób to delikatnie. Jakbyś się bała, że go wciśniesz do środka. - szeptał cichutko.
   No i rzeczywiście. Rozluźniłam rękę i lekko przyłożyłam palec do wskazanego wcześniej miejsca i delikatnie je nacisnęłam, tworząc piękny dźwięk.
- Dokładnie tak. A teraz spróbuj zrobić to tak samo delikatnie, ale szybciej.
   Powtórzyłam czynność, czując się jak prawdziwa profesjonalistka. Wiedząc, że robię to dobrze uśmiechnęłam się triumfalnie. Justin wybuchł śmiechem.
- Jesteś niezła. Teraz już tylko w górę. - odwzajemnił uśmiech. Zapadła między nami niezręczna cisza. - Boli cię?
- Hm? - spytałam jakby wybudzona ze snu.
- Głowa, boli cię jeszcze?
- Ach, nie, już jest okej. Tylko co ja innym powiem...
- Powiedz, że uderzyłaś głową w słup. Zawsze wierzą.
- Skąd wiesz, że wierzą?
- Jestem gangsterem. Takie szkody to u mnie codzienność. - wzruszył ramionami.
- Czyli często odnosisz obrażenia?
- Częściej je zadaję. - rzekł, po czym wstał. - Chodź, chcę, żebyś kogoś poznała.
- Co? Kogo? - spytałam wstając.
- Nie przedstawię ci jeszcze moich rodziców, bo to chyba za wcześnie. Musimy poczekać, aż nasz związek bardziej rozkwitnie...
- Bardzo śmieszne. - wtrąciłam.
- ... ale przedstawię ci Drake'a. To spoko koleś, polubisz go. - chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął w kierunku drzwi. Wyszliśmy na korytarz i zostawiliśmy za sobą mega komnatę i weszliśmy do innego pokoju. Jednak chłopak zasłonił mnie całym ciałem tak, że nie byłam w stanie nikogo zobaczyć. Czułam się dziwnie. Poznawałam jego bandę, a tak właściwie wcale go nie znałam. Nie to, że mi to przeszkadzało...
- Drake? - spytał Juju uchylając drzwi.
- Tak?
- Jest ze mną ktoś, z kim chciałbym cię zapoznać. - powiedział po czym się odsunął. Zobaczyłam chłopaka siedzącego na fotelu z jakąś gazetą. Miał piękne, głębokie oczy i ciemne włosy, a jego muskuły, tak jak w przypadku Justina, robiły niesamowite wrażenie.
- Cześć. - mruknęłam nieśmiało.
-Yo. - powiedział, wstając. Podszedł do nas i wyciągnął rękę ku mnie, nieziemsko się uśmiechając. - Drake Johnson.
- Rosalie Average. Ale mów mi Rose. - odpowiedziałam ciepło, lekko ściskając jego dłoń. Nowo poznany chłopak zrobił duże oczy i spojrzał na Justina z niedowierzaniem, po czym znów przeniósł wzrok na mnie.
- Average? Zakładniczka?
- We własnej osobie. - wtrącił Justin.
- No, no. Wiele dzięki tobie zawdzięczamy, Rose. Jesteś naszą bohaterką.
- Chyba troszkę przesadzasz.
- Gdyby nie ty, właśnie kłócilibyśmy się o to, kto bierze łóżko pod oknem w ciasnej celi.
   W tej chwili zadzwoniła moja komórka. Szybko wyjęłam ją z kieszeni jeansów i spojrzałam na wyświetlacz. Mama.
- Halo?
- Rose? Gdzie jesteś?
- Ja... w kawiarni. - skłamałam.
- Wracaj do domu. Natychmiast.
- Co? Ale dlaczego?
- Chyba nam czegoś nie wyjaśniłaś. - głosy mamy był tak chłodny, że aż przeszedł mnie dreszcz.
- Ale o co chodzi, mamo?
- W domu porozmawiamy. I słowo ci daję, że jeśli za piętnaście minut nie zobaczę cię w salonie, nie skończy się to dla ciebie dobrze.
   Już miałam odpowiedzieć, gdy telefon wydał dźwięk mówiący o zakończeniu połączenia.
- Wszystko okej? - spytał Justin ujmując mój łokieć.
- Nie wiem. - wzruszyłam ramionami, chowając telefon do kieszeni. - Muszę już iść.
- Rozumiem. Chodź, odwiozę cię.
- Okej... To do zobaczenia, Drake. Miło było cię poznać. - powiedziałam ciepłym głosem i pomachałam mu, kierując się w stronę wyjścia.
- Mi też było miło. Do kiedyś.
   Kiedy tylko wyszłam z pokoju Drake'a dostałam ogromnych duszności. Zaczęło kręcić mi się w głowie i musiałam przystanąć. Oparłam dłonie o zgięte kolana i zamknęłam oczy.
- Hej, co z tobą? - usłyszałam zmartwiony głos Justina.
- Nie nic, po prostu.. Gorąco mi. I kręci mi się w głowie. - wydyszałam, robiąc krótkie pauzy między każdym słowem.
- Chodź tu. Nie wrócisz do domu w takim stanie.
   Poczułam, jak unoszę się do góry. Otworzyłam na moment oczy i zobaczyłam, że Justin znów wziął mnie na ręce.
- Ale ja muszę iść do domu...
- Nie ma mowy, zostajesz tu. Masz odpocząć. Słyszysz? Odpocząć.
   Wzięłam sobie jego słowa całkiem na poważnie i wiedziałam, że nie ma sensu się z nim kłócić. Poczułam pod sobą miękką powierzchnię, ale nie miałam już siły, by otworzyć oczy. Zamiast tego niemal natychmiast, jak w hipnozie, odpłynęłam w głęboki sen.

poniedziałek, 24 lutego 2014

Sześć.

Justin's POV:


   
- Justin?! - dziewczyna krzyknęła, wyraźnie wściekła. Postawiłem ją na ziemi, nadal trzęsąc się ze śmiechu. Jej reakcja była bezcenna. - Z czego się śmiejesz, palancie?!
Nie mogłem mówić przez nieopanowany napad śmiechu. Po prostu to było tak komiczne, że myślałem, że nie wytrzymam.
- Kochanie, nie bierz tego o siebie. - powiedziałem potulnie, chcąc ją w sobie rozkochać. Uwielbiałem, kiedy się irytowała, ale nie chciałem, by się obrażała. - To był tylko taki żart.
- Żart? Żart?! - krzyczała tak głośno, że aż zadzwoniło mi w uszach. Stała krok ode mnie i kipiała złością. - Czy ty znasz definicję tego słowa, idioto? Umierałam ze strachu - myślałam, że dostanę zawału, a ty nagle wychodzisz z idiotycznym uśmieszkiem i mówisz, że to kurwa był żart!
- Oh, daj spokój, shawty. Ale musisz przyznać, że przy mnie ten twój straszny dom z wesołego miasteczka to gówno, nie? - uśmiechnąłem się szeroko.
- Jesteś chujem, Bieber. Zapamiętaj to sobie. - Rose odwróciła się do mnie tyłem i wtedy mogłem zobaczyć słony płyn schnący na jej policzkach. Ona płakała?
- Hej, Rosalie, wszystko okej? Ty płaczesz?
- Nie jest okej. Zabierz mnie stąd. - wymamrotała pociągając nosem.
Podszedłem do niej od tyłu i złapałem ją delikatnie za ramię, by móc odwrócić ją w swoją stronę. Nie stawiała oporu, jednak pochyliła głowę nisko, zasłaniając twarz włosami i jednocześnie uniemożliwiając mi spojrzenie w oczy. Lekko chwyciłem ją za podbródek i uniosłem jej głowę do góry.
   I wtedy miałem pewność - przeze mnie płakała.
- Boże, kochanie, przepraszam. Nie wiedziałem, że tak zareagujesz.. - szepnąłem gładząc wierzchem dłoni jej mokry policzek. Nawet nie zauważyłem, że znaleźliśmy się tak blisko siebie. Czułem jej oddech owiewający moją twarz i zapach... Nie był to zapach żadnych perfum - jej własna, specyficzna woń, od której kręciło mi się w głowie. - Naprawdę tak bardzo się wystraszyłaś?
   Rose lekko pokiwała głową i spuściła wzrok na swoje stopy.
- Chodź tu. - powiedziałem, podchodząc jeszcze bliżej i oplatając dziewczynę ramionami. Czułem jej kruche ciało i wyrównany oddech. Zatopiłem twarz w jej włosach, chcąc zwiększyć intensywność zapachu. - Przepraszam, skarbie.
   Dziewczyna wydawała się niewzruszona moją czułością, ale pomimo wszystko odwzajemniła pieszczotę. Ścisnęła mnie rękami w pasie i cicho westchnęła.
   Gdyby tylko PPPI mógł nas zobaczyć...

Rosalie's POV:



   Justin bardzo zaskoczył mnie swoim zachowaniem. Jego bliskość mnie totalnie oszołomiła.
   Najbardziej zaskakujące jednak było to, że było po nim widać, że jest mu przykro. A Justin nie wyglądał na wrażliwego mężczyznę. Wcale a wcale. A teraz? Przepraszał mnie, przytulał i był przygnębiony. Jednak pozory potrafią zmylić.
   Strasznie mi się podobało, kiedy zwracał się do mnie słodkimi zdrobnieniami. Czułam wtedy, że robi mi się cholernie gorąco i mój policzek płonie w rumieńcu. A jego spojrzenie? W jego oczach można było utonąć, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. A oczy miał piękne - koloru pysznej, intensywnej czekolady, którą lubiłam pić w ulubionej kawiarni.
   Nie przeszkadzał mi fakt, że Jus był tak blisko. Przeciwnie, podobało mi się to ciepło biegnące od jego ciała, zapach dezodorantu i dłonie spoczywające na mojej talii. Głowę miałam opartą na jego klatce piersiowej i mogłam wsłuchiwać się w stonowane bicie jego serca.
   Przeniosłam dłonie z pasa na jego kark i jeszcze bardziej na niego naparłam, zmniejszając odległość między nami. Dzieliło nas wtedy zaledwie kilka milimetrów, a ja czułam, że chcę go jeszcze bliżej.
- Nadal się na mnie gniewasz? - mruknął mi cicho do ucha, przez co poczułam, jak przechodzą mnie ciarki. Ten chłopak dosłownie wzbudzał we mnie ogień.
- Może troszkę. - szepnęłam, nie chcąc, żeby Justin się ode mnie odsuwał. Chciałam, żeby ta chwila trwała jak najdłużej.
- Co mam zrobić, żebyś się nie złościła, hm? - jego głos z każdą wymawianą sylabą brzmiał jeszcze seksowniej. Zamarłam w chwili, kiedy poczułam jak gorący oddech chłopaka owiewa moją szyję. Delikatnie przechyliłam głowę na bok, chcąc poczuć to ciepło na większej powierzchni. To było niesamowite uczucie.
- Zdaję się na twoją inwencję twórczą, Justin. - wymamrotałam szybko.
- Potrafię być kreatywny. - rzekł seksownie.
   I wtedy je poczułam. Pełne, jedwabiście miękkie usta, które złożyły jeden, malutki, subtelny pocałunek na mojej szyi. Obiecuję wam, że gdyby nie to, że oplatałam jego szyję w żelaznym uścisku, upadłabym na ziemię przez miękkie kolana. Gwałtownie wciągnęłam powietrze i zaniemówiłam.
   Zaraz po pocałunku, ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu, zabrał ręce z mojej talii i odsunął się. Już nie stykaliśmy się ciałami, tylko staliśmy naprzeciwko siebie.
- I jak? Grzech pójdzie w niepamięć? - zapytał słodko, trzepocząc rzęsami jak mała dziewczynka.
- Zastanowię się. - postanowiłam zgrywać totalnie niedostępną. Nie lubiłam, kiedy ktoś miał nade mną jakąkolwiek przewagę. Odwróciłam się plecami do chłopaka i ruszyłam w kierunku drzwi, starając się wyglądać przy tym chociaż odrobinkę seksownie. Nadal czułam wilgoć na szyi. O Jezu, jak można być tak gorącym...?
   Szłam przed siebie nie odwracając się. Stanęłam tuż przed drzwiami i już wyciągałam rękę w stronę klamki, by móc je otworzyć, kiedy stało się coś, czego do końca nie zrozumiałam.
   W błyskawicznym tempie drzwi budynku otworzyły się od zewnątrz, uderzając mnie przy tym w głowę. Ujrzałam, jak żelazne wrota uchylają się, wprowadzając do środka jasne smugi światła i cienie. Kilka ciemnych cieni kształtujących się w postacie.
   Po uderzeniu, niemal natychmiast upadłam na ziemię. Wylądowałam twardo na ziemi i aż sapnęłam, kiedy poczułam, jak moje pośladki w rozpędu uderzają w ziemię. Złapałam się za miejsce, w którym poczułam pulsujący ból i zaskomlałam jak pies. Bolało niesamowicie - miałam poczucie, jakby czaszka pękła mi wpół.
- Witaj Bieber. - usłyszałam męski głos, którego nie słyszałam nigdy wcześniej.
- Collins. - w głosie Justina można było usłyszeć pogardę i wstręt.
- Zobaczyliśmy twój samochód z daleka i stwierdziliśmy z chłopakami, że zrobimy ci miłą niespodziankę.
- Rzeczywiście miła niespodzianka. - mruknął cicho i choć go nie widziałam, przez mroczki przed oczami, mogłam sobie wyobrazić, jak mocno zacisnął żuchwę w tej chwili.
- Wiedzieliśmy, że się ucieszysz. A ta panna, która leży na ziemi i zwija się z bólu? Twoja nowa zdobycz, hm?
Wiedziałam, że mówili o mnie. Nie wiedziałam, co dokładnie oznacza "twoja nowa zdobycz", ale w tym momencie byłam w stanie myśleć tylko o bólu, który wręcz rozsadzał mi czaszkę.
   Nagle poczułam na sobie czyjeś dłonie, więc postarałam się otworzyć oczy. Ujrzałam twarz zmartwionego Justina, który z troską się nade mną pochylał.
- Boli cię? - spytał na tyle cicho, bym tylko ja mogła usłyszeć. Dotknął miejsca, w które oberwałam i zaczął je delikatnie rozmasowywać. Syknęłam z bólu i odepchnęłam jego rękę.
   Korzystając z chwili, szybko zerknęłam w przeciwną stronę pomieszczenia. Stała tam kilkuosobowa (przez zawroty w głowie i rozmazany obraz nie byłam w stanie stwierdzić, ilu ich było dokładnie) grupa chłopaków. Patrzyli prosto na nas - mnie, leżącą na ziemi z twarzą bladą jak ściana i Justina, klękającego przy mnie z bezradną miną.
- Chodź, idziemy stąd. - szepnął Juju i wsunął rękę pod moje plecy i uda i podniósł z ziemi bez żadnego problemu. Poczułam jak unoszę się w powietrzu i jak silne ręce Justina trzymają mnie, bym nie upadła. W jego ramionach czułam się niebiańsko i jeśli walenie mnie w głowę żelaznymi drzwiami byłoby ceną za choć minutę czasu spędzonego w jego objęciach, to proszę bardzo. Walcie mnie ile wlezie.
   Czułam każdy stanowczy krok, który stawiał Justin. Zamknęłam oczy i pozwoliłam sobie na wtulenie twarzy w jego umięśniony brzuch. Pachniał nieziemsko, pysznie i uwodzicielsko. Może to trochę dziwne, ale aż wyobraziłam sobie siebie, zlizującą pot z jego idealnego ciała.
   Jedną rękę przewiesiłam przez kark Justina, a drugą przyłożyłam do miejsca, w którym odczuwałam ból. Kołysanie nie ustawało,a ja powoli odzyskiwałam wzrok.
- Dokądś się wybierasz, Bieber? - spytał jeden z tych, którzy uderzyli mnie drzwiami.
- Daj dziś spokój, Collins. - powiedział Justin w ich kierunku. - Nie przy niej.
- Och, ale dlaczego nie? Czyżby nie wiedziała, czym się zajmujesz? - otworzyłam oczy i spojrzałam na twarz niejakiego "Collins'a". Był przystojnym blondynem, obciętym na krótko i posiadał dojrzałe rysy twarzy. Ubranie miał podobnie do reszty jego świty: w ich strojach przeważały głownie czerń i czerwień.
- Powiedziałem, byś dał spokój. Poczekaj trochę, a dam ci porządnie w kość i twój zapał do walki troszeczkę przygaśnie. - ton Justina był twardy i pełen nienawiści. Zaczęłam się zastanawiać, kim byli owi mężczyźni. Jakiś wrogi gang Justina?
- Brzmi wyzywająco. Podejmuję wyzwanie. Podaj czas i miejsce. - Collins uśmiechnął się łobuzersko i napiął wszystkie mięśnie, gotów rzucić się do walki nawet w tym momencie.
- Bądź cierpliwy, a dostaniesz to, czego oczekujesz. Zakładam, że zobaczymy się jeszcze nieraz. - odpowiedział cicho, po czym wyszedł z budynku poprzez uchylone drzwi.
- Jak bardzo boli?
- Ach, tylko troszkę. - powiedziałam sarkastycznie, czując jak lekkie promienie słońca padają na moją twarz. Pozwoliłam sobie otworzyć oczy i wtedy dostrzegłam, że Justin mi się przygląda.
- Na co tak patrzysz?
- Chyba rzeczywiście mocno cię uderzyli. Masz niezłego sińca, mała. Nie wygląda to najlepiej.
- Cóż, lekkie pchnięcie to to nie było. Ale już nie boli tak bardzo. - wzruszyłam ramionami.
- Jednak wolałbym to sprawdzić. - mruknął bardziej do siebie, niż do mnie.
 Nim się obejrzałam, byliśmy już obok samochodu. Justin bardzo zręcznie posadził mnie na miejscu pasażera i zapiął pas. Zatrzasnął za mną drzwi i obszedł auto dookoła, by móc wsiąść na swoje siedzenie.
- Dokąd jedziemy?
- Do mnie. Chcę zobaczyć, czy aby na pewno nic ci nie będzie. - chłopak spojrzał na mnie z przepraszającym uśmiechem i odpalił silnik. Musiałam przyznać, że Juju był świetnym kierowcą - doskonale radził sobie w każdych warunkach. Jeździł znacznie lepiej, niż mój tata, który prawo jazdy posiadał od kilkunastu lat.
- Czego oni chcieli? - spytałam podczas jazdy, przerywając niezręczną ciszę. Ten zaś tylko na mnie spojrzał z wyrazem twarzy, którego nie potrafiłam odczytać.
- Każdy gang ma swoich wrogów. To byli nasi, chociaż nie mają jaj. Gdyby serio mieli coś w głowie, zaatakowaliby mnie, bez względu na to, czy tam jesteś, czy nie. A gdyby byli inteligentni, to wpadliby na pomysł, by i tobie zrobić krzywdę.
Poczułam jak mocno zaczęło bić mi serce. Przełknęłam ślinę, która nagromadziła się w moich ustach. Zdrowy rozsądek podpowiadał mi, bym nie wnikała, lecz miałam w sobie drugie wcielenie. Rozgadaną, ciekawską "Rosalie 2", która musiała wiedzieć absolutnie wszystko.
- Dlaczego mieliby to robić?
Chłopak westchnął cicho, jakby zmęczony moimi pytaniami.
- Byłaś tam ze mną. Sama. Mogliby pomyśleć, że jesteś moją dziewczyną. - uśmiechnął się sam do siebie, ukazując przy tym śnieżnobiałe zęby. - A cóż może zaboleć bardziej, od straty kogoś, kogo kochamy? Niszcząc ciebie, zniszczyliby mnie.
- Więc dlaczego tak po prostu pozwolili nam odejść, skoro tak bardzo chcą cię zniszczyć?
- Jak już mówiłem, nie mają za grosz inteligencji. Albo po prostu boją się, że moi kumple odwdzięczą się tym samym, gdy oni w ogóle nie będą się tego spodziewać. Powody mogą być różne, słońce.
- Ach. - odsapnęłam i nie zadałam już żadnego pytania. Chciałam dać Justinowi spokój, bo wyraźnie było po nim widać, że był czymś zmartwiony. Całą drogę przejechaliśmy, milcząc, ale nie narzekałam - moja głowa musiała odpocząć.
   Nie bolało już tak bardzo. Czułam jeszcze pieczenie w jednym miejscu, ale to było nic w porównaniu z tym, co czułam kilka minut wcześniej. Zerknęłam na Justina i przyłapałam go na tym, że on także na mnie spoglądał. Od razu zalałam się rumieńcem i spuściłam głowę, bo nie było to zwykłe spojrzenie. To był wzrok mówiący: "ależ jesteś seksowna".
- Słodko się rumienisz. - uśmiechnął się szeroko, odwracając wzrok i wlepiając go w ciągnącą się przed nami drogę.
- Justin? - zaczęłam.
- Tak?
- Czy w twoim domu będzie ktoś jeszcze?
- Och, kochanie, nie musisz się martwić, nikt nas nie przyłapie. - rzekł uwodzicielsko, po czym cicho się zaśmiał. - Wiesz, nie wyglądasz na taką. Ale podoba mi się to. Lubię takie ciche wody.
- Wydaje mi się, że jesteś troszkę niewyżyty seksualnie, skarbie. - po raz pierwszy użyłam słodkiego zdrobnienia pod adresem Justina. - A tak naprawdę chodziło mi o to, czy reszta twojej świty też tam będzie.
- Ugh, tak, wszyscy tam będą. A co?
- Nie, nic. - wymamrotałam szybko.
- Jesteśmy. - powiedział Justin, kiedy samochód się zatrzymał. Wyjrzałam przez okno i wręcz opadła mi szczęka.
   Dom, przed którym staliśmy, może i nie był duży, ale bardzo okazały i przytulny. Do drzwi koloru ciepłego brązu prowadziła wąska ścieżka wysadzana betonowymi płytkami, a ściany budynku były w kolorze jasnego piasku. Sama mogłabym w takim mieszkać, pomyślałam.
   Justin wysiadł z auta, zatrzasnął za sobą drzwi i czekał, aż do niego dołączę. Zrobiłam to w mgnieniu oka i nadal przyglądałam się budynkowi, ku któremu zmierzaliśmy.
   Justin zatrzymał się przed drzwiami i przekręcił klamkę, po czym otworzył przede mną drzwi.
- Ladies first. - rzekł, kłaniając się nisko.
Dygnęłam z gracją i przeszłam przez próg. Mieszkanie było skromnie urządzone - nic się szczególnie nie wyróżniało i nie przykuło mojej uwagi.
- I jak? Podoba ci się? - usłyszałam głos za sobą.
- Tak, bardzo.
- Chodź na górę. Tam mam apteczkę. - rzekł Justin, po czym mnie wyminął i wbiegł na schody, na lewo od drzwi. Ruszyłam za nim wolnym krokiem.
- A ta co tu robi? - usłyszałam damski głos dochodzący ze szczytu schodów. Podniosłam wzrok i spostrzegłam piękną dziewczynę, troszkę starszą ode mnie.
Lśniące czarne włosy sięgały jej aż do pasa, a czarne szpilki podkreślały niesamowitą długość jej nóg. Śmiało mogłaby pójść na modelkę.
- Chciałbym ci przypomnieć, że to nie twój dom, Ashley. - parsknął kpiąco Justin.
- I co? I dziwka będzie tutaj teraz przychodzić? Pamiętaj, że nie możemy jej ufać.
- Kto jak kto, ale ja jej ufam. - mruknął cicho.
- Ale ja nie, a siedzimy w tym razem. Więc obiecuję ci, że jeśli pójdę siedzieć, przez twoją nową przyjaciółkę, urwę ci jaja. - głos dziewczyny zhardział i miała gniewne spojrzenie, którym zmroziła zarówno mnie, jak i Justina.
    Ashley zeszła ze schodów i przeszła obok mnie z obojętnym wzrokiem. Spojrzałam na Justina.
- Nie przejmuj się nią. Ashley to największa suka jaką zna świat. No chodź. - powiedział, po czym zniknął mi z pola widzenia. Szybciorem wbiegłam na schody i poszłam za idącym korytarzem Justinem.

niedziela, 16 lutego 2014

Pięć.

Justin's POV:


   Nic nie układało się po mojej myśli.
   Napad na galerię miał się udać. Mieliśmy wsiąść do samochodu z towarem i odjechać, zanim jeden radiowóz zdążyłby dojechać na miejsce. A teraz? Pierdolenie się z jakąś laską, ciągła niepewność i podniesione ciśnienie.
   Czułem, że ufam Rosalie, ale nie byłem w stanie uwierzyć, że na prawdę mnie nie wyda. Moja praca nauczyła mnie, by nigdy nie ufać ludziom na sto procent.
   Nadal czułem silną potrzebę śledzenia dziewczyny, dlatego po wyjściu z kawiarni, ruszyłem do samochodu. Ale zamiast odpalić silnik i ruszyć do domu, po prostu wygodnie usadowiłem się na miejscu za kierownicą i czekałem, aż dziewczyna ze swoim pajacowatym koleżką wyjdą z kawiarni. Nie skończyłem jeszcze z nią rozmawiać.
   Wyjąłem ze schowka paczkę papierosów i lekko uchyliłem okno. Wyjąłem jedną szlugę, zapaliłem ją i głęboko się zaciągnąłem. Pozwoliłem, by dym przebywał w moich płucach jakiś czas, po czym wypuściłem smugę przez otwarte okienko. Poczułem, jak moje ciało lekko się rozluźnia, a przecież tego właśnie potrzebowałem najbardziej. Chwili spokoju.
   Znów uniosłem papierosa do ust i zachłannie wciągnąłem szkodliwą nikotynę. Paliłem już od dosyć dawna, a nawet mógłbym stwierdzić, że byłem od fajek uzależniony.
   Mijały minuty, papierosów z paczki stopniowo ubywało, a ja stawałem się coraz bardziej znudzony ciągłym czekaniem. Chciałem, by już wyszli.
   I nagle, jakby Bóg wysłuchał moich błagań, Rosalie wyszła z kawiarni w objęciach PPPI - "Pajacowatego Pseudo Przyjaciela Idioty". Trzymał rękę na jej talii i wyraźnie było widać jego zaloty. Tylko ślepy by nie zauważył, że chłopak serio coś do niej czuje. Wnioski? Rose najwyraźniej była musiała udać się do okulisty.
    Odpaliłem silnik i ruszyłem za nimi, zachowując jednak pewien dystans między nami. Nie było mowy, by Rosalie poznała mój samochód - w dniu napadu auto, którym jechaliśmy było skradzione. Nie mogliśmy przecież jechać naszym pojazdem, bo namierzyliby nas po rejestracji. "Pożyczoną" brykę zostawiliśmy gdzieś w lesie.
   Wtedy miałem właśnie mój samochód. Duży, czarny van, w którym spokojnie zmieściłoby się z dziesięć osób. Dziesięć dziewczyn. Pięknych dziewczyn, zgarniętych spod dyskoteki.  Nie to, żebym próbował...
   Jechałem za nimi strasznie się ślimacząc i, tak jak podejrzewałem - żadne z nich nie zorientowało się, że jest śledzone. Na pewnym skrzyżowaniu, Rosalie stanęła i czule przytuliła się do PPPI (och, jakież to kochane. Wyczuwacie ten sarkazm?). Mogłem być też świadkiem słodkiego buziaka w policzek, na co ten dupek pewnie się nie obraził. Przeciwnie, oczy nagle zrobiły mu się jeszcze żywsze, niż były do tej pory. Ja pierdole, ona na prawdę nic nie widzi..?
   Po doprawdy uroczym pożegnaniu oboje ruszyli w przeciwne strony. Ruszyłem więc za Rosalie, znacznie przyśpieszając. Z piskiem opon zatrzymałem się obok niej, chcąc, by PPPI, który nie był daleko od nas, zobaczył, że do niej podjechałem. Kurewsko podobało mi się, gdy się tak gorączkował. Wydawało mi się, że widział we mnie coś jakby konkurencję. To też mi się podobało.
- Hej, skarbie. - mruknąłem w stronę dziewczyny, która wyglądała, jakby lada chwila miała dostać zawału serca. Widać mocno ją wystraszyłem. Jednak po paru chwilach uspokoiła się i skrzyżowała ręce na piersiach, wysyłając mi zadziorną minę.
- Skarbie? Piepsz się, Bieber. W razie jakbyś zapomniał, przypominam ci, że jakiś czas temu mi groziłeś. Więc bądź tak łaskaw i daj mi spokój. - rzekła wykrzywiając usta z spojrzeniem pełnym obrzydzenia. Jeszcze przez jakiś czas mierzyła mnie wzrokiem, po czym ruszyła wolnym krokiem w kierunku, w którym szła wcześniej.
   Delikatnie nacisnąłem pedał gazu,  by móc jechać tuż obok niej. Chciałem ją zirytować - uwielbiałem, kiedy się wściekała lub obrażała. Była wtedy jeszcze słodsza.
- A może wsiądziesz? - spytałem kusząco.
- Co? Chyba śnisz. - prychnęła i lekko przyśpieszyła. Chyba chciała, żebym dał jej spokój. Jednak zawsze mówiłem: chcieć a móc to dwie różne rzeczy.
  Przyśpieszyłam wraz z nią, by móc dotrzymać jej kroku.
- Skarbie, proszę, wejdź do samochodu. Chyba się na mnie nie gniewasz..?
- Kurwa, nie mów do mnie "skarbie"! - wybuchła, a dla mnie był to moment czystej rozkoszy, kiedy mogłem tak przez otwarte okno patrzeć jak się złościła.
- Wejdź do samochodu, a więcej się tak do ciebie nie zwrócę. - zagruchałem potulnie. - No proszę cię, chcę ci jakoś wynagrodzić sposób, w jaki się do ciebie odniosłem.
   Widać było, że dziewczyna wyraźnie się zawahała. Stanęła nagle na samym środku chodnika, ze zmarszczonym czołem i ustami przeniesionymi na jedną stronę.
- Dokąd chcesz mnie zabrać? - spytała podejrzliwie.
- Zobaczysz, zobaczysz. - teraz już wiedziałem, że się zgodzi, dlatego otworzyłem drzwi od strony pasażera i uśmiechnąłem się zachęcająco. Rose jeszcze chwileczkę stała tam i mamrotała coś pod nosem, po czym zrezygnowana wsiadła do samochodu i zapięła pas. - Lubisz się bać?
- Co? - chyba nie bardzo zrozumiała moje pytanie.
- Zapytałem, czy lubisz się bać, ska... - uciąłem szybko, w porę uświadamiając sobie, że nie miałem się tak do niej zwracać.
- Hm... Zależy od tego, czego się boję. - odpowiedziała po krótkim namyśle.
- A nawiedzone domy? - uśmiechnąłem się szeroko.
- Uwielbiam. - odwzajemniła uśmiech. - Ale chwila... Chcesz mnie zabrać do wesołego miasteczka?
- Co? Dlaczego tak twierdzisz?
- Bo tam są nawiedzone domy, Justin.
Zaśmiałem się głośno i gardłowo, na moment odczepiając wzrok od jezdni i przenosząc na swoją towarzyszkę.
- O co ci chodzi? - spytała lekko urażona moją reakcją.
- Oj, moja mała Rosalie.. W wesołym miasteczku nie ma się czego bać. A już na pewno nie nawiedzonych domów.
- Komu jak komu, ale mi wydają się straszne.
- W takim razie chyba muszę ci pokazać, co tak naprawdę powinno wzbudzać w tobie lęk. Jezu, dziewczyno, jak można bać się nagranych śmiechów i sztucznej krwi?
- Więc gdzie mnie zabierasz, do cholery?
- W pewne straszne miejsce. Kiedyś dosyć często tam przebywałem. Nazywamy je z resztą bandy "The flame of darkness".
- Siła ciemności, hm? - spytała z uniesioną brwią.
- Mhm..
- A możesz mi chociaż powiedzieć, co to za "straszne miejsce"? - dwa ostatnie słowa podkreśliła charakterystycznym ruchem dwóch palców.
- Opuszczony magazyn. - powiedziałem udając powagę. To, co planowałem tam zrobić, miało być najkomiczniejszym żartem, jaki wymyśliłem do tej pory.
- Łuuuu... - powiedziała, udając strach. - Nieźle się zapowiada.
- A żebyś wiedziała. - uśmiechnąłem się do swoich myśli.


Rosalie's POV:


- No, wysiadamy. - rzekł Justin, kiedy auto nagle stanęło. Wydawał mi się być nieźle podekscytowany i nie wiedziałam, co to wróży. Otworzyłam drzwi samochodu i wyszłam na zewnątrz.
   Podniosłam wzrok i wręcz opadła mi szczęka. Budynek był ogromny i niesamowicie poniszczony. Okna, a raczej coś, co kiedyś nimi było, miały samo obramowanie, zero szyb. Ściany były poszarzałe i brudne, a wielkie żelazne drzwi uszkodzone. Atmosfera natychmiast stała się jakaś napięta, a przynajmniej ja tak to odbierałam, bo JuJu również milczał. Chyba chciał, żebym dokładnie zarejestrowała magazyn wzrokiem.
- Wow. - wydusiłam z siebie po chwili.
- Robi wrażenie, co? Ale spokojnie, to tylko przedsmak. Historia owego obiektu jest znacznie bardziej fascynująca. - powiedział zza moich pleców i minął mnie.
- Zaraz, zaraz, dokąd idziesz? - spytałam lekko spanikowana.
- A co myślałaś? Że będziemy tu tak stać? Wchodzimy do środka, sweetie. - rzucił i ruszył przodem, wyraźnie chcąc bym poszła za nim.
   Szybko przebiegłam dystans między nami i dołączyłam do Justina. Był ode mnie na tyle wyższy, że sięgałam mu ledwo do podbródka. Teraz zwróciłam uwagę również na jego muskuły. Był nieźle umięśniony, a jego bicepsy można było dostrzec przez cienki materiał szarej bluzy. Na ogół nie jestem zboczona, nic z tym rzeczy, ale w tym jednym momencie wyobraziłam go sobie bez ubrań. Matko...
   Nie przerywając marszu, trzymałam się blisko niego, aż doszliśmy do wejścia.
- Odsuń się na momencik. - poprosił, chwytając za klamkę ogromnych drzwi. Kiedy odsunęłam się parę kroków w tył Justin mocno szarpnął i coś w zamku kliknęło. Wrota do nawiedzonego domu stały przd nami otworem.
- Ladies first. - wyszczerzył się w zabójczym uśmiechu i podtrzymując dla mnie drzwi lekko się ukłonił. Tak naprawdę, już umierałam ze strachu, ale nie miałam zamiaru tego po sobie poznać. Miałam zamiar mu udowodnić, jaka jestem dzielna. Weszłam do środka, a Justin zaraz po mnie i zamknął za nami drzwi.
   W środku było ciemno, ale nie na tyle, bym nie mogła widzieć. Widziałam wszystko doskonale i to chyba było najgorsze. W tym domu było jeszcze straszniej, niż można było to sobie wyobrazić, patrząc na budynek z zewnątrz. Wszędzie totalna rozróba.
    Szliśmy głębiej a ja coraz bardziej czułam, że zaczynam panikować. Nie chciałam tu być. Zerknęłam przez ramię. Justin tam stał z kamiennym wyrazem twarzy i mi się przyglądał.
- Boisz się. - stwierdził. - W sumie nie jestem tym faktem zdziwiony, wiesz? To miejsce na prawdę może przyprawić o gęsią skórkę.
Justin rozglądał się po wielkim pomieszczeniu, jakby był to jego dziecięcy pokój z lat młodości. Przeszedł mnie lekki dreszcz.
- Najokazalszy magazyn. Lubiłem tu przychodzić. Pracował tu przyjaciel moich rodziców. Bywałem tutaj prawie codziennie. - westchnął głośno. - Pewnego wieczoru wydarzyło się jednak coś nieprzyjemnego.
- Co takiego? - spytałam drżącym głosem.
- Pewien pracownik magazynu miał problemy ze zdrowiem psychicznym. Tak z dnia na dzień dostał totalnego świra. Wmawiał sobie, że wszyscy chcą odebrać mu bliskich, których z resztą nie miał. Jak już mówiłem, był totalnie chory. Żona od niego odeszła i odebrała mu dzieci. Współczułem mu, wiesz? Widziałem jak z dnia na dzień kruszył się coraz bardziej. Paskudna sprawa. - Justin zrobił przerwę i zbliżył się do mnie o krok, patrząc mi w oczy z śmiertelną powagą wymalowaną na twarzy. - Raz przyszedł do pracy, jak na co dzień. I normalnie chciał się zabić. Wszyscy mówią, że miał ze sobą broń, z której wystrzelił w kierunku butli gazowej. Stąd pożar, który zniszczył doszczętnie wszystko. Niektórzy przeżyli, niektórzy nie. Ale najdziwniejsze w tej historii jest to, że próbowano odnowić magazyn...
- Co w tym dziwnego?
- ...ale nigdy tego nie zrobiono z powodu dziwnych przypadków jakie miały tutaj miejsce. W kątach odnawianych pomieszczeń były kałuże krwi, przez świeżo pomalowane ściany przebijał się cień ludzkiej twarzy. Zrezygnowano zatem z odnowy. A wiesz, co jeszcze jest ciekawe? Że wszyscy pracownicy, którzy uczestniczyli w odnowie magazynu, zginęli.
Ostatnie słowo Jusa krążyło echem po całym budynku. Poczułam jak włosy stają mi dęba.
- Jak to możliwe?
- Nie wiem, po prostu pochorowali się na różne choroby, miewali wypadki samochodowe... - chłopak wzruszył ramionami z obojętnym wyrazem twarzy. - Widzisz tamto miejsce?
Justin wskazywał mi miejsce za mną, więc się odwróciłam. Ujrzałam gładką ścianę, pewnie jedną z tych, która była odnawiana. Mogłam się domyślać, że pomalowali ją na biało, bo była bardzo poszarzała w ciemności.
- Widzę je. - szepnęłam.
- Jeśli się porządnie skupisz i spojrzysz w tamto miejsce, ujrzysz cień jego twarzy na ścianie. Ale musisz być skupiona. - mruknął cicho.
Spojrzałam na ścianę ponownie, tym razem skoncentrowana tylko. Nagle nic innego mnie nie obchodziło. Liczyła się tylko ta ściana i coś, co miałam na niej zobaczyć. Serce zaczęło mi być przyspieszonym rytmem i dłonie zaczęły się pocić.
   Stałam tak dosyć długo i nic na ścianie nie widziałam. Może nie umiałam się skupić? Stałam tak jeszcze chwilkę w całkowitym skupieniu i nic nie zdołałam ujrzeć.
- Justin, ja tam nic nie widzę. - rzekłam, odwracając się ku Justinowi.
   Serce prawie podeszło mi do gardła, kiedy zobaczyłam, że Justina za mną nie ma. Zaczęłam się gorączkowo rozglądać po całym pomieszczeniu, z nadzieją, że tam będzie.
- Justin! Justin! - krzyczałam w nerwach. Byłam przerażona faktem, że Justin zniknął bez żadnego uprzedzenia.
   Ciemność panująca wokół mnie sprawiła, że zaczęłam bać się jeszcze bardziej. Biegłam w kierunku każdego zakątka, poszukując Juju. Czułam jak po policzku spływały mi pojedyncze łzy.
   Zatrzymałam się w jednym kącie, chcąc pozbierać myśli. Szybkim ruchem otarłam słony płyn z twarzy i postarałam się uspokoić. Oddychałam powoli i głęboko i przymknęłam oczy na parę sekund.
   Nagle usłyszałam szelest za moimi plecami i z nadzieją, że to Justin błyskawicznie się odwróciłam. Nikogo jednak za mną nie było. Widać moja wyobraźnia płatała mi figle.
  Wróciłam do poprzedniej pozycji i prawie dostałam zawału serca. W jednej sekundzie usłyszałam głośny krzyk i poczułam jak silne i umięśnione ręce oplatają moje ciało. Owa postać uniosła mnie w górę tak, że nie dotykałam stopami podłogi. Zaczęłam piszczeć i się wierzgać, chcąc się uwolnić z tego żelaznego uścisku.
   Miałam jednak na tyle swobody w poruszaniu się, że byłam w stanie odwrócić głowę. Uczyniłam to i przestałam krzyczeć. Ujrzałam twarz roześmianego Justina, który następnie szepnął mi do ucha:
- Coś nie tak, skarbie? Przestraszyłaś się?

wtorek, 4 lutego 2014

Cztery.

Rosalie's POV:

- Co ty tu robisz? - spytałam zdezorientowana. Justin siedział na oparciu mojego fotela z nogami skrzyżowanymi w łydkach i wyglądał jakoś inaczej, niż wczoraj - bardziej seksownie. Wydawał się bardzo zrelaksowany i spokojny. Był też inaczej ubrany: biały podkoszulek, szara bluza i zwykłe jeansy. 
- Przecież wspominałem ci, że będę miał cię na oku. - rzekł, po czym zszedł z oparcia fotela i usiadł na przeciwko mnie. - A teraz, może odpowiesz na moje pytanie?
- Jakie pytanie?
- Tęskniłaś? - przeczesał włosy palcami, obdarowując mnie pięknym uśmiechem. Chwilę zastanawiałam się nad odpowiedzią, patrząc na chłopaka.
- Nie, ani trochę. - skłamałam, nie chcąc dać mu tej satysfakcji.
- Egh - mruknął pod nosem, przy czym spostrzegłam smutek w jego oczach.
- No dobrze, może trochę. - przyznałam ze skruchą.
- Wiedziałem, że tęskniłaś. Każda tęskni.
- Mmm, widzę, że jesteś pewny siebie. - powiedziałam, wygodnie usadawiając się w fotelu.
- Wiesz, praca gangstera tego wymaga. Słuchaj... - rzekł, podpierając się rękami o stolik i zbliżając się w moją stronę. - Nie przyszedłem tutaj bez powodu, nie ustaliliśmy jeszcze co masz mówić gliniarzom.
   Atmosfera zrobiła się lekko napięta i oboje szybko zapomnieliśmy o poprzedniej rozmowie, aby móc skoncentrować się na ważniejszych tematach. Nachyliłam się w stronę Justina, żeby mieć pewność, że nikt nie usłyszy naszej konwersacji.
- Lepiej słuchaj uważnie, bo powiem to tylko jeden jedyny raz. Już więcej tego nie usłyszysz. Masz mówić tak, jak ja ci każę, bez żadnych swoich ubarwień. Jak piśniesz chociaż jedno słowo, które mnie pogrąży, źle się to dla ciebie skończy. Zrozumiałaś? - przerażona pokiwałam głową i skupiłam się na tym, co chłopak chciał mi przekazać. - Zacznijmy od tego, że jak zapytają, czy mnie znasz, stanowczo zaprzeczysz. Masz mówić, że nie wiesz gdzie mieszkam, kim jestem i jak wyglądam. Powiesz im, że cały czas miałem na sobie kominiarkę. Zapewne zapytają cię o ciąg wydarzeń. Wtedy wytłumaczysz im, że  zbyt wiele nie pamiętasz, bo ta sytuacja cię przerosła i wszystko działo się zbyt szybko. Po zgubieniu pościgu związałem ci oczy, abyś nie mogła zobaczyć, dokąd i jaką drogą cię wiozłem. Po pewnym czasie, gdy znów usłyszałem syreny wyszedłem z samochodu i obszedłem go dookoła, aby móc cię z niego wyszarpać, zdjąć ci opaskę i kazać biec ze mną. Robiłaś to, co kazałem, ponieważ bałaś się, że zrobię ci krzywdę. Biegliśmy przeróżnymi ścieżkami, aż w końcu zostawiłem cię samą i zwyczajnie uciekłem. Jednak mieszkałaś w pobliżu lasu, dlatego wiedziałaś, jak dojść do domu. Wróciłaś zupełnie wykończona, więc z nikim się nie skontaktowałaś.
   Słuchałam go z zapartym tchem, chcąc wszystko zapamiętać i niczego nie pomylić. Byłam pod ogromną presją - wiedziałam, ze jeśli coś powiem źle, nie będzie to wróżyło nic dobrego. Kiedy skończył mówić, dokładnie powtórzyłam sobie całą historię w głowie.
- Zrozumiałaś? - spytał, wyrywając mnie z zamyślenia, zupełnie poważnym tonem. Justin nie brzmiał już tak łagodnie, jak wcześniej. Kiedy był taki suchy, naprawdę się go bałam.
   Wyprostowałam się i oparłam plecami o fotel, krzyżując ręce na piersiach.
- Zrozumiałam. - odszepnęłam cicho, ale wystarczająco głośny, by usłyszał.
- Dobrze. - westchnął głęboko znów przeczesując włosy palcami. Było w tej czynności coś takiego, że nie mogłam oderwać od niego wzroku, gdy to robił.
- A co z twoim brzuchem? - spytałam nagle.
- Co? - chyba nie bardzo wiedział, o co mi chodzi.
- No, zanim ode mnie wyszedłeś, bardzo cię bolało, pamiętasz?
- Aaa, tak. - powiedział, przechylając głowę lekko na bok. - Ale to nic. Bywało gorzej.
- "Bywało gorzej"? Justin, przecież ty autentycznie wręcz zwijałeś się z bólu!
- Nie widziałaś najgorszego. - rzekł, robiąc skrzywioną minę.
- Być może.
- To... na kogo czekasz?
- A skąd wiesz, że w ogóle na kogoś czekam?
- Intuicja. - odpowiedział, obdarzając mnie przy okazji najpiękniejszym z uśmiechów. Byłam pewna, że gdybym w tym momencie stała, ugięłyby się pode mną kolana.
- W takim razie... Twoja intuicja cię nie zmyliła. Jestem umówiona.
- Doprawdy? Z twoim "przyjacielem"? - spytał, kładąc dziwny akcent na ostatnie słowo.
- Tak. Ale nie rozumiem, o co ci chodzi. To mój przyjaciel. Tylko przyjaciel.
- Słuchaj, kochanie, jestem facetem, więc wiem, kiedy facet jest zakochany. A tamten patrzy na ciebie, jakby chciał cię zjeść.
- Dałbyś już z tym spokój. Patrick nic do mnie nie czuje, jesteśmy jak rodzeństwo. - starałam się przekonać Justina o swoich racjach, ale ten tylko kiwał głową z kpiącym uśmiechem.
- Zapytaj go kiedyś, a zobaczysz.
- A nawet jeśli jest we mnie zakochany, to co ci do tego? - spytałam zwężając powieki i lekko nachylając się nad stolikiem. - Zazdrosny?
   Udawał obojętnego, lecz widziałam, że coś go tknęło, bo za każdym razem, gdy rozmawialiśmy o Patricku, robił złą minę. 
- Egh, że ja zazdrosny? Ja nigdy nie jestem o nic zazdrosny.
- Czyli jesteś rozpieszczonym bachorem. - stwierdziłam.
- Uważaj, Average, bo powiesz o jedno małe słówko za dużo.
- Czy ty mi grozisz? 
- Możesz tak to ująć. - przytaknął. Jego ton znów zrobił się zimny, a oczy błyszczały poirytowaniem. 
- Wiesz, Bieber, może cię zaskoczę, ale tak się składa, że się ciebie nie boję. - oczywiście, kłamałam jak z nut i tylko modliłam się, by mi uwierzył. Przyswoiłam sobie jego ton i teraz mówiłam tak samo sucho, jak on.
- Więc zacznij. - szepnął i nachylił się w moją stronę tak, że nasze twarze dzieliło zaledwie kilka milimetrów. - Jeśli chcesz, chętnie ci w tym pomogę.
   I właśnie, gdy Justin kończył swoją wypowiedź, pojawił się Patrick. Widać było, że chłopak nie był tym faktem uszczęśliwiony, wręcz przeciwnie, wydawał się zawiedziony. Przyjaciel podszedł do nas, więc wstałam i czule go przytuliłam, a w tym samym czasie zauważyłam jak gangster patrzy na nas i się gorączkuje. Mogłam wtedy jednoznacznie stwierdzić, że z jakiegoś powodu Justin nie przepada za moim przyjacielem. Oczywiście nie obeszło się bez "mruczenia pod nosem" ze strony Juju, bo tak na niego mówiłam. 
   Patrick chciał być miły wobec Justina, więc podszedł do niego, podał rękę i się przywitał, niestety nie otrzymał zwrotnego szacunku. Gangster tylko popatrzył na niego i totalnie olał.
   Nagle, jak gdyby nigdy nic Justin zwrócił się w moją stronę z lekkim uśmiechem. A przecież zaledwie minutę temu mi groził.
- Muszę już lecieć, nie będę wam przeszkadzał. Do zobaczenia, piękna. - powiedział i wstał z fotela, ustępując miejsca Patrickowi. Ruszył ku wyjściu, po drodze wysyłając mi jeszcze jeden z tych jego czarujących uśmiechów, po czym zniknął w drzwiach. 
- Kto to był? - spytał Patrick spoglądając na mnie podejrzliwym spojrzeniem. 
- To... - zawahałam się. Nie miałam zielonego pojęcia, co odpowiedzieć przyjacielowi. Przecież nie chciałam go okłamywać. - To mój znajomy.
- Serio? Nigdy dotąd go nie widziałem.
- Rzadko się widujemy. - mruknęłam pod nosem. Kusiło mnie, by powiedzieć mu całą prawdę, rozpłakać się w ramionach i pozbyć tej okropnej presji, jaka na mnie w tej chwili ciążyła. Ale obiecałam Justinowi, że nie puszczę pary z ust. Nadal miał kluczyk do moich ust.
- Hej, wszystko w porządku? - Patrick był wyraźnie zmartwiony. - Kłóciliście się o coś?
- Skąd wiesz?
- Kiedy wchodziłem, widziałem, jak skakaliście sobie do gardeł. Nie wydaje się przyjacielskim facetem.
- Bo nie jest. - odparłam cierpko. 
- Rozumiem. - odsapnął Patrick, widząc, że nie mam ochoty dłużej rozmawiać o Justinie. - Więc? Opowiesz mi, co dokładnie się wczoraj wydarzyło?
   Spojrzałam na niego spode łba i przeklęłam się w myślach. 
- No więc... Nie wiem, co mam ci powiedzieć... - plątałam się w własnych słowach.
- No, ale jak to? Nie chcesz mi powiedzieć?
- Co? Nie, nie o to chodzi... Ja po prostu... 
- O co chodzi, Rose? Co się z tobą dzieje? - Patrick był lekko zdezorientowany, ale w jego oczach widziałam zmartwienie. Martwił się o mnie, a ja musiałam go okłamywać. 
- Nic, wszystko w porządku. Po prostu... bardzo przeżywam tamte wydarzenia. Wiesz, jak sobie pomyślę, co ten porywacz mógł mi zrobić, robi mi się słabo.Czuję, że tym bandytą może być każdy.
- Rozumiem. Jeśli nie chcesz, nie mów. Poczekam, aż będziesz na to gotowa. - uśmiechnął się słodko i wyciągnął ku mnie rękę. Ujął moją dłoń i zaczął delikatnie gładzić ją palcami. 
   Odetchnęłam z ulgą, wiedząc, że nie muszę dawać mu kolejnej porcji kłamstw. 
- To jak? Kakao z syropem karmelowym? - zaproponował, wstając z fotela.
- Jasne. - uśmiechnęłam się szeroko, widząc jego dobre intencje. Nie ma lepszego przyjaciela na świecie.

 

środa, 29 stycznia 2014

Trzy.

Rosalie's POV:

   Gdy Justin miał już wychodzić krzyknęłam do niego, żeby na siebie uważał. W końcu w okolicach mogła czaić się policja. Wtedy spojrzał na mnie i obiecał mi, że będzie ostrożny. Zapewnił mnie, że nic mu się nie stanie. Trochę się uspokoiłam, ale nadal miałam wrażenie, że go złapią. Martwiłam się o niego. Strasznie mi się spodobał, lecz nie chciałam mu tego pokazać.
   Udawałam obojętną, a po tym jak wyszedł zjechałam po drzwiach na dół i siedząc na podłodze wybrałam w telefonie nowo zapisany kontakt. Przez chwilę patrzyłam w ekran komórki nie wierząc, że naprawdę mam numer tego seksownego porywacza. Ze łzami w oczach przyłożyłam telefon do klatki piersiowej. Tuliłam go do siebie około pięć minut.
   Przerwało mi to pukanie do drzwi, gdy otworzyłam drzwi przed moimi oczyma stał Patrick i wtedy pomyślałam sobie "ahh, jeszcze tego mi brakowało". To było najgorsze co mogło mnie spotkać. Bardzo go lubię, ale przyszedł zadręczać mnie pytaniami. Cały czas rzucał pytania w moją stronę typu "Kim on był?", "Czy ja go znam?", "Nic Ci nie zrobił?".
    Nie chciałam mówić mu, że nie mam dzisiaj ochoty na takie rozmowy. Trochę z nim porozmawiałam, zapytałam czy chce herbatę i ruszyłam w stronę kuchni. Po drodze potknęłam się o ciuchy, które są porozrzucane po całym mieszkaniu. Oczywiście nie obeszło się bez chichotów przyjaciela siedzącego w salonie.
   Patrick najwidoczniej zauważył, że nie jestem w dobrym stanie, że jestem zmęczona i potrzebuję odpoczynku. Powiedział, że jak chcę to możemy się umówić w kawiarni. Bardzo się ucieszyłam i bez zastanowienia zgodziłam się na tą propozycję.
   On nie chcąc dłużej mnie męczyć podszedł do mnie i powiedział, że mam napisać kiedy będę chciała się spotkać. Uścisnęłam go po czym on ruszył w stronę drzwi. Przez chwilę stałam w kuchni zastanawiając się nad zaistniałą sytuacją.
   Ocknęłam się po usłyszeniu dźwięku sms'a. Podbiegłam do stolika, na którym leżał mój telefon i zerknęłam od kogo. Na początku myślałam, że to od Patrick'a, lecz doznałam szoku. Był to sms od Justina, którego treść brzmiała: "Dobranoc, piękna".
   Byłam doprawdy wniebowzięta i pewnie stałabym w tej kuchni wpatrzona w ekran komórki znacznie dłużej, gdyby nie zmęczenie, które mnie dopadło. Nie czekając dłużej, poszłam się odświeżyć i zanim się obejrzałam, zasnęłam.

Justin's POV:

- Nawijaj, Bieber. - powiedział sucho Mike. - Dlaczego tamta mała suka właśnie siedzi w domu i w każdej chwili może na nas donieść, zamiast leżeć pod stertą liści?!
- Uspokój się, bo zaraz ci piana z pyska wypłynie. - odparłem cierpko, siadając na fotelu, naprzeciwko całej reszty. - Ona jest w porządku.
- Ona jest w porządku. - zacytował mnie Mike wysokim głosikiem, robiąc skrzywioną minę. - Czy ty kurwa w ogóle siebie słyszysz?! - wstał z kanapy i zaczął chodzić w tę i z powrotem, wyraźnie zamyślony.
- Uspokójcie się. - wtrącił Drake. - Justin najwyraźniej miał jakiś powód, by ją uwolnić. Może i jest idiotą, ale jednak ma mózg.
- Ja tu jestem. - burknąłem cicho.
- Och, świetnie. - odezwała się Ashley. - Więc może szanowny i doprawdy superinteligentny pan Justin zechce nam przedstawić powód dla którego uwolnił naszą zakładniczkę, paradował przy niej bez kominiarki, jak gdyby  nigdy nic i na dodatek, jakby tego było mało, podał jej swoje imię. No dalej, słuchamy. - powiedziała zdzirowato, zakładając nogę na nogę i podpierając policzek o otwartą dłoń.
   Wszyscy zerknęli na mnie wyczekująco.
- No, okej. Powodów jest kilka, panno Redbrid. - skinąłem głową w stronę Ashley, otrzymując w zamian wrogie spojrzenie. - Pierwszym z nich jest strach. Ona się mnie boi, rozumiecie? Wie, że gdyby komuś pisnęła słówkiem o tym, co widziała, zapłaciłaby za to. Drugi powód: pomogła mi i mogła wcisnąć mnie za kratki, ale tego nie zrobiła...
- Możesz trochę jaśniej? - zirytował się Mike.
- Ścigała mnie policja i nie miałem zielonego pojęcia, gdzie jechać. Znajdowałem się w części Startford, w której bywałem raz na ruski rok. Ona mnie pokierowała do swojego domu, a przecież wszystko mogło potoczyć się inaczej i zamiast pomagać mi, mogła pomóc policji, czyż nie? Mogła poprowadzić mnie tak, że zamiast dojechać na the winners, wjechałbym prosto w obławę policji. I co wy na to?
   Wszyscy milczeli. Jak widać, wszyscy byli tak samo jak ja zdumieni postawą Rose. Nikt się tego nie spodziewał.
- I co teraz? - spytał Drake przerywając ciszę.
- Nie musicie się martwić. Nic złego nas z jej strony nie spotka, już ja tego dopilnuję. Mam zamiar mieć ją na oku przez kilka najbliższych dni. Wymyślę jakąś wiarygodną historyjkę, którą wciśnie policji i wszyscy będą zadowoleni. - klasnąłem w dłonie.
- Obyś miał rację, Bieber, bo daję ci słowo, że jeśli ta dziwka nas wyda...
- Nie wyda. A poza tym, nazywa się Rosalie. - przerwałem mu i wstałem z fotela, kierując się ku schodom. Minąłem wściekłego Mike'a i wbiegłem na górę kilkoma dużymi susami. Wszedłem do swojego pokoju, już po drodze zdejmując koszulkę. Zamknąłem za sobą drzwi na klucz, by ktoś z siedzących na dole tutaj nie wchodził.
   Już chwilę potem znalazłem się w łazience i całkowicie pozbawiony ubrań, wszedłem pod prysznic.
   Na te kilka chwil przestałem myśleć o czymkolwiek; o Rose, o nieudanym napadzie na jubilera, o reszcie bandy. Prysznic zadziałał na mnie uspokajająco. Delikatnie mydliłem ciało, czując unoszący się miły zapach mydła. Ani trochę się nie spieszyłem i pozwalałem wodzie strumieniami spływać po swoim ciele. Kiedy woda całkowicie zmyła mydliny z mojej skóry, zakręciłem gorącą wodę i wyszedłem z kabiny.
   W mgnieniu oka wytarłem się ręcznikiem, który wisiał na haku obok kabiny prysznicowej i owinąłem go sobie wokół pasa. Przeczesałem jeszcze włosy palcami i umyłem zęby.
   Kiedy wszystkie moje potrzeby fizjologiczne zostały załatwione, wyszedłem z łazienki, gasząc za sobą światło i podszedłem do szafy, z której wyjąłem czyste bokserki i szare dresy. Założyłem to, co wyciągnąłem, zgasiłem światło w pokoju, po czym rzuciłem się na łóżko, zupełnie wycieńczony. Zanim jednak zasnąłem , sięgnąłem po telefon, który leżał na szafce nocnej.
   Odblokowałem ekran i zacząłem wystukiwać treść wiadomości z szerokim uśmiechem. Treść okazała się krótka, tylko dwa słowa. Wysłałem ją do prawidłowej osoby, odłożyłem komórkę z powrotem na szafkę i o niczym już nie myśląc odpłynąłem w głęboki sen.

Rosalie's POV:

   Obudziłam się dokładnie o godzinie ósmej piętnaście. Wzięłam telefon do ręki znów czytając sms'a, którego dostałam wczoraj od Justina. Westchnęłam kilka razy, wstałam i pościeliłam łóżko. 
   Miałam wyjątkowo dobry humor, czyżby przez tego sms'a? To było bardzo prawdopodobne. Zdecydowałam się dzisiaj na spotkanie z przyjacielem, ale w miarę szybko uświadomiłam sobie, jak wczesna jest godzina i że Patrick pewnie śpi. Stwierdziłam, że nie będę go budziła . 
   Przechodząc korytarzem mojego mieszkania i rozglądając się dookoła wzięłam się za sprzątanie. Straszny bałagan wczoraj zostawiłam. Nie mogłam już na to patrzeć. Pokonując tą "kupę" brudu, usłyszałam dzwoniący telefon. Nie zdążyłam odebrać. Okazało się, że dzwonił Patrick. Teraz mogłam być pewna, że już nie śpi. Wyszukałam go w kontaktach i natychmiastowo zadzwoniłam prosząc o spotkanie.
   Jak można się było tego spodziewać, Patrick zgodził się nawet się nad tym nie zastanawiając. Umówiliśmy się więc na dziesiątą w "naszej" kawiarni, a co za tym szło, miałam jeszcze dużo czasu w zapasie. Kontynuowałam zatem sprzątanie, nie spiesząc się i błagając los, by czas płynął szybciej. 
   Rodzice w sypialni twardo spali, więc każdą czynność starałam się wykonywać jak najciszej. Męczyło mnie już tosprzątanie, ale uśmiech nadal widniał na mojej twarzy. Tego dnia już nic nie mogło zepsuć mi humoru. Po jakimś czasie, gdy zamiatałam podłogę otworzyły się drzwi z pokoju rodziców i zza futryny wyłoniła się moja mama.
    Była wyraźnie zdziwiona tym, że już nie śpię i jednocześnie zadowolona tym, że sprzątam. Miała jednak gorszy dzień. Można było wywnioskować to po jej wyrazie twarzy.
- Dzień dobry. - powiedziałam wesoło podskakując ku mamie i całując ją w policzek. 
- No cześć. - odpowiedziała zaskoczona moim zachowaniem. - Jak ci minął wczorajszy dzień?
- W porządku. - co innego mogłam jej powiedzieć? "Przystojny bandyta porwał mnie jako zakładniczkę, chciał zabić, ale zdołałam go przekonać, że go nie wydam i dlatego teraz tu przed tobą stoję"? Chybaby zawału dostała. - Byłam z Patrickiem w galerii handlowej.
- Naprawdę? Kiedy? Dziecko, mogło ci się coś stać, podobno wczoraj ktoś napadł na tamtejszego jubilera! I na dodatek wyszedł z jakąś zakładniczką! - mama była teraz zdenerwowana, ale na szczęście, nie miała pojęcia o szczegółach. 
- Tak, słyszałam o tym. Biedna dziewczyna. Ale nie martw się, my byliśmy tam duużo wcześniej. - czułam się źle z przymusem okłamywania własnej matki, ale nie mogłam nic poradzić. Obiecałam.
- Dziecko, uważaj na siebie. 
- Wiem, mamo. 
   Mama westchnęła ciężko i wyjęła mi miotłę z dłoni, po czym zabrała się do zamiatania tej części salonu, której nie zdążyłam pozamiatać. 
- A dziś gdzieś wychodzisz?
- Tak, idę do kawiarni spotkać się z Patrickiem. 
- Patrickiem? Bardzo go lubisz, co? To dobry chłopak. Idealny na zięcia. - zażartowała, wiedząc, jaka będzie moja reakcja.
- Mamo, przestań. To mój przyjaciel. - wywróciłam oczami i wbiegłam po schodach, zostawiając mamę samą. 
   Weszłam do swojego pokoju i otworzyłam przed sobą szafę. Jak zawsze w mojej głowie narodziło się pytanie: " Co dziś założyć? ". Po bezlitosnej walce z lawiną nieposkładanych ubrań wyjęłam niebieską koszulę zapinaną na guziki i białe spodnie. 
   Zrzuciłam z siebie piżamę i w oka mgnieniu wcisnęłam się w ciasne spodnie i koszulę. Byłam już prawie gotowa do wyjścia. Weszłam jeszcze szybko do łazienki i przeczesałam włosy grzebieniem. Jednak po zobaczeniu swojego odbicia w lustrze stwierdziłam, że moje włosy nie prezentują się najlepiej, więc szybko związałam je w wysokiego koka na czubku głowy. 
- Nie najgorzej. - mruknęłam pod nosem, oceniając swój dzisiejszy wygląd. 
   Wyszłam z pokoju i zbiegłam na dół. W przedpokoju założyłam na stopy swoje białe vansy i oznajmiłam mamie, że wychodzę.
- Tylko wróć na obiad! - odkrzyknęła.
   Opuściłam dom i spojrzałam na godzinę. Z Patrickiem miałam się spotkać dopiero za godzinę. No pięknie, pomyślałam.
   Szłam dosyć wolnym krokiem, chcąc, by czas mi na tym szybciej minął, ale ku mojemu rozczarowaniu od wyjścia z domu do kawiarni minęło jedynie piętnaście minut.
   Na dworze było dosyć wietrznie, dlatego kiedy weszłam do ciepłej kawiarni, odetchnęłam z ulgą. Od razu upatrzyłam sobie miejsce obok kaloryfera i podeszłam do blatu za którym stał kasjer, by złożyć zamówienie.
   Chłopak za kasą miał rude włosy, które podkreślały kolor jego oczu. Optycznie wydawał się bardzo miłą i sympatyczną osobą, dlatego też uśmiech przy składaniu zamówienia nie schodził mi z twarzy. Poprosiłam o Mokkę i kokosowe ciasto, po czym wręczyłam mu dwudziestu dolarowy banknot i odeszłam do upatrzonego wcześniej miejsca.
   Usiadłam na wygodnym fotelu, jednocześnie wyjmując telefon z kieszeni spodni. Odgarnęłam włosy bezładnie opadające mi na twarz i zaczęłam przeglądać wiadomości. Zabrałam się za usuwanie wszystkich niepotrzebnych sms'ów. Zostawiłam tylko tą jedną jedyną od wyjątkowego nadawcy i o wyjątkowej treści. 
   Na chwilę odczepiłam wzrok od ekranu komórki słysząc kroki zbliżające się ku mnie i zobaczyłam wysoką kelnerkę z moją kawą i talerzykiem z ciastem. Gdy ta położyła mi na stole długo oczekiwane zamówienie, grzecznie podziękowałam i obdarowałam ją szczerym uśmiechem.
   Chwyciłam cukier w saszetce, leżący na talerzyku pod filiżanką i wsypałam do gorącego napoju, energicznie go mieszając, chcąc, by cukier się rozpuścił. Delektowałam się smakiem pysznego ciasta, co jakiś czas popijając łyk ciepłej kawy, jednocześnie bawiąc się klapką od telefonu.
   Kiedy na moim stoliku zostały tylko puste naczynia, zerknęłam na wyświetlacz komórki, aby dowiedzieć się za ile zjawi się Patrick. W tym samym czasie na moim policzku poczułam lekki powiew ciepłego wiatru. Zaskoczona szybko odwróciłam głowę i ku mojemu zdziwieniu ukazała mi się twarz człowieka. W afekcie odskoczyłam od postaci, żeby ujrzeć ją z większej odległości i móc stwierdzić kim ona jest.
- Justin? - spytałam.
- Tęskniłaś? - odpowiedział z łobuzerskim uśmiechem. 

   

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Dwa.

Rosalie’s POV:

   Nic do mnie nie docierało. Ani to, że właśnie zostałam porwana jako zakładniczka, ani to, że siedziałam obok przestępcy, który napadł na jubilera i nie miałam pojęcia, dokąd mnie wiezie. Po prostu szok.
   Najgorsze jednak było to, że nie wiedziałam, co chłopak siedzący obok mnie ma zamiar ze mną zrobić. Dokąd mnie wiózł? Kiedy mnie wypuści? Czy mnie w ogóle wypuści? Tysiące pytań i ani jednej odpowiedzi. Pomimo strachu, postanowiłam się odezwać.
- Dokąd mnie wieziesz? - spytałam jąkającym się głosem, spoglądając na porywacza. Skłamałabym, mówiąc, że nie był przystojny. Co jakiś czas przyłapywałam się na tym, że zerkałam na niego ukradkiem oka.
   Miał włosy koloru ciemnego blondu i wystające kości policzkowe. Oczy były głębokie, ale nie byłam w stanie stwierdzić, jakiego są koloru. Jego ubrania także były nienaganne: czarne spodnie, luźno zwisające na biodrach, czarny T-shirt z nadrukiem i skórzana kurtka. Podsumowując: wyglądał jak model.
    Chłopak w odpowiedzi na moje pytanie zmarszczył czoło i wyglądał, jakby się nad czymś intensywnie zastanawiał.
- Nie mam pojęcia, co z tobą zrobić, skarbie. - rzekł po dłuższej chwili. Zaraz, zaraz.. Czy on powiedział do mnie “skarbie”?
- Jak to? - można było usłyszeć panikę w moim głosie.
- Posłuchaj. - powiedział, wlepiając we mnie wzrok. Aż lekko zadrżałam, czując na sobie jego spojrzenie. Byłam wciśnięta w szparę między siedzeniem a drzwiami, a jedną rękę trzymałam zaciśniętą na klamce. Musiałam wyglądać przekomicznie. - Słyszałaś mój głos, widziałaś moją twarz. Nie mogę cię teraz tak po prostu wypuścić, za dużo wiesz..
- Przecież nikomu nic nie powiem! - przerwałam mu, lekko się unosząc.
- Mogę mieć tego pewność? - spytał, powtarzając moje własne słowa. Westchnęłam ciężko.
- To co masz zamiar ze mną zrobić?
- Właściwie to powinienem cię zabić. - powiedział to tak beztrosko, jakbyśmy rozmawiali o pogodzie. A tu chodziło o moje życie.
- Proszę cię.. - powiedziałam błagalnym tonem, czując jak pojedyncza łza spływa mi po policzku. - Nikomu nic nie powiem. Nawet nie znam twojego imienia. Przysięgam, obiecuję, nic nie powiem, ale wypuść mnie… - zaczęłam cicho łkać, kiedy chłopak zamilkł. Jego milczenie nie wróżyło nic dobrego, a napięcie rosło z każdą sekundą.
- A twój chłopak? - spytał nagle.
- Co? - nie rozumiałam pytania. Jaki chłopak?
- Co z nim? Nie sądzę, żebyś chciała go okłamywać. A jeśli miałbym cię wypuścić, NIKT nie mógłby wiedzieć co się z tobą działo.
- Jeśli trzeba, będę kłamać. A poza tym.. Nie mam chłopaka. Ten, który był ze mną w galerii to mój przyjaciel. - sprostowałam szybko.
- Doprawdy? - na jego twarzy pojawiło się coś na kształt uśmiechu. - On też tak twierdzi? Że jest tylko przyjacielem? Bo ze sposobu, w jaki na ciebie patrzy można wywnioskować co innego.
- Nie wiem, co on twierdzi. Może jak mnie wypuścisz, to go zapytam i ci powiem, co? - zapytałam lekko rozbawiona jego dziwnymi przypuszczeniami.
- Sprytne zagranie, mała. Ale nie wiem.. Postaraj się mnie zrozumieć, muszę dbać o każdy szczegół. Muszę chronić siebie i resztę. Co jeśli następnego ranka do moich drzwi zapuka policja?
- Nikomu nic nie powiem. Będziesz mi musiał zwyczajnie zaufać.
   Nastała niezręczna cisza. Chłopak najwyraźniej rozmyślał, co ze mną zrobić. Zmarszczył czoło i zacisnął usta tworząc z nich jedynie prostą linię.
   Bandyta wydawał się w porządku, ale przede wszystkim wzbudzał we mnie lęk. Gapiłam się na niego jak ostatnia idiotka, czekając na werdykt. Mijały minuty, a ja ani na chwilkę nie odwróciłam od niego wzroku.
- Kurwa mać! -  wrzasnął tak głośno, że aż podskoczyłam na siedzeniu. Chłopak nagle dodał gazu, wbijając mnie w fotel.
- Co się dzieje? - byłam kompletnie zdezorientowana.
- Spójrz w lusterko, a się dowiesz. - powiedział sucho. Zrobiłam, co kazał. W bocznym lusterku ujrzałam dwa wozy policyjne z włączoną syreną. Ścigali nas.
   Zerknęłam w przednią szybę i starałam się skojarzyć część miasta, w której się znajdowaliśmy. Doskonale znałam tą okolicę - niedaleko od ulicy, którą jechaliśmy, był mały lasek, a za nim, mój dom. Wpadłam na pomysł, którego do końca nie przemyślałam.
- Jedź jeszcze trochę prosto, a na najbliższym zakręcie skręć w lewo. - powiedziałam stanowczo. Kierowca zerknął na mnie spojrzeniem pełnym zwątpienia, ale po chwili przeniósł wzrok na drogę.
- Co ty kombinujesz?
- Chcesz, żeby cię złapali? Mi to w sumie różnicy nie zrobi, będzie lepiej dla mnie, jeśli cię złapią. Byłabym wolna. Ale jeśli chcesz im uciec, musisz mnie posłuchać.
- Skąd mam wiedzieć, że nie kręcisz? - napięcie rosło i jego ton nie był już taki miły jak na początku. Był zdenerwowany.
- Będziesz mi musiał zwyczajnie zaufać. - powtórzyłam. Myślałam, że mnie nie posłucha i będzie jechał własną trasą tak długo, aż zgubi policję, ale, o dziwo, skręcił, tak, jak mu podyktowałam.
   Wraz z zakrętem skończył się asfalt i zaczęła się ścieżka. Jechaliśmy z prędkością 120 km/h, a droga była wąska. Łatwo tutaj o wypadek samochodowy.
- Gdzie ty mnie prowadzisz?! - wykrzyczał, uderzając otwartą dłonią o kierownicę. Wystraszyłam się i znów podskoczyłam.
- Spokojnie.. - powiedziałam głosikiem małego dziecka. - Jedź prosto. Potem ścieżka się skończy i będziemy musieli wysiąść…
- Co?! - przerwał mi drąc się na cały samochód.
- Dasz mi, kurwa, dokończyć?! - podniosłam głos. - Gdy wysiądziemy będziemy musieli pobiec. Policja jest trochę za nami, a ścieżka jest wąska. Dlatego jeśli zostawisz samochód na drodze, szybko wysiądziemy i pobiegniemy za auto to policja nawet nie zauważy, że wysiedliśmy. Będą myśleli, że się poddajesz i że nadal jesteś w aucie. Wszystko jest tylko kwestią sekund. - mówiłam szybko jak automat, chcąc, żeby zrozumiał, o co mi chodzi.
- Doskonały pomysł, doprawdy. A pomyślałaś, dokąd pobiegniemy, geniuszu?
- Za tym laskiem jest mój dom. Niedaleko.
- A co z domownikami?
- Nikogo w domu nie ma, nie martw się. Rodzice w pracy, będą późno, a nie mam rodzeństwa.
- Dom zamknięty na klucz?
- Tak, ale mam klucze..
- Wszystko to tylko kwestia sekund. - powtórzył po mnie. - Jeśli długo będziesz otwierać drzwi, policja nas dogoni i zobaczy, że wchodzimy do twojego domu. Dobra, nieważne. Zdaję się na ciebie. Nie spierdol tego. - powiedział surowo, ale nie brzmiało to groźnie.
   Jechaliśmy kilka minut, ale ciągnęło się to w nieskończoność. Minuta zdawała się być godziną. Jedną dłoń kurczowo trzymałam na drzwiach samochodu, tak na wszelki wypadek. Spojrzałam na lusterko boczne i policji za nami nie było. Syreny jednak, wciąż było słychać.
- Wysiadaj! - krzyknął kierowca, nagle hamując. Poleciałam do przodu i pewnie uderzyłabym głową w przednią szybkę, gdyby nie pasy, które z ogromną siłą przytwierdziły mnie z powrotem do oparcia. Błyskawicznie odpięłam pas bezpieczeństwa i wysiadłam z samochodu, starając się tylko delikatnie odchylić drzwi. Zamykając za sobą drzwi rzuciłam się do biegu. Chłopak do mnie dołączył i chwycił pod ramię.
   Rzuciliśmy się w krzaki, jednocześnie omijając wszystkie gałęzie. Biegłam ile sił w nogach, ciężko dysząc. Wciąż słyszałam syreny i bałam się, że nas dogonią. Nie miałam pojęcia, jaki w tym sens, skoro chcieli mnie ratować. Być może chciałam dotrzymać obietnicy.
   Dystans do przebiegnięcia ciągnął się w nieskończoność, a ja byłam coraz bardziej zmęczona. Chłopak spostrzegając, że opadam z sił, zsunął swoją rękę z mojego łokcia i chwycił mnie za dłoń.
- Dasz radę, no dalej. - powiedział motywująco, ściskając moją rękę. Pokiwałam głową i znów przyspieszyłam.
   Już po kilku minutach ujrzeliśmy wydeptaną dróżkę, która prowadziła na moją ulicę. Ruszyliśmy w jej kierunku, sapiąc jak psy. Kiedy byliśmy już na ulicy the winners, wskazałam palcem mój dom.
   W mgnieniu oka dobiegliśmy do celu, a ja już po drodze, wygrzebywałam klucze z kieszeni spodni. Chłopak ciągnął mnie za rękę i zatrzymał się przed drzwiami, czekając aż otworzę. Wyrwałam dłoń z jego uścisku i rzuciłam się do drzwi.
   Przez ten stres nie potrafiłam trafić do zamka. Dopiero za czwartym razem udało mi się go włożyć. Przekręciłam klucz, otworzyłam drzwi, po czym oboje wbiegliśmy do środka, po czym przekręciłam zamek.
- Udało się. - wydyszał chłopak, pochylając się i podpierając rękoma o ugięte kolana. Usiadłam na ziemi, opierając się plecami o ścianę i odetchnęłam głęboko. Mój oddech był nierówny i byłam cholernie spragniona.
   Chłopak spojrzał na mnie. Wtedy dopiero spostrzegłam, że jego oczy są brązowe. W słabym świetle przedpokoju znajomy-nieznajomy wydawał mi się jeszcze przystojniejszy, niż wtedy w aucie. Prostując plecy i nie spuszczając ze mnie wzroku, przeczesał palcami perfekcyjne włosy, po czym zbliżył się do mnie o krok i wyciągnął ku mnie dłoń.
   Chwyciłam ją niepewnie i pomógł mi wstać z podłogi.
- Wszystko w porządku? - spytał, kiedy stałam już na nogach.
- Tak, tylko jestem troszkę zmęczona. Wiesz, w mojej wyobraźni ten dystans do przebiegnięcia był znacznie krótszy. - zaśmiałam się z własnej głupoty.
- Racja, ale dzięki tobie nie leżę właśnie na masce wozu policyjnego z kajdankami na nadgarstkach. - uśmiechnął się uroczo.
- Co fakt, to fakt.
   Ruszyłam do kuchni, słysząc za sobą jego kroki. Nie wiem, co ja w ogóle robiłam. Pomagałam przestępcy uciekać przed policją i na dodatek ukrywałam go w swoim domu. Czy za to też nie dostaje się kar?
   Chwyciłam dwie szklanki, po czym nalałam do nich soku pomarańczowego, który stał na blacie i jedną ze szklanek podałam chłopakowi, który czujnie obserwował każdy mój ruch. Ten chwycił ją i upił jedynie łyka, podczas gdy ja po sekundzie ją opróżniłam. Widząc, jak bardzo jestem spragniona, oddał swoją szklankę w milczeniu. Podziękowałam cicho i wypiłam drugą porcję.
- Chodźmy do mojego pokoju. - powiedziałam, przerywając niezręczną ciszę, która między nami nastała. Ruszyłam przodem i wbiegłam po schodach, prowadzących na górę. Chłopak nieustannie dotrzymywał mi kroku.
   Weszłam do pokoju i stanęłam przy drzwiach, uśmiechając się nieśmiało. Mój towarzysz wszedł zaraz po mnie i mijając mnie w drzwiach, od razu podszedł do komody, na której stało kilka zdjęć oprawionych w ramkę. Chwycił jedno z nich i uważnie się mu przyjrzał.
- To ty? - spytał cicho.
Podeszłam do komody i zza jego ramienia spojrzałam na zdjęcie. Byłam tam ja, mająca pięć lat. Siedziałam na dywanie po turecku i słodko się uśmiechałam, pokazując przy tym pewne braki w uzębieniu.
- Tak, to ja. - parsknęłam. Chłopak odłożył zdjęcie na miejsce i odwrócił się twarzą do mnie. - Jesteś wolna.
- Co? Dasz mi odejść? - spytałam niedowierzając.
- Tak. Kiedy biegliśmy, mogłaś mnie wyrolować i tak naprawdę twój “dom” mógł okazać się obławą policji. Nie miałbym szans uciec na piechotę. A ty, nie dość, że mnie nie wrobiłaś, to jeszcze biegłaś ze mną, zamiast się ode mnie uwolnić. Jesteś głupia, ale jednocześnie mądra.
- Dziękuję. - wyszeptałam.
- Nie dziękuj, i tak mam zamiar mieć cię na oku przez najbliższe kilka dni. I pamiętaj, nikomu ani słówka. Nikomu. - powiedział surowo, a ja z miną niewiniątka udałam, że trzymam w dłoni i zamykam sobie nim usta. Zanim jednak zdążyłam wyrzucić go za siebie, chłopak wyrwał mi z ręki niewidzialny przedmiot i schował do kieszeni swoich spodni.
- Jak ci na imię? - spytał z niesamowitym uśmiechem.
- Rosalie. Ale lepiej Rose. - powiedziałam lekko zawstydzona, widząc jak na mnie patrzył.
- Pasuje ci to imię. Rzadko się spotyka dziewczynę z takim imieniem. Jest wyjątkowe. - ostatnie zdanie wręcz wyszeptał, a ja czułam, jak uginają się pod mną kolana. “Oddychaj”, mówiłam sobie w myślach. Z tego wszystkiego musiałam odwrócić wzrok.
   Obiekt moich westchnień podszedł do okna, odwracając się o mnie tyłem. “Nawet pośladki ma idealne” - odezwał się głos w mojej głowie. Sama nie wierzyłam w swoje myśli. Ten chłopak doprowadzał mnie do szału.
   W pewnej chwili coś zauważyłam. Stał przy oknie, jedną ręką podpierając się o parapet, a drugą miał przyłożoną do brzucha.
- Hej, wszystko w porządku? - spytałam podchodząc do niego szybkim krokiem. Chwyciłam go za ramię i lekko odwróciłam w swoją stronę, by móc na niego spojrzeć. Jego twarz wyrażała ogromny ból i był blady jak ściana. - Co ci jest?
   Byłam totalnie spanikowana - nie wiedziałam, co się dzieje. Pociągnęłam go z w stronę łóżka i poprosiłam, by usiadł.
- To nic. - wysapał. - Tylko troszkę mnie boli. Ale to nic.
- Ale co cię boli? - kucałam przy nim, nadal trzymając go za przedramię.
- Brzuch.
   Zerwałam się z ziemi i pędem pognałam na dół do kuchni. Dorwałam się do lodówki i chwytając ręcznik kuchenny wysypałam na niego lód z zamrażalki. Napełniłam jeszcze szklankę wodą i pobiegłam na górę.
   Zastałam chłopaka leżącego na łóżku z miną pięcioletniego dziecka z bólem zęba. Podeszłam do niego i podałam mu ręcznik. Ten go chwycił, podwinął koszulkę i przyłożył opatrunek do miejsca, w którym czuł ból. Po kilku sekundach z jego twarzy można było odczytać, że się polepszyło.
- Lepiej? - spytałam cicho.
- Tak, dziękuję. - odpowiedział, zmuszając się do lekkiego uśmiechu. Nagle po pokoju rozległ się dziwny dźwięk. Coś jakby dzwonek telefonu. I nie pomyliłam się, bo leżący wyjął telefon z kieszeni jedną ręką, drugą przytrzymując ręcznik.
- Halo? - odebrał. - Co? Uch, to dobrze.. Nie, ścigali nas.. Nie ma mowy, wypuszczamy ją. Zamknij się Drake, potem pogadamy. Gdzie jesteście? Okej, to podjedźcie po mnie na the winners. Dobra. Ruszcie się. Tak. Cześć.
- Idziesz już?
- Kochanie, nawet jakbym chciał, to nie mogę zostać. A wierz mi, chciałbym. - powiedział, puszczając mi oczko. Zsunął się z łóżka kładąc ręcznik na szafce nocnej, obok łózka.
- Nie boli cię już?
- Boli, ale najgorsze przeszło. Bywało gorzej. - wzruszył ramionami. Stanął naprzeciwko mnie, bliżej, niż kiedykolwiek. - Miło, że tak się przejmujesz. - powiedział, po czym mijając mnie, wyszedł z pokoju. Ruszyłam za nim i zastałam go w przedpokoju, stojącego przodem do mnie. Widocznie chciał, żebym za nim poszła. Przybliżyłam się do niego, zachowując jednak pewien dystans.
- Czas się rozstać. - powiedział ze smutkiem.
- Tak.. - przytaknęłam.
- Mogę cię o coś poprosić? - spytał, głupkowato się uśmiechając.
- No jasne.
- Podasz mi swój numer telefonu?
- Co? Ty chcesz mój numer? - nie wierzyłam, że ktoś kto tak wyglądał, mógł chcieć mieć ze mną jakikolwiek kontakt.
- No.. tak.
- W porządku. - powiedziałam, po czym chłopak dał mi swój telefon do ręki, bym mogła wbić swój numer. Zrobiłam to w ciągu dziesięciu sekund i  oddałam urządzenie w ręce właściciela. Od razu zadzwonił, by się upewnić, że nie pomyliłam cyfr i bym także miała zapisany jego numer.
   Stał już przed drzwiami i trzymał nawet rękę na klamce, kiedy spytałam:
- Jak ci na imię?
Chłopak uśmiechnął się tylko i odpowiedział:
- Justin, kotku. Justin Bieber. - i zniknął w drzwiach.
_________________________________________________________

niedziela, 12 stycznia 2014

Jeden.

Informacja: Justin nie jest tutaj sławny. 


Rosalie's POV:

   Byłam przemęczona dniem spędzonym w szkole, ale pomimo wszystko tam byłam. Siedziałam na wygodnym fotelu w przytulnej kawiarni, która znajdowała się zaledwie kilka przecznic od mojego domu. Zapach kawy roznosił się po całym lokalu, rozluźniając atmosferę panującą wokół. Było to moje ulubione miejsce w całym Startford. Zero stresu, zero problemów, nawet ludzie wydawali się być tutaj zupełnie innymi osobami.
   Popijając moje trójwarstwowe latte, wsłuchiwałam się w nudny monolog Patricka, na temat strojów sportowców naszego liceum. Patrick był moim najlepszym przyjacielem - każdą wolną chwilę poświęcałam właśnie jemu. Znałam go odkąd pamiętam i nigdy nie byłabym w stanie wyobrazić sobie mojego życia bez tak wartościowej osoby jak on.
   Jest taka jedna cecha, która oddaje jego charakterystykę w całości: jadaczka mu się nie zamykała. Popiłam kolejnego łyka gorącego płynu, uważając przy tym, by się nie oparzyć. Słuchałam Patricka z miną pozornie zafascynowaną tym, co do mnie mówi, gdzieniegdzie dorzucając jakieś "no, no, no", "też tak twierdzę", czy "masz rację". Czas w kawiarni mijał dosyć szybko, dlatego kiedy zerknęłam na zegar i uświadomiłam sobie, która jest godzina zerwałam się z fotela. 
- Sorry, muszę już iść. - powiedziałam. - Już późno. 
- Przecież jest weekend! - oburzył się Patrick, robiąc naburmuszoną minę, ale pomimo wszystko również wstał, gotów do wyjścia. 
- Co nie zmienia faktu, że nie mam żadnych obowiązków. - odparłam wywracając oczami. Ramię w ramię ruszyliśmy w kierunku drzwi. 
- No okej, okej.. - powiedział unosząc ręce w geście obronnym. Patrick otworzył przede mną drzwi kawiarni, niczym prawdziwy gentelman. Opuściłam budynek z godną miną, próbując poruszać się z gracją, a Patrick cicho chichocząc, wyszedł zaraz po mnie, zamykając za sobą drzwi. Tego wieczoru było wyjątkowo chłodno i wietrznie. Było już dosyć ciemno i paliły się latarnie. Żwawym krokiem ruszyliśmy w kierunku mojego domu, chcąc dostać się tam jak najszybciej. Idąc, oczywiście, rozmawialiśmy. 
- Co robisz jutro? - spytał zaciekawiony. Zastanowiłam się nad jego pytaniem. Nie miałam pojęcia. 
- Nie wiem. - odpowiedziałam przemieszczając usta na jedną stronę. - Nie mam na jutro żadnych planów. 
- W takim razie.. już masz. - Patrick uśmiechnął się uroczo, lekko szturchając mnie łokciem w bok.
- Doprawdy? Cóż takiego?
- Jedziesz jutro ze mną do galerii handlowej. 
- Co? - spytałam zaskoczona. - Po co jedziemy do galerii? Przecież nienawidzisz włóczyć się po sklepach? 
- Wujek Jeremy niedługo ma urodziny. Mama mówi mi od tygodnia, bym sprawił jakiś prezent. - wytłumaczył i ciężko westchnął. 
- Ach, rozumiem. W takim razie zapowiada się jutro niezły shopping. - sztucznie się ucieszyłam, klaskając w dłonie, by jakoś go zirytować. Ten tylko wywrócił oczami i cicho się zaśmiał. 
- Bardzo śmieszne. - mruknął pod nosem. Od tamtej pory drogę przeszliśmy w milczeniu. Co jakiś czas mijało nas jakieś auto, ale ulice były zupełnie puste. Trochę jak w horrorze.
    Wzdrygnęłam się, kiedy przypomniała mi się scena z pewnego filmu, kiedy dwójkę przyjaciół, takich jak ja i Patrick, porwał jakiś psychopata, gdy ci szli na koncert. Zabrał ich do swojego mieszkania na skraju miasta i poćwiartował na kawałki. Na szczęście, żaden psychopata się na nas nie zaczaił, bo już po kilku minutach ujrzałam swój dom. 
   Budynek był duży i przestronny. Kolor dwu piętrowca był wyblakłej żółci i miał duże okna. Sama nie wiedziałam, jakim cudem moi rodzice potrafili utrzymać taki gmach. 
   Stanęłam przed drzwiami mieszkania i odwróciłam się do nich tyłem, tak, by móc spojrzeć na Patricka. 
- To.. - zaczął, drapiąc się po karku. - Do jutra. Wpadnę po ciebie o 11:00 . 
- W porządku. - uśmiechnęłam się, po czym podeszłam do niego i go przytuliłam, jak to mieliśmy w zwyczaju robić na pożegnanie. Patrick objął mnie rękami, zatapiając twarz w moich włosach. Przystawiając głowę do jego klatki piersiowej, mogłam się wsłuchać w rytmiczne bicie jego serca. Nikt nie przytulał lepiej niż on. Po kilku sekundach odsunęłam się i posyłając mu słodki uśmiech ruszyłam w kierunku drzwi.
   Rzuciłam mu jeszcze jedno szybkie spojrzenie i weszłam do domu, zamykając za sobą drzwi. Poszłam do swojego pokoju, nie chcąc spotykać się z rodzicami. Wbiegłam po schodach na pierwsze piętro, uważając przy tym, by nikt mnie nie usłyszał. Kiedy już weszłam do właściwego pokoju, zamknęłam za sobą drzwi na klucz i odetchnęłam z ulgą. Było już późno, a ja dosłownie opadałam z sił. 
   Wolnym krokiem, powlokłam się do łazienki w moim pokoju. Stojąc na samym środku pomieszczenia, zaczęłam się rozbierać. Pozbawiona ubrań, weszłam do kabiny prysznicowej i odkręciłam gorącą wodę. Ciepły prysznic lekko mnie orzeźwił i pobudził moje zmysły. Powoli i delikatnie mydliłam swoje ciało. Nie spieszyłam się z tą czynnością - głowę miałam zaprzątniętą myślami. Myślałam o szkole, o tym, czy zdam ważny egzamin z fizyki i o jutrzejszym dniu. 
   Ocknęłam się nagle i przypomniałam sobie, że łóżko na mnie czeka. Zakręciłam wodę, gdy spłukałam mydliny, po czym wyszłam z kabiny i chwyciłam ręcznik. Energicznie wycierałam mokre ciało ręcznikiem. Kiedy byłam już sucha jak nitka, wskoczyłam w piżamę, którą była za duża niebieska koszulka i stare spodnie z dresu. Szybkimi, zgrabnymi ruchami zrobiłam koka na samym czubku głowy i poszłam do łóżka gasząc za sobą światło w łazience. Znajdując się na łóżku, szybko wsunęłam nogi pod kołdrę i oparłam glowę na miękkiej poduszce, która wyglądem aż się prosiła, by się na niej położyć. Sięgnęłam jeszcze ręką w kierunku lampki, stojącej na szafce nocnej i zgasiłam światło w pokoju. 
   Nareszcie mogłam przymknąć powieki i pozwolić mózgowi odpocząć. Sen to była dla mnie najlepsza część dnia, niczego nie wymagająca od człowieka. 
   Zanim się obejrzałam, zasnęłam. 

___________________________


   Po przebudzeniu się spojrzałam na telefon, aby sprawdzić godzinę. Było po 11:00, a byłam umówiona z Patrickiem. Wyskoczyłam z łóżka żeby jak najszybciej załatwić wszystkie swoje ranne potrzeby i wtedy zauważyłam, że Patrick już tu jest. 
   Siedział na krześle przy biurku i przyglądał mi się, podpierając dłoń o policzek. Najpierw się wystraszyłam i aż krzyknęłam - nie spodziewałam się nikogo w moim pokoju biorąc pod uwagę także to, że było trochę wcześnie. 
- Hej! - powiedziałam, gdy zorientowałam się, że to Patrick, a nie żaden włamywacz, czy zboczeniec, podglądający mnie w nocy i podeszłam, by go przytulić. 
- Cześć. - powiedział z najpiękniejszym z jego wszystkich uśmiechów. - Nie chciałem Cię budzić, tak słodko spałaś, a na zakupy mamy jeszcze czas. - wyszeptał mi do ucha, mocno mnie ściskając. 
   Wyrywając się z jego objęć, podbiegłam do szafy i wyjęłam czyste ubrania. Wzięłam czerwona koszulę w kratkę i czarne jeansy po czym pobiegłam do łazienki. Gdy upewniłam się, że drzwi z łazienki są zamknięte, wyskoczyłam z piżamy i błyskawicznym tempem ubrałam przyszykowane ciuchy. Szybko się umyłam i rozpuściłam włosy i chwyciłam grzebień. Przeczesałam włosy w prędkości światła, doprowadzając je do porządku. Wychodząc z łazienki usłyszałam głos mówiący:
- Ładnie wyglądasz, naprawdę się postarałaś. - powiedział z uznaniem patrząc w moją stronę. Zarumieniłam się i podziękowałam. 
- Możemy już iść? - zapytał, uśmiechając się do mnie. 
- Jasne. - odparłam, po czym pobiegłam do szafki, na której leżał telefon i włożyłam go do kieszeni. Oboje zeszliśmy na dół i w drodze do przedpokoju oznajmiłam mamie, że wychodzę. 
   Moja mama była bardzo wymagającą osobą, ale i wyrozumiałą. Wszyscy mówili, że jestem do niej podobna: mamy ten sam kolor włosów, nawet podobną długość. Mama zawsze wiązała włosy w wysokiego koka. Obie byłyśmy średniego wzrostu, choć byłam ociupinkę od niej wyższa. Ale jeśli miałabym być szczera, jakoś nie widziałam swojego odbicia stojąc naprzeciwko niej. 
   W przedpokoju ubrałam swoje czarne vansy i wyszliśmy, kierując się w stronę centrum. Droga nie miała zająć nam dużo czasu, a trzeba było obmyślić nasz cel - prezent dla wujka Patricka. Zaczął mi opowiadać o jego osobie, lecz niestety nasze myślenie do niczego nie prowadziło. 
   Weszliśmy do galerii i poszliśmy do drogerii, która była na parterze. Od razu poszliśmy na dział męskich perfum. Braliśmy do rąk testery i sprawdzaliśmy zapachy, oceniając je i pytając się nawzajem o zdanie. Jeden nam się spodobał, ale kiedy zobaczyliśmy cenę, od razu odłożyliśmy go na miejsce i skierowaliśmy się w kierunku wyjścia. 
    Nie mieliśmy żadnego pomysłu - myśleliśmy, że wśród perfum znajdziemy idealny prezent, ale okazało się inaczej. Poszliśmy do sklepu naprzeciwko, który okazał się być sklepem odzieżowym. Przechodziliśmy między regałami i wieszakami, szukając czegoś wyjątkowego. Jednak i tam nie znaleźliśmy nic, co sprostałoby naszym oczekiwaniom. Nasza irytacja rosła z każdą minutą, więc postanowiliśmy opuścić sklep.
    Kiedy wyszliśmy, Patrick nie przestawał nadawać, a ja udawałam, że go słucham. Nagle coś mnie zaniepokoiło. Kiedy wyszliśmy, spostrzegłam, ze wszyscy leżą na ziemi i jest dziwnie cicho. Nie było słychać nic, oprócz paplaniny Patricka. 
- zamknij się! - syknęłam. Nagle ich ujrzałam. Czwórka ludzi miała na sobie kominiarki i pistolety w rękach. - Na ziemię! - krzyknęli, gdy nas spostrzegli. Przerażona, zrobiłam, co mi kazano.

 Justin's POV:

   Staliśmy na środku pomieszczenia pełnego ludzi leżących na ziemi. Doszła jeszcze para osób, na których twarzach było widać przerażenie i zdezorientowanie. Kazałem im paść na ziemię głośnym krzykiem, co, rzecz jasna, zrobili. Chłopaki razem z Ashley ruszyli w kierunku jubilera, a ja zostałem, by pilnować ludzi. Wypatrywałem, czy nikt nie wzywa policji. Kiedy przechodziłem obok leżących, wręcz czułem jak zamierają. 
   Podszedłem do dwóch osób, którzy doszli jako ostatni i zobaczyłem, ze jedna z nich to brązowowłosa dziewczyna. Kuliła się przy ziemi tak, ze nie bylem w stanie zobaczyć jej twarzy. Obok niej leżał chłopak. Pewnie to para - pomyślałem drwiąco. 
   Chodziłem obok ludzi już z piętnaście minut upewniając się, ze żaden z nich nie zrobi czegoś, czego potem będzie musiał żałować i zacząłem się zastanawiać, gdzie ich do cholery wcięło. Minęło trochę czasu, zanim pozostali z grupy wrócili z torba wypchana biżuterią. Przybijając każdemu z nich piątkę i wydając okrzyki radości, ruszyliśmy w kierunku obrotowych drzwi. 
   Byliśmy tuż przed drzwiami kiedy nagle cala nasza czwórka przystanęła w tym samym momencie. Zdawało się, że myśleliśmy o tym samym; coś słyszeliśmy ale nie byliśmy pewni, przez szmery miedzy ludźmi. 
- Cicho! - wydarłem się po czym strzeliłem przed siebie, w ścianę. Nastala cisza, jak makiem zasiał i wtedy byliśmy już pewni, co słyszeliśmy. Syreny. 
   Błyskawicznie rozstawiliśmy się po całym pomieszczeniu, znajdując miejsce, za którym można było się ukryć, ale z którego dobrze by się strzelało. Serce waliło mi jak młotem. Przewróciłem ogromne biurko, by móc się za nim schować. Przewidywałem małą strzelaninę. 
   Przykucnąłem chowając głowę i nasłuchiwałem moment, kiedy weszła policja. Mój wzrok padł na szatynkę, na którą już wcześniej spoglądałem. Była przerażona. Nagle wpadłem na pomysł. 
   Sprintem podbiegłem do dziewczyny i ciągnąc ją za koszulę, oderwałem od ziemi. Ta zaś zaczęła krzyczeć i się wierzgać, dlatego mocno zacisnąłem rękę, tuż pod jej szyją i przyłożyłem pistolet do głowy. Przestała się wyrywać czując lufę przy skroni. Chłopak jej towarzyszący wstał, by jej pomoc, ale się cofnął, bojąc się, że strzele. 
- Na ziemię. - rozkazałem chłodnym tonem. - Siedź cicho i się nie wyrywaj, a włos ci z głowy nie spadnie. - szepnąłem dziewczynie do ucha. Delikatnie pokiwała głową, dając mi znak, że zrozumiała. W tej samej chwili wpadła policja.
   Było ich mnóstwo i wiedziałem, że nie mielibyśmy cienia szans. Gliniarze, podobnie jak moja grupa rozstawiła się po całym pomieszczeniu. Jednak, gdy mnie spostrzegli, zamarli w miejscu. 
- Stójcie, bo będę strzelał! - krzyknąłem w ich kierunku. Funkcjonariusze stali w miejscu wymierzając we mnie bronią. 
- Pozwólcie nam wyjść, a ta ślicznotka nie ucierpi. - powiedziałem jeszcze bardziej dociskając rękę pod szyję dziewczyny. Wtedy zauważyłem, ze płacze i ma zamknięte oczy. 
- Nie wyjdziecie stąd bez kajdanek na nadgarstkach! - odkrzyknął jeden. 
- W porządku. - odbezpieczyłem broń i przyłożyłem palec do spustu. Dziewczyna pisnęła i znów chciała się wyrwać. - Pamiętasz naszą umowę? Nie ruszaj się, a nic ci nie zrobię, do cholery. - powiedziałem jej do ucha, tak cicho, że tylko ona mogła zrozumieć. - To jak? - spytałem policjantów, którzy nadal stali jak kołki.
   Policjanci długo się wahali, ale w końcu zrobili nam miejsce, byśmy mogli wyjść. Ruszyłem jako pierwszy, wraz z zakładniczka, a reszta za mną, osłaniając mnie. Mijając gliniarzy zauważyłem, ze szukają sposobu, na uwolnienie dziewczyny, ale nic z tego - trzymałem ja za mocno. 
   Wyszliśmy na zewnątrz i ruszyliśmy w stronę skradzionego auta. Mając cudze auto nie mogli nas namierzyć, na wypadek, gdyby zachciało im się nas śledzić. 
- Jedz z nią gdziekolwiek, my odwrócimy ich uwagę. Jedz jak najszybciej, nie żałuj sobie prędkości. Trzymaj się. -szepnął mi Drake podczas marszu w taki sposób, że chyba nikt nie zauważył. Oprócz dziewczyny, zamkniętej w moich objęciach, rzecz jasna.
   Nagle zacząłem biec, biorąc dziewczynę na ręce. Policja zaczęła mnie gonić, nie chcąc pozwolić mi uciec. Reszta się odwróciła i zaczęła strzelać do gliniarzy, odwracając ich uwagę i dając mi czas, bym mógł wsiąść do samochodu i odjechać, przekraczając wszystkie przepisy. Dziewczyna chwyciła mnie za kark jedna ręką, znów zamykając oczy i zapewne bojąc się, że ją opuszczę. 
   Kiedy dobiegłem do samochodu otworzylem drzwi od strony pasażera i posadzilem na siedzeniu dziewczynę, a sam obiegając auto, zająłem miejsce kierowcy. Pewnie martwiłbym się o chłopaków i Ashley, gdybym nie miał pewności, ze dadzą sobie radę. 
   Odpaliłem silnik i dodając gazu wyjechałem z parkingu z piskiem opon. Wjechałem na ulicę, robiąc ostry zakręt i jeszcze bardziej przyspieszając. Jechałem po prostej ulicy z zabronioną prędkością. Byłem skupiony na drodze i każda sekunda wydawała mi się być godziną. Skręcałem w różne ulice, nie bardzo wiedząc, gdzie jadę. Jedynym moim celem, było zgubienie policji, na wypadek, jakby za mną jechali. Nie wiedziałem, czy byłem ścigany, czy nie i to robiło się strasznie irytujące. 
- Gonią nas? - spytałem dziewczyny. Ta spojrzała w lusterko i stanowczo zaprzeczyła. - Obyś się nie myliła. - odparłem oschle po czym zmniejszyłem prędkość i skręciłem w jedną z mniejszych uliczek.  
   Długo nad tym myślałem, po czym zdecydowałem się zdjąć kominiarkę w jej obecności. Trzymając kierownicę jedną ręką, ściągnąłem ją z głowy odrzuciłem materiał na tylne siedzenie, ukazując jej swoją twarz. Przeczesałem włosy palcami, przenosząc wzrok z drogi na pasażerkę i spostrzegłem, że na mnie patrzy z wyrazem twarzy, którego nie moglem odczytać. 
- Co? - spytałem sucho.
- Nic, nic - odrzekła cicho, odwracając wzrok i wlepiając go w szybę. 
- Spokojnie, przecież cię nie zabije - zakpiłem z jej zachowania, patrząc przez przednia szybę i kręcąc glową z lekkim uśmiechem. 
- Mogę mieć tego pewność? - spytała.
- Nie, raczej nie. - odpowiedziałem po namyśle.